Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Przed emeryturą Olga Murray zastanawiała się, co powinna robić dalej. Od zawsze kochała dzieci i miała do nich anielską cierpliwość. A ponieważ nigdy nie została mamą ani babcią, szukała innych sposobów, by im aktywnie pomagać.
W czasie trekkingu na wakacjach w Nepalu zorientowała się, że kilkoro dzieci podąża jej śladem. Patrzyły się na nią ze szczerym zaciekawieniem, bo ze swoimi jasnymi włosami wyglądała zupełnie inaczej niż większość znanych im ludzi. Zauważyła, że były wychudzone, brudne, ubrane w poszarpane ubrania, a mimo to promiennie się uśmiechały i wyraźnie miały ochotę na zabawę.
Pewnego wieczoru została zaproszona do jednej z chatek i mogła obserwować, jak dzieci odrabiają lekcje, siedząc przy świecach na klepisku. Ich ojciec wytłumaczył Oldze, że dzieci, które widzi, mają wielkie szczęście, bo większość ich rówieśników w ogóle nie chodzi do szkoły.
Olga Murray w tym momencie zrozumiała już, co ma być jej zadaniem na kolejne lata. Chciała pomóc najbiedniejszym dzieciom właśnie w tym kraju. Nie miała pojęcia, dokąd zaprowadzi ją ta decyzja.
Wróciła do Nepalu rok później, a jej współpracownikiem został Allan Aistrope – wolontariusz pracujący jako nauczyciel języka angielskiego w tamtejszym sierocińcu. Założyła Fundację dla Młodzieży Nepalu (Nepal Youth Foundation). Początki działalności okazały się bardzo trudne, ale po pięciu latach udało im się stworzyć dom dla 60 bezdomnych dzieci i zebrać fundusze na stypendia dla kilkuset innych. Skala potrzeb była jednak ogromna.
Okazało się, że z powodu skrajnej biedy wielu rodziców w Nepalu sprzedaje swoje dzieci do bogatych domów, w których zmusza się je do ciężkiej pracy. Nierzadko padają ofiarami wykorzystania seksualnego. Najmłodsze dziewczynki, o których Murray się dowiedziała, miały dopiero sześć lat. Jedna z nich musiała „odpracować” dług w wysokości 50 dolarów. Zazwyczaj zaczynała swoje obowiązki o 4.00 rano, a chodziła spać o 23.00. Była wycieńczona, często bita, upokarzana w najbardziej wymyślne sposoby.
Rodzice sprzedający swoje dzieci do pracy często nie widzieli w tym nic złego, bo przecież w taki sposób postępowało wielu ich znajomych. Murray zaproponowała, że będzie im płacić około 50 dolarów rocznie, czyli równowartość sumy, którą mieli otrzymywać, pod warunkiem, że w zamian zgodzą się wysłać córki do szkoły. W znakomitej większości przystawali na taki układ.
Informacje o prowadzonym przez Murray programie rozprzestrzeniały się szybko, a drukowane przez fundację ulotki docierały do coraz większej liczby osób. Szacują, że do tej pory udało im się bezpośrednio pomóc 13 tysiącom dzieci, które w innym wypadku byłyby zmuszone do życia jako współcześni niewolnicy. Zdobywając wykształcenie, zdobywają też siłę i pewność siebie. Dziewczynki nie wychodzą za mąż w wieku kilkunastu lat, ale uczą się podejmować samodzielne decyzje i nie pozwalają traktować się gorzej z powodu swojej płci.
Choć przez ostatnie trzydzieści lat sytuacja wielu dzieci znacząco się poprawiła, to Olga Murray nie zamierza przerywać swojej pracy. Mimo zaawansowanego wieku i problemów ze zdrowiem jak najczęściej stara się przylatywać do Nepalu i nadzorować pracę Fundacji. Na lotnisku zawsze czekają na nią jej młodzi przyjaciele z bukietami kwiatów i balonami. „Nie jestem lekarzem, ale wiem, że kiedy wstaję z łóżka każdego ranka i myślę, że mogę pomóc małemu dziecku w Nepalu, to nie skupiam się na moim ciele. Skupiam się przede wszystkim na dzieciach” – mówi w rozmowie z „The Washington Post”
Dalej także troszczy się finansowo o swoich podopiecznych. „Kilka dolarów to bardzo dużo. Za cenę jednego posiłku w Londynie czy Nowym Jorku można zmienić życie dzieci w Nepalu” – tłumaczy.