Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Św. Maksymilian Kolbe jest jednym z najpopularniejszych świętych na świecie. Męczennik z Auschwitz, który ofiarował życie za współwięźnia, wciąż budzi podziw i zdumiewa. A klasztor w Niepokalanowie jest jednym z najliczniej odwiedzanych miejsc w Polsce i należy do obowiązkowych punktów pielgrzymów z zagranicy.
Cały Niepokalanów to jeden wielki ślad po ojcu Maksymilianie i żywa pamiątka jego myśli, pracy i modlitwy. Rozwijane do dziś inicjatywy franciszkańskie w Niepokalanowie mają swój początek przed wojną, w planach Kolbego i współpracujących z nim braci.
„Niepokalanów zaczął się od gipsowej figury Matki Bożej Niepokalanej, którą o. Maksymilian z kilkoma współbraćmi wystawił na teresińskich polach. Figurę kupiono w Warszawie za 90 złotych” – czytamy w klasztornych annałach.
Do 17 lutego 1941 r., gdy o. Kolbe został powtórnie aresztowany i najpierw więziony na Pawiaku, a potem wywieziony do Auschwitz, całe jego życie, z przerwą na sześcioletni pobyt w Japonii, toczyło się tu, w Niepokalanowie.
W Muzeum św. Maksymiliana, które od sierpnia 1998 r. na terenie klasztoru jest otwarte dla zwiedzających, nie brakuje pamiątek po ojcu. Można zobaczyć tam mały portfelik, w którym nosił cudowne medaliki, tzw. „kulki na szatana”, jak o nich mówił, charakterystyczny kapelusz, który dość często widać na jego głowie na zachowanych zdjęciach – czarny, marki Saturn, z podpisem o. Maksymilian na potniku – skórzaną teczkę z naklejoną na Pawiaku kartką i napisem: Kolbe Rajmund 18.02.1941. A także wyblakłą, biało-fioletową stułę i odręczne zapiski.
W budynku obok, w tzw. Celi o. Maksymiliana, możemy jeszcze zobaczyć łóżko, biurko i koc z inicjałami O.M.K. Pamiątki te budzą wiele wzruszeń, ale na szczęście nie są jedynymi, które ocalały.
W archiwach niedostępnych dla zwiedzających ojcowie przechowują bezcenne skarby po swoim założycielu. Większość z nich deponowana jest w ognioodpornej szafie, o którą ojcowie bardzo się troszczą. Co w niej możemy znaleźć?
Oprócz książek, trzech tomów brewiarza, małego modlitewnika z informacją, że należał do o. Kolbego, znajdziemy tam sporą ilość rzeczy osobistych świętego. Maszynowy napis o treści: „Rzeczy używane przez ojca Maksymiliana M. Kolbego” wywołuje wielkie wzruszenie.
Na blacie starego biurka ukazują się oczom: gwizdek, pudełko zapałek, pieczątki, portfel skórzany, w którym nosił dowód, szczoteczka do zębów, pióro, pędzel do golenia, maleńki ołówek stemperowany niemal do końca i gumka do ścierania. A także klasyczna temperówka na żyletkę, maszynka do strzyżenia włosów i małe lusterko w drewnianej ramce.
Do najważniejszych pamiątek po świętym należą bilet kolejowy z podróży do Japonii przez Rosję z 1930 r., notatki z rekolekcji, medytacje i wspomnienia z lat 1912-1940 i list, który wysłał z Auschwitz do matki, pani Marianny Kolbe.
Lektura tej niewielkiej, dwustronnie zapisanej kartki, nie tylko wzrusza, ale też zatrważa. Bo jak pisać do matki z piekła, gdy jest już pewne, że trzeba będzie tam dokończyć swoją misję i życie?
O. Maksymilian wiedział, że listy z obozu są czytane przed wysłaniem i nie ma sensu pisania w nich czegokolwiek, co mogłoby być utajnioną informacją dla najbliższych. Wiedział też, że mama, która pochowała już męża i synów, najbardziej na świecie potrzebuje pociechy.
