Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Przez granicę polsko-białoruską całymi grupami przechodzą migranci. Nierzadko przy pomocy lub po prostu brutalnym przymusie ze strony białoruskich służb mundurowych. Las nazywają dżunglą – jest on dla nich zazwyczaj nowym doświadczeniem, podobnie jak budzące lęk napotykane żubry czy zimowe temperatury i śnieg.
Migranci zostali oszukani
Spotykamy w lasach migrantów z różnych stron świata. Zarówno z Bliskiego Wschodu, z miejsc objętych wojną jak Syria i Afganistan, jak i z Afryki czy Kuby. Wielu z nich opowiada nam straszliwe historie. To uchodźcy uciekający przed prześladowaniami, których życie lub życie ich rodzin jest zagrożone w kraju pochodzenia. Są to kobiety, dzieci, mężczyźni, osoby starsze, często całe rodziny. Podróż jest kosztowna, więc wiele osób, które się na nią decydują, miała dobre prace, wykształcenie, byli zamożni w swoich krajach – opowiada Marysia Złonkiewicz. Poznałem ją w przygranicznym Punkcie Interwencji Kryzysowej założonym przez warszawski Klub Inteligencji Katolickiej.
Wśród migrantów spotkaliśmy również jezydów. To mniejszość religijna prześladowana przez irackich ekstremistów. W 2014 r. tzw. Państwo Islamskie w Iraku zamordowało 10 tys. członków tej wspólnoty. Nie zapominamy o ciężkim losie społeczności jezydów, mordowanych i wypędzanych ze swoich rodzinnych ziem – deklarował podczas 70. Zgromadzenia Ogólnego ONZ prezydent Andrzej Duda.
Marysia Złonkiewicz, od lat zaangażowana w pomoc uchodźcom i imigrantom, podkreśla, że ludzie ci zostali oszukani przez reżim Łukaszenki i przemytników. Obiecano im, że będą mogli dostać się do Unii Europejskiej i złożyć wnioski o azyl. Nie są świadomi sytuacji przy granicy ani [nie są] przygotowani na taką podróż. Nie znają takich temperatur, lasów, bagien. Znaleźli się w pułapce. Bez naszego wsparcia wielu z nich może umrzeć – tłumaczy.
Wiedzą o tym również okoliczni mieszkańcy. Gdy w miejscowości Narew na Podlasiu kupowałem wodę dla osób ukrywających się w lesie, zaczepiła mnie w kolejce do kasy starsza kobieta. Przyjęła ona za oczywistość cel moich zakupów i podziękowała za zaangażowanie. Z żalem dodała, że jej już nogi nie pozwalają chodzić po lasach i sama może tylko namawiać swoją rodzinę do pomagania. Opowiadała, jak długie godziny tłumaczyła zięciowi, że to nie ludzie w lesie są naszymi wrogami, tylko Łukaszenka. A oni są ofiarami jego strasznej polityki. I nie można im nie pomagać, bo karmienie głodnego nie może być nielegalne w chrześcijańskim kraju.
Wyjść do potrzebującego
Staramy się realizować Ewangelię w praktyce. Tym samym zresztą kierowaliśmy się w naszych wcześniejszych inicjatywach, np. w inicjatywie Zranieni w Kościele. Chcieliśmy nie tylko mówić, ale konkretnie zaangażować się w pomoc potrzebującym. Podanie spragnionemu butelki wody, jedzenia, przyodzianie go czy opatrzenie ran – to najprostsza i najbardziej podstawowa forma realizowania miłości bliźniego. To właśnie robimy w ramach naszego Punktu Interwencji Kryzysowej – wyjaśnia Jakub Kiersnowski, prezes warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej.
Do zaangażowania się w takiej formie KIK został zaproszony przez Grupę Granica poprzez jednego z wychowanków. Wśród członków Klubu była duża potrzeba udziału w takiej inicjatywie. Szybko znalazły się osoby, które zdecydowały się zaangażować. Dzięki niesamowitym koordynatorkom i koordynatorom w niecałe dwa tygodnie udało się zorganizować nasz punkt – opowiada prezes KIK. Kiersnowski zwraca uwagę na to, że w niezwykle sprawnym zorganizowaniu całego przedsięwzięcia ważną rolę odegrała kilkudziesięcioletnia formacja członków Klubu, która właśnie w takich kryzysowych sytuacjach pozwala konkretnie działać. Tak było już w innych kryzysowych sytuacjach, związanych np. z Pomarańczową Rewolucją, wydarzeniami na Majdanie czy powodzią w Polsce.
