Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jezus wykorzystał tamtego wieczoru kolejne elementy tradycyjnej uczty paschalnej, nadając im zupełnie nową treść i znaczenie. Prawdopodobnie spotęgowało to zdumienie uczniów. Coś, co doskonale znali, okazało się nagle czymś zupełnie nowym. Oto kilka momentów sederu, które podczas Ostatniej Wieczerzy musiały wstrząsnąć apostołami.
Wstrząsająca wieczerza
Dla apostołów Ostatnia Wieczerza z pewnością była sporym zaskoczeniem, a właściwie całą serią zaskoczeń. Mieli wszelkie prawo spodziewać się radosnej uczty upamiętniającej wyjście z Egiptu.
Uczta ta miała swój porządek. Nazywano ją (i do dziś zresztą nazywa się) sederem, a więc właśnie „porządkiem”. Była swoistą celebracją liturgiczną, tyle że sprawowaną w domu. Składały się na nią kolejne elementy – potrawy, gesty, czynności, słowa – pozwalające „zanurzyć się” w upamiętniane misterium – nie tylko poczuć, ale stać się jego częścią.
Tymczasem seder, który przyszło im spożyć wraz z Mistrzem okazał się – najkrócej mówiąc – zupełnie „nie taki”, jaki powinien być. Co jednak bardzo ciekawe, Jezus „wykorzystał” tamtego wieczoru kolejne elementy tradycyjnej uczty paschalnej, nadając im jednak zupełnie nową treść i znaczenie, co prawdopodobnie tylko spotęgowało zdumienie uczniów.
Spróbujmy przyjrzeć się przynajmniej kilku momentom sederu, które podczas Ostatniej Wieczerzy musiały wstrząsnąć apostołami. Trzeba jednak uczciwie zaznaczyć, że nie jesteśmy w stanie z całkowitą pewnością zrekonstruować „standardowego” sederu z czasów Jezusa. Zatrzymamy się więc jedynie przy tych punktach, co do których większość badaczy podziela opinię, że mogły już wówczas należeć do zwyczajowego „programu” tej świątecznej uczty.
Termin
Pierwszym zaskoczeniem dla apostołów był najprawdopodobniej termin. Choć z czterech Ewangelii nie da się tego zupełnie jednoznacznie wywnioskować, to wszystko wskazuje na to, że Jezus kazał zasiąść swoim apostołom do paschalnej wieczerzy dzień wcześniej, niż czynił to cały Izrael.
Niby niewielka różnica, ale to tak, jakby ktoś uparł się urządzić wieczerzę wigilijną 23 grudnia. A jeśli przypomnimy sobie, że data celebracji Paschy była konkretnie wyznaczona przez samego Boga i podana ludowi za pośrednictwem Mojżesza już w Torze, to możemy domyślać się zmieszania uczniów, którym musiało to zabić potężnego ćwieka, a być może i prowadzić ich do rozmyślań, czy uczta, którą szykują i do której siadają z Jezusem jest czy nie jest wieczerzą paschalną.
Jeśli nie jest, to czym jest? A jeśli jest, to co będą robić jutro, kiedy cała reszta Izraela będzie świętować? Oni jeszcze nie wiedzieli, że następnego dnia będą siedzieli przerażeni w ukryciu i świętowanie będzie ostatnią rzeczą, o której pomyślą…
Główne danie
To jednodniowe przesunięcie miało jeszcze jedną istotną konsekwencję. Stanowić ją musiał brak… głównego dania, czyli baranka – rytualnie zabitego w świątyni (ów ubój rytualny zaczynał się dopiero następnego dnia) i upieczonego na tradycyjnym rożnie z drzewa granatu.
