Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
W końcu nie bez powodu w liście do Stanisławy, swojej siostry, umieścił wiadomość dla drugiej z nich: „Jankę pociesz – powiedz, że w naszej rodzinie już był jeden Stefan, z którym było wiele kłopotu”.
Nieświęte początki
Autor tych słów bynajmniej nie przesadza. Zachowała się całkiem długa lista jego dziecięcych wybryków. Kolega ze szkoły w Zuzeli wspominał, jak z przyszłym kardynałem ciągali dziewczyny za warkocze, a także że opracowali technikę blokowania klasówek.
Otóż wtedy na środku każdej ławki był kałamarz, z którego korzystali uczniowie. Wniosek był prosty: nie ma atramentu, nie będzie czym napisać sprawdzianu. Przyszły książę Kościoła więc chyłkiem, razem z kolegami, wylewał cenny płyn, a naczynia wypychał bibułą.
Kiedyś też pokłócił się, jeszcze jako dzieciak, z siostrami i ze złości popruł im szmaciane lalki, po czym je spalił (czyżby jakieś inkwizytorskie zapędy?). Kiedy ojciec chciał mu wymierzyć karę, syn schował się pod fortepianem, a pokrzywdzone stanęły murem i zaczęły bronić brata: „Tato, on się nawróci!”.
Wiele lat później, już jako kardynał, ks. Wyszyński podsumował tę historię krótkim: „Jak widać, nawróciłem się!”.
Prymicyjne spostrzeżenie
Stefan Wyszyński chorował na gruźlicę, a fatalne warunki we włocławskim seminarium tylko pogorszyły jego stan. Z powodu jego olbrzymiego osłabienia przesunięto mu święcenia o miesiąc.
Kiedy przyszedł do katedry, by odprawić mszę prymicyjną, natknął się na starego zakrystiana. Ten popatrzył na młodego księdza i stwierdził: „Z takim zdrowiem to na cmentarz, nie do ołtarza”. Jak to pierwsze wrażenie może mylić…
Posiłek – czas święty
Zarówno we wspomnieniach z okresu uwięzienia, jak i z czasów bardziej spokojnych, już na wolności, zachował się opis pewnej stałej praktyki kardynała. Świąteczne posiłki w miejscach odosobnienia, a także zwykłe obiady już w domu na Miodowej czy w kurii w Gnieźnie były czasem, kiedy nie wolno było poruszać dyskusyjnych lub smutnych tematów.
Kardynał Wyszyński bardzo dbał o to, by był to czas spokojny, pełen żartów i swobody. Sam z chęcią opowiadał wtedy anegdoty – zasłyszane, ale i historie z własnego życia. Tych miał całą masę. Łącznie ze wspomnieniem, jak podczas jednej z wizytacji zdenerwowany parafianin przywitał go donośnie tytułem: „Najprzewielebniejsza Ewidencjo!”.
Pączki na Miodowej
Inną praktyką „spożywczą” prymasa były spotkania ze studentami w tłusty czwartek. Urządzano wtedy w kurii zawody na to, kto zje najwięcej pączków – rekordzista miał wchłonąć ponad dwadzieścia za jednym posiadem.
Niewątpliwą atrakcją tych spotkań był widok gospodarza, na co dzień pełnego powagi i majestatu. Dowcipkując, chodził po sali z pączkiem nabitym na widelec i karmił opornych. Chciał mieć pewność, że nikt nie wyjdzie z tego spotkania głodny.
Do dziś ten ciepły aspekt osobowości prymasa Wyszyńskiego zachował się w dowcipie krążącym na KUL. Otóż naprzeciwko wejścia do stołówki w gmachu głównym postawiono tam pomnik przedstawiający słynne homagium, podczas którego Jan Paweł II nie pozwolił przed sobą klęknąć kardynałowi. Studenci stwierdzili, że tak naprawdę to moment, w którym prymas powstrzymuje papieża przed wejściem do jadłodajni. I szepcze ostrzegawczo na ucho: „Karol, nie idź tam! Dziś znów mielone!”.
Jak widać, fama dowcipnisia nie opuszcza kardynała nawet po śmierci.