Profesjonalna pomoc
Punkty interwencyjne Grupy Granica działają w ramach łączącej 14 organizacji pozarządowych oddolnej inicjatywy. Wśród nich są m.in. warszawski KIK oraz Salam Lab z Krakowa. Wziąłem udział w specjalnym szkoleniu dla wolontariuszy Grupy. Na każdym kroku bardzo mocno zwraca się uwagę na to, by działać w zgodzie z obowiązującym prawem. Prowadzący szkolenie podkreślali, że pomoc humanitarna jest legalna. Można więc i trzeba potrzebującym ludziom – nawet jeśli przebywają na terenie Polski nielegalnie – dostarczać jedzenie i napoje, udzielać pomocy medycznej, przekazywać ubrania czy porady prawne. Działania prowadzone są poza strefą stanu wyjątkowego. Wolontariusze nie pomagają w transporcie, nie wskazują nawet drogi, nie mogą proponować schronienia pod dachem.
Z punktami współpracują prawnicy, inicjatywa Medycy na Granicy (aktualnie – Medyczny Zespół Ratunkowy Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej), tłumacze języków bliskowschodnich (przez całą dobę w razie potrzeby można zadzwonić, by uzyskać pomoc w tłumaczeniu np. z arabskiego).
Interwencje przebiegają bardzo profesjonalnie, trwają po kilka godzin. Po ustaleniu potrzeb, z którymi zgłaszają się migranci, ma miejsce pakowanie dużych plecaków. Zawsze są w nich m.in. termosy z gorącą, słodką herbatą i zupą (przygotowane posiłki są halal, by mogli je spożywać wyznawcy islamu) oraz pieczywo. Poza tym wolontariusze odpowiadają na aktualne zapotrzebowanie, dostarczając ciepłe, suche buty i odzież w odpowiednich rozmiarach, śpiwory czy płachty do ochrony przed deszczem. Są też podstawowe pakiety przetrwania dla każdego: proteinowe batony, woda, odpowiednie konserwy, czekolady, ciepłe rękawiczki, czapki. Chemiczne ogrzewacze, czasem jakieś wyposażenie apteczki, powerbanki, artykuły higieniczne, zwłaszcza dla kobiet. Zdarza się jakaś drobna maskotka dla dziecka czy szminka dla dziewczyny.
Zawsze pakowane są też duże worki na śmieci, żeby posprzątać miejsce przebywania migrantów. Oni sami, w miarę możliwości, też sprzątają po sobie, a przynajmniej zostawiają rzeczy w jednym miejscu, by sprzątanie ułatwić. Wracając z interwencji przy okazji zbieraliśmy do worków butelki, puszki i inne śmieci pozostawione raczej przez spacerowiczów. Mokre ubrania czy śpiwory, które zostały wymienione na suche i czyste, też są zabierane do punktu, gdzie są porządnie prane i przekazywane kolejnym potrzebującym.
W interwencjach bierze udział odpowiednia liczba osób – nie więcej niż oczekujących na pomoc migrantów, nigdy też nie działa się pojedynczo. Gdy migranci chcą ubiegać się w Polsce o azyl, angażuje się czasem także prawników, przedstawicieli Rzecznika Praw Obywatelskich, działających na miejscu parlamentarzystów czy mogących nagłośnić dany przypadek celebrytów lub dziennikarzy.
Migranci czekają na ratunek
Migranci, którzy przebywają w lasach po polskiej stronie granicy, są w różnym stanie fizycznym i psychicznym, mają też różne potrzeby. Poważnym problemem jest hipotermia, zdarzają się też zatrucia spowodowane np. piciem zanieczyszczonej wody. Często przybysze mają za sobą kilku lub kilkunastokrotne doświadczenie tzw. push backów, czyli przepychania przez polskie służby na stronę białoruską. Niektórzy zostali okradzeni, zdarzało się, że niszczono im telefony. Czasem trzeba opatrywać ich po pogryzieniach przez psy białoruskich funkcjonariuszy lub po prostu po pobiciu przez nich, połamaniu żeber. Prawie zawsze osuszenia, oczyszczenia i opatrzenia wymagają stopy.