Na adres klasztoru Sióstr Felicjanek przy ul. Smoleńsk 7 w Krakowie, gdzie po śmierci męża mieszkała pani Marianna Kolbe wysłał list, datowany na 15 czerwca 1941 r. Pisał po niemiecku, ale przekład korespondencji brzmi tak:
„Moja Kochana Mamo, do obozu w Auschwitz (Oświęcim) przyjechałem z transportem pod koniec maja. Ze mną wszystko w porządku. Bądź spokojna o mnie droga mamo. Zdrowie dobrze. Drogi Bóg jest wszędzie i myśli z wielką miłością o wszystkich i o wszystkim”.
Na zakończenie pisze jeszcze, że nie wie jak długo tu zostanie i dołącza pozdrowienia. Z boku zachowanego listu jest informacja, że pisze Rajmund Kolbe, nr obozowy 16670.
Jednym z najczęściej zadawanych pytań dotyczących o. Kolbego jest pytanie o relikwie. Skąd się biorą, skoro ciało świętego spłonęło w krematoryjnym piecu? Tajemnica ukrywa się w… słoiku. To właśnie w nim przechowywane są włosy z brody, które zostały ścięte 5 września 1939 r. przez o. Akurcjusza Pruszaka, niedługo przed pierwszym aresztowaniem ojca.
Kiedy gestapo w poszukiwaniu ukrywających się Żydów zaczęło przetrząsać także polskie klasztory, bracia z Niepokalanowa postanowili zgolić swoje brody. Wśród nich był także ojciec Kolbe. Przed beatyfikacją o. Maksymiliana w 1971 r. o. Pruszak wyjawił swój sekret gwardianowi. Opowiedział, że ogolił ojca, a ponieważ był przekonany, że żyli obok świętego, zawinął pukiel włosów i schował do słoika. Skarb ocalał i to dzięki tym postrzyżynom mamy dziś relikwie ojca, które są rozsyłane na cały świat.
W archiwach w Niepokalanowie znajduje się też niewielki krzyż pokryty masą perłową. Trafił do franciszkańskiego domu 2 sierpnia 2004 r. Przywieźli go syn, wnuk i siostrzeniec Stanisława Hysa, więźnia Auschwitz. W dokumencie przekazania zanotowano: „(...) przekazujemy Klasztorowi O.O. Franciszkanów w Niepokalanowie – Krzyż Ojca Maksymiliana Kolbego. Krzyż ten według wspomnień nieżyjącego został mu osobiście przekazany przez o. Maksymiliana Kolbego w czasie pamiętnego apelu w Oświęcimiu w lipcu 1941 roku”.
Wiele razy próbowano rekonstruować sekwencje zdarzeń tego apelu. Franciszek Gajowniczek zeznawał pod przysięgą ich przebieg, ale o tym fakcie nikt nigdy nie wspominał. Że w ostatniej chwili, zanim wyszedł z szeregu, o. Kolbe mógł przekazać krzyż, który – jak się wydaje – może być tym samym, który był przyczepiony do franciszkańskiej koronki ojca, przywiązanej do paska habitu.
Jeśli zaś tak, to by oznaczało, że jakimś cudem, narażając życie, przywiózł go do Auschwitz aż z Pawiaka. I że ten scenariusz jest możliwy, potwierdza zeznanie innego świadka, Edwarda Gniadka.
„Zanim otrzymał ubranie więzienne, nosił habit. U paska zwieszała się koronka franciszkańska z krzyżykiem” – czytamy. Śledząc losy obozowe Stanisława Hysa trafiamy na taką niespodziankę. Listy transportowe, a następnie tzw. Zugangliste, czyli listy przybyłych do obozu w Auschwitz, zawierają nadany już numer, imię, nazwisko, datę urodzenia oraz zawód przybyłego. Ojciec Kolbe trafił do obozu 28 maja 1941 r. i otrzymał numer 16670, a pan Stanisław Hys został zapisany 29 maja 1941 r. i nadano mu numer 16667.
Z listów transportowych wynika, że się znali, jechali tym samym pociągiem z Warszawy, co sugeruje, że mogli też zamieszkać w tym samym baraku. I że pan Hys mógł zostać wybrany do ukrycia krzyża, który dziś jest przechowywany w Niepokalanowie.