Pamiętając, jak istotną rolę odgrywał baranek i jego krew w historii wyjścia z Egiptu, trudno przypuszczać, by apostołowie nie odczuli braku tej najważniejszej, bo tak symbolicznej potrawy. Przypominała ona wszak o obietnicach Boga, o Jego wierności w ich realizacji, o wyjściu na wolność i jego cenie, o ocaleniu dzięki krwi ofiarnego zwierzęcia. Tylko jeden z nich następnego dnia miał okazję widzieć „na krzyżu zawieszonego, na słońcu upieczonego Baranka Wielkanocnego”, jak śpiewamy w jednej ze zwrotek znanej pieśni pasyjnej.
My oczywiście wiemy, że Ostatnia Wieczerza – z racji tego, co się podczas niej wydarzyło (a właściwie: wydarza) – jest wydarzeniem, które wykracza poza ramy linearnie pojmowanego czasu i dziejąc się na przestrzeni kilku wieczornych godzin jakieś dwa tysiące lat temu, dzieje się jednocześnie nieustannie – zawsze i wszędzie.
My wiemy i rozumiemy, że nie zabrakło na niej głównego dania, skoro Chrystus, prawdziwy Baranek Paschalny, sam siebie dał (daje) podczas niej do spożywania swoim uczniom. Dwunastu jednak nie bardzo miało szansę to wiedzieć i rozumieć. Zostali więc obdarowani Sakramentem Realnej Obecności w samym środku doświadczenia nieadekwatności momentu i braku, które w ciągu najbliższych kilkudziesięciu godzin miało się jeszcze dramatycznie spotęgować.
Symboliczne obmycie
Wiemy, że religijna obyczajowość żydowska znała wiele rytualnych obmyć. Takie obmycie miało mieć miejsce również na początku sederu. Zwyczajowo synowie podchodzili do głowy rodu (najczęściej ojca lub dziadka, który przewodniczył domowej celebracji Paschy) i na znak czci i szacunku obmywali mu ręce, aby nie musiał tego robić sam. W warunkach Jezusowej wspólnoty najmłodsi z apostołów powinni podejść i spełnić tę posługę wobec Jezusa.
Ponieważ jednak, układając się przy stole (układając, bo przy stole paschalnym się leżało), byli uprzejmi się pokłócić o to, kto jak bardzo jest ważny (por. Łk 22,24 – i nic dziwnego, skoro na honorowych miejscach wylądowali najmłodszy Jan i najprawdopodobniej… Judasz), Jezus uprzedził ich i sam dokonał obmycia. On, „głowa rodu”, Mistrz i Nauczyciel, zamiast odebrać oznaki szacunku w postaci obmywania Mu rąk, sam umył nogi wszystkim obecnym.
Sama w sobie ta czynność umywania nóg musiała być dla nich wstrząsająca (wystarczy sobie wyobrazić Jezusa, który robi to wobec nas). A w ich przypadku doszło do tego oczekiwanie – było ich dwunastu, a On podchodził po kolei do każdego i prawdopodobnie nie mył im tych nóg aż tak symbolicznie, jak dzieje się to zazwyczaj podczas naszych wielkoczwartkowych liturgii.
Byli więc zmuszeni siedzieć i czekać, z góry wiedząc, że On za chwilę podejdzie, uklęknie u ich stóp, zzuje im sandały, będzie mył ich nogi, potem staranie je wycierał… Minuty tego oczekiwania i obmywania musiały dłużyć się im jak godziny.
Wielka hagada
Istotnym elementem sederu była opowieść o wyjściu z Egiptu, którą ojciec rodu „sprowokowany” pytaniami synów miał opowiedzieć wszystkim zebranym. Pierwsze z tych pytań miało brzmieć: „Czym ta noc różni się od wszystkich innych nocy?”. Możemy przypuszczać, że nawet jeśli nie padło wówczas na głos, to z pewnością wisiało w powietrzu.
Opowieść, zwana „hagadą”, powinna była zacząć się od zdania: „Tej nocy Pan wyprowadził nas (n a s – nie tylko naszych przodków, ale nas!) z Egiptu…”. Tymczasem Jezus opowiedział apostołom inną „hagadę”: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeden z was Mnie zdradzi… Dzieci, jeszcze krótko jestem z wami. Będziecie Mnie szukać, ale dokąd Ja idę, wy pójść nie możecie…” (J 13,21.33).