Sam uczestniczyłem w interwencji, w trakcie której spotkaliśmy trzech migrantów z Syrii. Dwóch z nich było chrześcijanami, jeden muzułmaninem. Jeden z nich w dniu spotkania miał urodziny. Byli przemarznięci, mokrzy, głodni i spragnieni. Prosili o azyl w Polsce, bardzo nie chcieli wracać na Białoruś. Doświadczyli już kilku push backów i zostali brutalnie potraktowani przez białoruskich funkcjonariuszy. W związku z tym przygotowaliśmy im interim, dokument prawny wydawany przez Europejski Trybunał Praw Człowieka, mający zabezpieczyć ich sytuację prawną na terenie Polski. Dzięki temu nie można było wywieźć ich na stronę białoruską przez 30 dni. Potem przed Strażą Graniczną mogli złożyć wnioski azylowe i aktualnie przebywają w jednym z ośrodków dla migrantów – opowiada Jakub Kiersnowski.
W innej interwencji brała udział Marta, wolontariuszka KIK. Wsparcie uzyskała wtedy szesnastoosobowa, wielopokoleniowa rodzina Kurdów z miasta Dohuk w irackim Kurdystanie. Było wśród nich 9 dzieci. Najmłodsze miało pięć miesięcy. Uciekli 24 października, zastraszeni przez Państwo Islamskie. Już osiem razy przerzucani byli przez polskich funkcjonariuszy na stronę białoruską. Również doświadczyli przemocy ze strony białoruskich strażników. Zgłosili zapotrzebowanie na jedzenie i ubrania. Wolontariusze, po dwugodzinnych poszukiwaniach w ciemnym lesie, znaleźli ich tylko dzięki zapachowi niemytych od dawna ciał i ubrań przesiąkniętych dymem ogniska. Zastali ich mocno przylgniętych do siebie. Poczęstowali ciepłą herbatą i zupą, dziecko dostało mleko.
Pierwszy raz robiłam wśród liści mleko dla dziecka. Szybko wymieszałam wrzątek, wodę i mleko w proszku. Dziewczynka płakała, uspokoiła się dopiero, kiedy dostała ciepłe mleko. Kiedy ostatni raz takie piła? Nie wiem. Pozostali jedli zachłannie, dziękowali, próbując całować dłonie. W ich oczach wdzięczność przeplatała się z przerażeniem. Cieszę się, że choć w taki sposób możemy pomóc im przetrwać kolejne godziny – relacjonuje Marta.
Uchodźcy zostali poinformowani o prawnych możliwościach w ich sytuacji i poprosili o ochronę międzynarodową w Polsce. Tu, przy wsparciu zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich, udało się zorganizować przyjęcie ich do placówki Straży Granicznej. Dzień po pierwszej interwencji wolontariusze prowadzonego przez KIK Punktu Interwencji Kryzysowej przywieźli i przekazali rodzinie ubrania, zapas jedzenia, butelki i mleko dla pięciomiesięcznego dziecka, pieluchy, kredki i blok papieru oraz zabawki.
Interwencje zdarzają się tak w ciągu dnia, jak i w nocy. Gdy jest ciemno, nie używa się latarek. Sama droga do osób potrzebujących pomocy nie jest łatwa. To wędrówka przez nieznane lasy, z mapą na smartfonie. Czasem nie wskazuje ona drogi zbyt dokładnie. Tereny bywają podmokłe, zdarzają się bagna, pogoda nie zawsze sprzyja. To wszystko z ciężkimi plecakami i dużymi torbami.
Wolontariusze. Od kogo migranci otrzymują pomoc?
Migranci w lasach otrzymują pomoc również od okolicznych mieszkańców. Ci wybierają się na spacery do lasu z prowiantem czy zostawiają specjalnie oznaczone pakunki na drzewach.
Wśród wolontariuszy działających w ramach punktów Grupy Granica wielu nie jest związanych z Kościołem. Są tam osoby o różnych światopoglądach, zawodach i pasjach. Spotykałem studentów, psychologów czy przedsiębiorców.
