separateurCreated with Sketch.

Katarzyna Grochola: Dobrze jest zostawić Panu Bogu rzeczy trudne [wywiad]

KATARZYNA GROCHOLA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Zdiagnozowano u mnie guza w gardle. Miałam być operowana. Podczas badania przed operacją okazało się, że guza nie ma. Jeszcze tydzień wcześniej był! Cuda się zdarzają, ale często ich nie zauważamy” – mówi Katarzyna Grochola.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Katarzyna Grochola przeszła w życiu wiele trudnych chwil. Niedawno ukazała się jej nowa książka "Zjadacz czerni 8". Aletei opowiada o miłości, cudach, które wydarzyły się w jej życiu oraz o tym, skąd czerpie siły do działania.

Anna Gębalska-Berekets: Wyjście z choroby nowotworowej to cud? 

Katarzyna Grochola: Tak. Mam dobrą opiekę na "górze" i to od momentu narodzin.

Były jeszcze inne cuda?

Zdarzały się w moim życiu. Ważne, by je dostrzegać. Czasami wikłałam się w niebezpieczne  sytuacje, z których znajdowałam wyjście. Z przyjaciółką byłam na Mazurach. Poszłyśmy w las rozbić namiot i padłyśmy ze zmęczenia. Nagle słyszymy szept: "Jeszcze nie teraz, poczekaj aż zasną". W kompletnej ciemności i ciszy, zwinęłyśmy namiot i uciekłyśmy na drogę, zmartwiałe ze strachu. Po operacji nowotworowej wybrałam się w Tatry. Wchodziłam na Krzyżne i nie miałam już sił. Znikąd pojawił się młody człowiek. Zaoferował pomoc w niesieniu plecaka. Po czym oddalił się i zniknął.

Jak to?

Z tamtego szlaku nie można zejść inną drogą. Był ubrany w krótkie spodenki, kraciastą koszulę, nie miał ze sobą plecaka. Miał na imię Marian, a ja prosiłam Maryję o pomoc. Zresztą ja proszę o pomoc w różnych sytuacjach, nawet w znalezieniu miejsca parkingowego na najbardziej zatłoczonej stołecznej arterii. Uważam, że każdy z nas ma swojego anioła stróża, a on lubi być proszony o pomoc. Można to uznać za cud, przypadek, zbieg okoliczności. Dla mnie to cuda.

Często prosi go pani o pomoc?

Ostatnio zapominam (śmiech) i od razu różne rzeczy się dzieją. Cuda wszystkim się zdarzają, ale nie często nie zwracamy na nie uwagi. Pięć lat temu zdiagnozowano u mnie guza w gardle. Miałam być operowana. Przyszłam do szpitala dzień wcześniej. Byłam niezwykle spokojna. Salowa budziła mnie jedynie na posiłki. Musiałam podpisać oświadczenie, że przyjmuję do wiadomości wybicie zębów, utratę głosu itd. Podczas badania przedoperacyjnego okazało się, że guz zniknął. Nagrania oraz zdjęcia wykonane tydzień wcześniej pokazywały go!

Myślała wtedy pani o śmierci?

W młodości byłam zafascynowana śmiercią. Teraz zresztą też, ale opowiadam o niej bez dreszczyku emocji.

Bała się jej pani?

Kiedy zachorowałam na raka i powiedziano mi, że jestem "nieoperacyjna", miałam małą córkę. Pamiętam, że złościłam się na cały świat. Mówiłam sobie, że wytrzymam choćby do pełnoletności Dorotki. Że się nie dam. Nie teraz. Ale w szpitalu widziałam młode dziewczyny, które miały małe dzieci i umierały. Mnie uratowano. Głęboko wierzę, więc teraz moja perspektywa wobec śmierci jest inna niż kiedyś.

Choroba zmieniła pani podejście do życia?

Zdecydowanie. Ostatnia moja książka "Zjadacz czerni 8" opowiada o cudach, które każdemu mogą się zdarzyć.

Powiedziała pani, że człowiek dostaje w życiu to, co mu potrzebne. To może być choroba, cierpienie?

Chętnie odpowiedziałabym, że tak, ale to nieprawda. Jeśli ośmiomiesięczne dziecko ciężko choruje, trudno w takim przypadku dopatrywać się jakiegoś planu. Czego ból ma go nauczyć? Czego mają się nauczyć rodzice kosztem cierpiącego dziecka? Ważny jest nasz stosunek do rzeczywistości oraz to, co wyniesiemy z nieszczęść, które się nam przytrafiają. 

Złe momenty są w życiu potrzebne, by docenić te dobre?

Tak. Gdybyśmy byli w stanie permanentnej szczęśliwości, nigdy byśmy jej w pełni nie odczuli. Bez łez nie ma śmiechu, bez drobnych nieszczęść nie docenimy szczęścia. Wystarczy zachorować, byśmy zdali sobie sprawę, jakie mamy szczęście, że możemy oddychać, biegać, normalnie funkcjonować.

Modlitwa daje pani siłę?

Na pewno. Dobrze jest zostawić Panu Bogu rzeczy trudne.

Ma pani ulubioną?

Chyba najbardziej lubię modlitwę "Ojcze Nasz...". Ma w sobie ogromną moc, może nawet nie do końca przez nas uświadomioną.

W jednym z wywiadów powiedziała pani, że najbardziej cieszy ją miłość. Jak ją pani definiuje?

Myślę, że to stan duszy. Wtedy świat wydaje się nam lepszy, ludzie są dobrzy. To nie jest stan skierowany do jednej osoby, ale wszechogarniający. Niebo jest bardziej niebieskie, trawa bardziej zielona. I gdybym miała napisać definicję miłości, to bym powiedziała, że wszystko jest bardziej.

A wiara w Boga? Coraz więcej ludzi odchodzi z Kościoła…

Spada zaufanie do księży, instytucji, ale co to ma wspólnego z Bogiem? Bóg dał wolną wolę każdemu człowiekowi. Wiara jest łaską daną od Boga, a nie człowieka.

Skąd czerpie pani siłę?

Ciekawe... Najbardziej z życia!

„Wszystkie złe doświadczenia zbudowały mnie taką jaką jestem”. Żałuje pani czegoś?

Jest parę takich rzeczy. Ale z trudnymi doświadczeniami jest tak, że uczymy się na nich. Jeśli próbowalibyśmy coś zmienić w przeszłości, to musimy mieć świadomość tego, że cała przyszłość również się zmieni. Żałując czegoś, unieważniam to, co było potem. Trudne momenty są ziarnem, z którego może wykiełkować coś lepszego.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!