separateurCreated with Sketch.

Hania: W wolontariacie najtrudniejsze jest odpuszczanie. Nie umiem powiedzieć mamie z dziećmi, że nie ma dla nich miejsca [wywiad]

Wolontariusz
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
– Staramy się zapewnić tym osobom dom, dosłownie i w przenośni. Sprawić, żeby czuły się przyjęte i miały trochę ukojenia w sytuacji chaosu i destabilizacji – mówi Hania, wolontariuszka, która w ramach wspólnoty DOM w Ramionach Ojca pomaga Ukraińcom.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Ilona Przeciszewska: Haniu, jak wspieracie Ukrainę?

Hania: Nasze centrum to zespół trzech wspólnot: wspólnota DOM w Ramionach Ojca, Katolickie Stowarzyszenie Dom Przymierza oraz Społeczność Chrześcijańska Zachód. Działania, jakie prowadzimy, to szeroko rozumiana pomoc dla osób, które uciekają przed wojną. Działamy w Galerii Bemowo, w siedzibie wspólnoty Społeczność Chrześcijańska Zachód – tam mamy magazyn, gdzie przyjmujemy potrzebne dla uchodźców rzeczy, rozdajemy je w razie potrzeby, zaopatrujemy różne miejsca. Stamtąd też koordynujemy działania. Początkowo organizowaliśmy transport osób z granicy Krakowiec–Korczowa do Warszawy, zapewnialiśmy im zakwaterowanie u zgłaszających się rodzin i w innych miejscach. Nasz formularz potrzeb trafiał też do pojedynczych osób, nie tylko tych z naszych autokarów. Kwaterujemy w Warszawie i poza Warszawą, w zasadzie w całej Polsce, poszerzamy naszą bazę. Pośredniczymy też w przejazdach tych osób za granicę – ale tylko w tych sprawdzonych przez nas. Rozszerzamy działalność na pomoc „po zakwaterowaniu” – zarówno dla osób przyjeżdżających, jak i dla rodzin goszczących. Bardzo ważne jest dla nas zapewnienie tym osobom wsparcia duchowego i na tym się skupiamy. Mamy również ekipę od transportu, która w razie potrzeby organizuje transport po i w okolicach Warszawy. Wysyłamy do Ukrainy leki, żywność, zabawki i inne potrzebne rzeczy. Obecnie mamy 84 wolontariuszy, którzy działają w różnych zadaniach. Znaleźliśmy dach nad głową dla ponad tysiąca osób.

Jak wygląda duchowe wspieranie uchodźców?

Jeśli chce ktoś chce rozmawiać o kwestiach duchowych, wierze, Bogu, to ma taką możliwość.

Próbuję sobie wyobrazić sytuację osób przyjeżdżających z Ukrainy. Myślę, że znajdują się poważnym kryzysie psychicznym. W takiej sytuacji musi być trudno oddzielić to, co psychiczne, i to, co duchowe, i skoncentrować się wyłącznie na jednym obszarze w trakcie takiej rozmowy.

To może być rozmowa dotycząca kwestii duchowych, ale też rozmowa przyjacielska. Na pewno nie jest to rozmowa psychoterapeutyczna. Zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy psychoterapeutami. Natomiast jeśli ktoś takiej rozmowy potrzebuje, to kierujemy go do miejsc, gdzie jest oferowana taka pomoc – zarówno dla przyjeżdżających z Ukrainy, jak i dla przyjmujących takie osoby w swoim domu. Raz przyszła do nas kobieta z synem. Ona potrzebowała się po prostu wygadać, więc dałam jej taką przestrzeń. Syn siedział na telefonie. Zaniosłam mu herbatę i zapytałam, czy też chce pogadać. Powiedział, że nie, więc pozwoliłam mu na to. Chodzi tu o uważność na drugiego człowieka. Ważna jest też nasza mądrość w tym, żeby nie wchodzić w rolę, do której nie mamy uprawnień, np. w rolę psychoterapeuty.

Wolontariat: Działać teraz, patrzeć w przyszłość

Czym zajmujesz się jako wolontariuszka?