Mam ten przywilej, że mogłam tu przyjechać. Jestem silna, mam doświadczenie w pomocy humanitarnej, byłam harcerką. Było dla mnie naturalne, że skoro w lasach, ledwo ponad godzinę drogi od mojego domu, są ludzie potrzebujący pomocy, to jest to zadanie dla mnie. Dla katolików powinno to być jeszcze bardziej oczywiste, bo mają Ewangelię i papieża Franciszka. On zresztą mnie też inspiruje, np. gdy mówi, że trzeba wychodzić na peryferia, szukać ludzi cierpiących niesprawiedliwość, a nie czekać, aż ktoś sam zgłosi się po pomoc – opowiada mi Monika. Na co dzień jest aktywistką społeczną w jednym z ruchów kojarzonych z lewicową wrażliwością.
W punkcie KIK-u poznałem też m. in. Janka Kiliańskiego, studenta matematyki, filozofii i nauk społecznych na Uniwersytecie Warszawskim. Nie miałem ochoty jechać na granicę, ale trudno mi znaleźć temat, na który Chrystus i Kościół w oficjalnym nauczaniu wypowiadałby się tak jasno: jesteśmy odpowiedzialni za los uchodźców. Przede mną przyjechało tu też kilkoro odważniejszych ode mnie znajomych, których historie słyszałem. W końcu Bóg “zaciągnął mnie tu za uszy” i przyjechałem na kilka dni – uzasadniał mi swoją decyzję o zaangażowaniu się w tę inicjatywę.
Sam od lat udziela się jako wychowawca w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej. Nasze grupy są jak drużyny harcerskie. Przypominają się czasy, gdy chodziliśmy wspólnie po górach, graliśmy w gry terenowe w lesie itd. Te doświadczenia okazały się niezwykle przydatne – od sprawnego pakowania plecaków górskich i orientacji w terenie, po opatrywanie stóp uchodźcom. Przyjechali tu też ze mną inni znajomi wychowawcy, na których w każdej chwili mogę polegać – opowiada Janek.
Najtrudniejsze było dla mnie poczucie braku realnego wsparcia ze strony Kościoła katolickiego w Polsce. Z przyjaciółmi udawaliśmy się do księży, rozmawialiśmy z wierzącymi znajomymi. Wielu z nich nie chciało nas nawet wysłuchać, umniejszało powagę sytuacji albo ograniczało się do wypowiedzenia kilku banałów. Tak, nie mam wątpliwości, że spotkałem tu Chrystusa. Niestety to nie Kościół, lecz, w wielu przypadkach niewierzący, działacze Grupy Granica uczyli mnie dostrzegać Go w osobach uchodźców, których życie też jest święte – mówi chłopak, nie kryjąc rozżalenia.
Marta z KIK dodaje, że dla niej pobyt na granicy polsko-białoruskiej był dotknięciem granicy człowieczeństwa. Szukanie ludzi po lasach, a potem konkretna pomoc w postaci gorącej herbaty i zupy, którą pili, trzymając ją w zziębniętych dłoniach – to wszystko było dla mnie doświadczeniem egzystencjalnym. To było spotkanie człowieka z człowiekiem, gdzie nie oddzielał nas żaden mur – mówi dziewczyna.
Edukacja
Innym zaangażowaniem wolontariuszy jest wsparcie mieszkańców terenów przygranicznych. Rozwieszanie plakatów i rozdawanie ulotek. Indywidualne rozmowy z mieszkańcami, informowanie ich o sytuacji na granicy, sytuacji, w jakiej znajdują się migranci, możliwościach pomocy im. Wskazywanie miejsc, w których można uzyskać rzeczową pomoc. Chodzi przede wszystkim o uspokojenie nastrojów, umożliwienie uzyskania rzetelnych informacji, ale również o stworzenie przestrzeni do dialogu, danie mieszkańcom możliwości wypowiedzenia się.
Bardzo często najstarsi mieszkańcy wsi mówią o sytuacji na granicy z wielką empatią. W swoich wypowiedziach nawiązują do doświadczeń wojennych, które na zawsze zapisały się w ich pamięci i świadomości. Utkwiła mi w głowie historia 85-letniej kobiety, nie mogącej pogodzić się z obecną sytuacją. Każdego dnia dramat migrantów wywoływał u niej ogromne wzruszenie – mówi Błażej Tatarek, wolontariusz z Salam Lab.
Wolontariusze wyjaśniają również, na czym polega pomoc, którą otrzymują migranci, i w jaki sposób można się w nią włączyć. Odpowiadają na fałszywe zarzuty, np. że są zwolennikami likwidacji granic, albo że wspierają reżim Łukaszenki.
