separateurCreated with Sketch.

Pisma s. Faustyny Watykan ocenił jako niezgodne z wiarą. Dlaczego kult Jezusa Miłosiernego był zakazany?

FAUSTYNA KOWALSKA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Notatki s. Faustyny wylądowały w watykańskim archiwum jako pisma niezgodne z wiarą i nauczaniem Kościoła. Zakazano rozpowszechniania obrazów i obrazków „Jezu, ufam Tobie”. I był też sprzeciw polskiego episkopatu…
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Wyglądało na to, że dwadzieścia lat po śmierci Faustyny treść jej objawień została skazana na zapomnienie. A „sprawa miłosierdzia” powinna była definitywnie zakończyć się niepowodzeniem i przepaść w przysłowiowej pomroce dziejów. Dlaczego?

Dekret Świętego Oficjum

6 marca 1959 r. ogłoszono decyzję Świętego Oficjum (dziś: Kongregacja Nauki Wiary) o zakazie rozpowszechniania obrazów, obrazków i pism propagujących nabożeństwo do miłosierdzia Bożego w kształcie zaproponowanym przez siostrę Faustynę Kowalską. Decyzji lokalnych biskupów pozostawiono kwestię ewentualnego usuwania dotychczas umieszczonych w kościołach obrazów z podpisem „Jezu, ufam Tobie”.

W ten sposób podana do publicznej wiadomości wiernych decyzja Świętego Oficjum i tak była łagodniejsza w treści od pierwotnego dekretu z 19 listopada 1958 r. Tamten dokument nie tylko zakazywał rozpowszechniania wizerunków Jezusa Miłosiernego i pism siostry Faustyny w jakiejkolwiek formie, ale także wyraźnie sprzeciwiał się ustanowieniu święta Miłosierdzia Bożego i nabożeństwom w tym duchu.

Zawierał także stanowcze upomnienie dla ks. Michała Sopoćki, aby „zaprzestał obrony i propagowania tych objawień i nabożeństwa”. Wyraźnie sugerował, że obrazy, które dotychczas znalazły się w świątyniach powinny być – może nie gwałtownie i na raz, ale jednak skutecznie – usuwane.

Błędne tłumaczenia

Wyglądało więc na to, że dwadzieścia lat po śmierci wizjonerki z krakowskich Łagiewnik treść jej objawień została skazana na zapomnienie i cała „sprawa miłosierdzia” powinna była się definitywnie zakończyć niepowodzeniem i przepaść w przysłowiowej pomroce dziejów. Dlaczego?

Pierwszym powodem takiej a nie innej decyzji Świętego Oficjum były poważne błędy w tłumaczeniu pism siostry Faustyny na język włoski i francuski. A za pośrednictwem tych tłumaczeń cenzorzy rzymscy zapoznawali się z jej orędziem. Nieprecyzyjne sformułowania i nieścisłości teologiczne w tłumaczeniach sprawiły, że notatki siostry Kowalskiej (potem dopiero zebrane w znaną nam formę „Dzienniczka”) wylądowały w watykańskim archiwum jako pisma niezgodne z wiarą i nauczaniem Kościoła.

Nieprawidłowości w rozwoju kultu

Kolejnym powodem były nieprawidłowości w rozwoju kultu. Brak odpowiednich podstaw teologicznych, „magiczne” rozumienie mających pochodzić od Pana Jezusa obietnic związanych z czczeniem obrazu i odmawianiem koronki.

Dochodziła do tego także kwestia błędnej interpretacji tak istotnego elementu obrazu Jezusa Miłosiernego, jakim są promienie wychodzące z serca Zbawiciela. W popularnym przekazie mówiono często o promieniach czerwonym i białym – zamiast „bladego” – co jednoznacznie kojarzono z kolorystyką polskiej flagi.

W ten sposób orędzie Miłosierdzia nabierało cech „patriotycznych”, wprost narodowych. Kościół, któremu wciąż odbijało się czkawką uwikłanie religii w machinę państwową w epoce józefinizmu, nie był skłonny przychylnym okiem patrzeć na kolejne objawienia i nabożeństwo wiążące – w odbiorze ludzi odpowiedzialnych za ocenę ich prawdziwości – wiarę z konkretną i „wyróżnioną” w jakiś sposób wspólnotą narodową.

Kolejnym ważnym argumentem przeciw, związanym z rozwojem kultu wyrażającego się w propozycji ustanowienia święta Miłosierdzia i poprzedzającej je nowenny, było to, że nowenna – zaczynająca się w Wielki Piątek i kończąca w tzw. Niedzielę Przewodnią – niejako „lekceważy” absolutnie centralne święto chrześcijańskie, jakim jest Niedziela Zmartwychwstania.