Jestem koordynatorką zespołu do spraw zakwaterowania. Pracujemy głównie na dwóch plikach. Do jednego „wpadają” osoby potrzebujące zakwaterowania, z informacją, na jaki czas i gdzie teraz są. W drugim mamy ofertę mieszkań, czyli dane tych osób, które są w stanie przyjąć uchodźców w swoich domach. Nasz zespół dopasowuje do siebie te dwa formularze. Moim zadaniem jest koordynowanie tych osób i ustalanie, co robimy dalej. Teraz na przykład kierujemy ludzi do innych miast. Początkowo było sporo miejsc w Warszawie, teraz ich już brakuje. Moim zadaniem jest też spojrzenie w przyszłość. Uwzględniając to, co się dzieje teraz, zobaczyć to, co będzie działo się za chwilę.

Co przewidujesz?

Myślę że naszym najbliższym zadaniem będzie zapewnienie komfortu tym osobom, które już kogoś przyjęły. Jest do tego osobna ekipa, która kontaktuje się z nimi. Sprawdzamy, jak się mają, czego potrzebują, czy uchodźcy, których przyjęli, jeszcze u nich są i czy mogą przyjechać kolejni. Na tej podstawie aktualizujemy nasz formularz. Wtedy też wiemy, jakich informacji potrzebują osoby, które przyjmują kogoś do domu. To może się teraz wydawać oczywiste, ale na początku tak nie było. Wszystko działo się szybko. Dostawałam informacje z różnych źródeł – SMS-y, wiadomości na Messengerze – na przykład: potrzebujemy zakwaterowania dla trzech kobiet i dwójki dzieci. Nic więcej. Miałam tylko liczbę osób i numer telefonu. Teraz już wiemy, że musimy wiedzieć o tych osobach dużo więcej. Mamy swój formularz zasad, w którym jest jasno opisane to, na co się umawiają obie strony.

Godzisz jakoś wolontariat z pracą zawodową?

Pracuję na cały etat, w korporacji. Zajmuje się rozwojem kompetencji pracowników. Od początku pandemii pracuję zdalnie. Obecnie jestem też w trakcie intensywnej rehabilitacji, bo mam zerwane więzadło krzyżowe w kolanie. Robię to wszystko razem, ale różnie mi to wychodzi. Zeszły tydzień był u mnie momentem totalnie kryzysowym. Wypompowałam się.

Hania: Chcę iść za Jezusem, więc daję miłość

Jedną pracę kończysz o danej godzinie, drugą zaczynasz?

Robię to w międzyczasie. Zależy, gdzie jest większa potrzeba. W ciągu dnia mam otwarte dwa komputery. Na jednym mam spotkanie w pracy na słuchawce, a na drugim sprawdzam potrzeby na zakwaterowanie. Na początku było trochę trudniej, bo nasz zespół to dwie, trzy osoby.

Czemu chciałaś zostać wolontariuszką?

Porusza mnie to, co się wydarzyło w Ukrainie. A wcześniej to, co działo się z uchodźcami na granicy białoruskiej. Mam potrzebę pomagania. Skoro chcę iść za Jezusem, to wiem że mam dawać miłość, po prostu. To jest mój sposób na realizowanie Ewangelii w życiu. On mógłby być inny, mogłabym się zaangażować w inne projekty, ale czułam, że to jest właśnie to, czym mam się zająć. Wracałam do tego w trudnych momentach. Zadawałam sobie wtedy pytania, czy Bóg na pewno chce, żebym robiła to właśnie teraz, kiedy mam tyle na głowie, kiedy mam swoją pracę zawodową, mam chorą nogę i poza tym kilka rzeczy mi się jeszcze posypało. Przemodliłam to i trochę te rzeczy zaczęły się układać. Powiedziałam otwarcie w pracy, że jeżeli będę musiała wybierać pomiędzy jakimś spotkaniem w pracy a sytuacją kryzysową w wolontariacie, to jest to dla mnie na tyle ważny temat, że wtedy wezmę wolne i zajmę się tą sytuacją w wolontariacie. W zasadzie to zostało bardzo dobrze odebrane.