Ważnym elementem ich pracy jest reakcja na skierowaną przeciw migrantom kampanię dezinformacyjną, widoczną m.in. w mediach społecznościowych. Zaangażowane osoby cierpliwie wyjaśniają wszelkie wątpliwości i kontrowersje. Tłumaczą, dlaczego migranci są w tej sytuacji poszkodowanymi, dlaczego mają telefony, skąd czerpią prąd, skąd mają wyglądające na markowe ubrania, dlaczego są z nimi małe dzieci, czy rzeczywiście stanowią niebezpieczeństwo itd.
Narracji dehumanizującej i uwłaczającej godności migrantów, obecnej nawet w przekazie publicznych mediów i polityków sprzeciwili się też biskupi. 2 listopada kard. Kazimierz Nycz był gospodarzem spotkania przedstawicieli katolickich środowisk niosących pomoc migrantom. Był na nim obecny również delegat KEP ds. Imigracji, bp Krzysztof Zadarko. W komunikacie opublikowanym po spotkaniu czytamy: Rodzi się wyraźnie potrzeba zmiany społecznej w postrzeganiu migrantów i uchodźców. Nie mogą oni być widziani jako zagrożenie dla bezpieczeństwa, ale powinni być postrzegani jako bliźni, których należy przyjąć z miłością i szacunkiem należnym każdemu człowiekowi.
Wsparcie
Punkty interwencyjne i działalność wolontariuszy funkcjonujących w ramach Grupy Granica możliwa jest m.in. dzięki finansowemu wsparciu, uzyskanemu w ramach społecznych zbiórek, a także dzięki zbiórkom rzeczowym.
Pomoc taka spływa nawet z zagranicy. Osobiście pomagałem przy rozładowywaniu dużego samochodu dostawczego z darami z Genewy. Nadesłała ją Silvana Mastromatteo, Kolumbijka żyjąca wraz z mężem w Szwajcarii, prezes fundacji La Caravane Sans Frontières. Adresatem pomocy niesionej przez tę organizację są przede wszystkim migranci i ubodzy. Fundacja, w związku z sytuacją na granicy polsko-białoruskiej, zorganizowała dużą zbiórkę rzeczową, przetransportowała zebrane rzeczy do Polski, przekazała również środki finansowe. Jej wolontariusze osobiście przyjechali, żeby pomagać przy magazynowaniu darów, organizowaniu punktów, skręcaniu regałów, sprzątaniu, gotowaniu. To ich pierwsza wizyta w Polsce. Bardzo budujące było ich pełne pasji zaangażowanie.
Jestem zachwycona tym, jak działają w Polsce ci młodzi ludzie. Nasza pomoc to tylko kropla w morzu potrzeb, ale jak to mówimy po francusku: "Les petits ruisseaux font les grandes rivières" ("Małe strumienie tworzą wielkie rzeki") – mówiła mi Silvana.
Zbiórki rzeczowe i pieniężne organizowane są w całej Polsce. Są też przygotowywane zupy dla wolontariuszy i migrantów, które np. z Warszawy w słoikach dostarcza się do punktów przy granicy.
Przyszłość
Za zaangażowanie w pomoc migrantom dziękowali polscy biskupi, a także Komisja Episkopatów Wspólnoty Europejskiej. Nie możemy pozwolić na to, aby na naszych granicach ginęli ludzie. Należy dołożyć wszelkich starań, aby uniknąć tych tragedii, a także łagodzić cierpienia ludzi, którzy opuścili swoje kraje z powodu wojny, przemocy lub braku perspektyw społecznych i gospodarczych – napisali europejscy biskupi.
Teraz interwencji już jest mniej, m.in. przez zmianę polityki strony białoruskiej, która niedawno dużą część migrantów zgromadziła w halach oddalonych od granicy. Jednak do 22 listopada tylko wolontariusze z Punktu Interwencji Kryzysowej KIK przeprowadzili 68 interwencji, pomagając 428 osobom. Nie wiadomo, kiedy pomoc Grupy Granica przestanie być potrzebna. Wszyscy liczą na to, że jak najszybciej.
Jakub Kiersnowski zapewnia, że działanie Punktu Interwencji Kryzysowej realizowane będzie aż do zakończenia kryzysu humanitarnego przy polsko-białoruskiej granicy.