Sprzeciw polskich biskupów

Wreszcie niebagatelne znaczenie miał sprzeciw… polskiego episkopatu. Mimo kilku pozytywnych głosów (w tym opinii z archidiecezji krakowskiej, którą na polecenie arcybiskupa Baziaka sporządził niejaki ks. Karol Wojtyła) suma głosów polskiego episkopatu przesłana do Rzymu wyrażała, jeśli nie jednoznaczny sprzeciw wobec propagowania tego kultu, to przynajmniej daleko idącą rezerwę.

Było to najprawdopodobniej podyktowane obawą o losy kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa i związanego z nim nabożeństwa pierwszych piątków miesiąca, które w ciągu ponad dwustu lat zdążyło się już na dobre zakorzenić w świadomości wiernych. Biskupi obawiali się, że „nowe nabożeństwo” może doprowadzić do porzucenia tego tak bardzo owocnego duchowo kultu na rzecz „nowinki”, której losy i duszpasterska „skuteczność” były co najmniej niepewne.

Inna rzecz, że dopiero co zaczęła się Wielka Nowenna przed tysiącleciem chrztu, mająca zdecydowanie maryjny charakter i być może biskupi nie chcieli też „rozpraszać” wiernych nabożeństwem, które trudno byłoby dopasować do programu Nowenny.  

Poszło też o przekłamanie na temat autorstwa modlitwy o beatyfikację siostry Faustyny, którą to modlitwę miał rzekomo napisać nieżyjący już kard. Hlond. Przedrukowano ją w wielu miejscach podając go za autora. Autorstwo kardynała stanowczo dementował jego sekretarz. Cała sprawa była po prostu nieporozumieniem, ale odebrano ją jako próbę manipulacji i nieuczciwego wykorzystania „autorytetu” zmarłego prymasa.

To także nie pomogło. Niezależnie od szczegółowych powodów, taka, a nie inna opinia polskiego episkopatu niejako „przypieczętowała” los orędzia siostry Faustyny i sprawiła, że decyzja Świętego Oficjum właściwie nie mogła być inna, niż wyrażona w dekrecie z 1958 r.

Wytrwały Wojtyła

Z taką sytuacją nie chciał pogodzić się ksiądz Wojtyła, który w międzyczasie został arcybiskupem Krakowa. Jesienią 1964 r., podczas trzeciej sesji II Soboru Watykańskiego, dzięki pomocy pracującego w Kurii Rzymskiej przyjaciela, księdza Andrzeja Deskura (późniejszego kardynała), arcybiskupowi Wojtyle udało się porozmawiać z sekretarzem kongregacji Świętego Oficjum, kardynałem Alfredem Ottavianim.

Wojtyła zapytał Ottavianiego o możliwość wszczęcia procesu beatyfikacyjnego siostry Faustyny. Liczył (po konsultacjach z obeznanym w mechanizmach Kurii Rzymskiej ks. Deskurem), że uda się cofnąć wydane zakazy i oficjalnie potwierdzić kult miłosierdzia Bożego, doprowadzając najpierw do uznania świętości siostry Faustyny, co było „drogą dłuższą, ale pewniejszą”.

Ottaviani miał powiedzieć Wojtyle krótko: „Zbierajcie materiały [w domyśle: świadectwa dotyczące życia siostry Kowalskiej] póki żyją świadkowie”. W ten sposób dał zielone światło do rozpoczęcia starań o beatyfikację wizjonerki. I nadzieję na zatwierdzenie kultu Jezusa Miłosiernego z proponowanych przez nią formach w dalszej przyszłości.

Szczęśliwy finał

Ciąg dalszy tej historii znamy już dobrze. Arcybiskup Wojtyła rozpoczął proces informacyjny (pierwszy etap prowadzący do beatyfikacji) w swojej diecezji, a po latach dokończył go jako papież Jan Paweł II. 17 sierpnia 2002 r., podczas ostatniej pielgrzymki do Polski, mówił:

„Jak można było sobie wyobrazić, że ten człowiek w drewniakach kiedyś będzie konsekrował Bazylikę Miłosierdzia Bożego w krakowskich Łagiewnikach…”. Właśnie tak. Bo orędzie miłosierdzia i osoba siostry Faustyny były mu przecież bliskie już od czasów, gdy jako młody chłopak zachodził do łagiewnickiej kaplicy sióstr i modlił się przed obrazem „Jezu, ufam Tobie” w drodze do lub z pracy w zakładach „Solvay”.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.