Dostałaś wsparcie.

Tak. Ale też staram się nie zaniedbywać obowiązków w pracy, żeby osoby w moim zespole nie musiały ich za mnie wykonywać.

Dom dla uchodźców

Co najbardziej porusza cię, jeśli chodzi o sytuację ludzi, którymi się opiekujecie?

Wyobrażam sobie, co przeżywają w środku. Chcę dawać im komfort serca, ukojenie. Dla mnie praca w zespole zakwaterowania jest najbliżej tego. Zapewnia się dom tym osobom, można go zapewnić dosłownie i można go zapewnić w przenośni. Sprawić, żeby czuły się przyjęte i miały trochę ukojenia w sytuacji chaosu i destabilizacji.

Co jest najtrudniejsze w byciu wolontariuszką?

W niektórych sytuacjach odpuszczenie. Mamy na przykład taką zasadę, że nie zajmujemy się osobami, które jeszcze nie przekroczyły granicy, ale takimi, które wiedzą, gdzie są i kiedy gdzieś dotrą. To jest dla nas łatwiejsze. Natomiast ja wzięłam teraz sprawę dwóch kobiet i czwórki dzieci. Znalazłam dla nich nocleg w okolicach Konina, wszystko miałam potwierdzone. Kiedy byli w pociągu już od ośmiu godzin, okazało się, że tych miejsc już nie ma... Powinnam powiedzieć tym mamom, że tych miejsc nie ma i jedyne, co mogą zrobić, to tam, gdzie są, zgłosić się do najbliższego punktu recepcyjnego. A ja nie potrafię odpuścić i od dwóch dni szukam dla nich różnych opcji. Tak naprawdę już dawno powinnam zostawić tę sprawę, ale wyobrażam sobie sytuację dwóch kobiet z czwórką dzieci w obcym kraju – 4, 7, 10 i 10 lat – i nie potrafię. Takie odpuszczanie jest najtrudniejsze.

Wyobrażam sobie, że będzie coraz trudniej znaleźć miejsca noclegowe.

Pewnie tak. Ale to wszystko, co się teraz dzieje, to była inicjatywa oddolna. Ktoś fajnie powiedział, że my kupiliśmy czas państwu. Teraz ono powinno wkroczyć do akcji. Moim zdaniem powinno pojawiać się więcej miejsc komunalnych. My na przykład mamy ziemię i zamówione kontenery. Chcemy przystosować je do zamieszkania. Ma powstać całe osiedle. Nie wiem, czy możemy już o tym mówić, ale taki jest plan. Część osób będzie też wyjeżdżać za granicę.

A co pomaga ci być wolontariuszką?

Czas na modlitwę, medytację, uwielbienie. I wsparcie osób ze wspólnoty. Gdy miałam bardzo trudny czas, pierwszy raz powiedziałam do Boga: „Gdzie jesteś, jak Cię nie ma?!”. Mimo wielu trudnych sytuacji w życiu nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Dobiło mnie to, że zepsuła mi się pralka, ja nie byłam w stanie nic z tym zrobić, wylała się woda, ja z chorą nogą. Wołałam wtedy mocno do Boga i On bardzo szybko zareagował. Zadzwoniła do mnie znajoma i zapytała, czy nie potrzebuję pomocy w obowiązkach w wolontariacie. Odpowiedziałam, że nie, że nie ma teraz dużo zadań. No ale rozpłakałam się do słuchawki. Znajoma powiedziała, że w takim razie to ja potrzebuje pomocy i przyjechała do mnie. Rozmawiałyśmy. Spojrzała na tę moją sytuację trochę z zewnątrz i to mi bardzo pomogło. Inni ludzie też się interesują, modlą się za mnie. A wczoraj byłam na masażu. Jak to mówili na szkoleniu, na którym byłam – to jest taka kotwica normalności. Wczoraj też włączyłam Władcę pierścieni. Uspokajają mnie krajobrazy Nowej Zelandii i to, że słyszę tę muzykę.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.