Nie zabrakło też pytań: „Panie, dokąd idziesz? Dlaczego teraz nie mogę pójść za Tobą? Chyba nie ja, Panie? Czy nie ja, Rabbi?”.
Błogosławieństwo chleba i wina
Błogosławieństwo chleba i wina towarzyszyło każdej kolacji szabatowej. To najprawdopodobniej przy okazji tych zwyczajowych błogosławieństw, wpisanych w strukturę całego obrzędu, Jezus przemienił chleb i wino w swoje Ciało i Krew. Pięknie opisał to w swojej opartej wiernie na Ewangelii powieści Roman Brandstaetter:
Podniósł się z łoża, wyciągnął obie ręce nad leżącymi przed Nim przaśnikami i pobłogosławił je:
– Pochwalony bądź, Panie, Boże nasz. Królu świata, który chleb wyprowadzasz z ziemi. Pochwalony bądź. Panie, Boże nasz. Królu świata, który oświeciłeś nas przez Twoje przykazania i nakazałeś nam spożywać przaśniki. Amen.
Nie przełamał jednak przaśnika. Mijały chwile. Jego twarz pokryła się bladością. Na czole zalśniły krople potu. Apostołowie utkwili wzrok w dłoniach Rabbiego, ale On nie uczynił żadnego gestu, który by mógł być wstępem do ojcowskiego podziału chleba, i wciąż trzymając wyciągnięte nad nim ręce zmawiał bezgłośną modlitwę – tak tłumaczyli sobie poruszenia Jego warg, bo czyż mogły one tak bezgłośnie się poruszać z innego powodu niż z obfitości modlitwy? – a im dłużej trwały te tajemnicze ruchy warg, tym większe rosło napięcie w sercach apostołów, którzy ogarnięci oczekiwaniem trwali w nim jak w gęstej mgle.
Tymczasem pod sklepieniem Jezusowych dłoni, nieruchomo zawieszonych nad przaśnikiem, niewidzialnie uchodził Żywioł Mocy, przenikał w chleb, wcielał się w niego i nasycał go sobą. Z początku trzepotał w chlebie jak przerażony ptak, który nieopatrznie wpadł w sidła, wkrótce jednak oswoił się z ograniczoną okrągłością przaśnika, a oswoiwszy się, uspokoił się i począł powoli, cal po calu, wypełniać go sobą, całą jego przestrzeń, i przemieniać ją w pełnię, w doskonałe koło, zajmujące ściśle określone miejsce, a zarazem nieokreśloną nieskończoność. Dokonał Wchlebowstąpienia. Stał się Chlebem. Jezus patrząc nad głowami apostołów ku dojrzewającej pełni księżyca, który jasną poświatą świecił między trzcinami kołysanej wiatrem zasłony, rzekł cichym głosem:
– Bierzcie i jedzcie. To jest Ciało moje, które za was będzie wydane. Czyńcie to na moją pamiątkę.
Przełamał przaśnik na dwanaście części i każdy kawałek z osobna podawał apostołom (…) Ujął kielich w obie dłonie i wzniósł go do góry, po chwili nieco go opuścił i trzymał w prawej ręce na wysokości swojej piersi, po czym postawił go przed sobą i wyciągnął nad nim dłonie. Odmówił błogosławieństwo i nagle przy końcowych słowach: „Dziękujcie Bogu, albowiem świat powstał z Jego dobroci” – na Jego obliczu, na którym spoczywała dotychczas łagodna cisza, nadająca Jego rysom wyraz zachwytu, odmalowało się tak wielkie cierpienie, że uczniowie, przerażeni tą zmianą, bez namaszczenia należnego chwalebnej chwili, wypowiedzieli przewidziane liturgią: – Amen. Kosmyki potem zlepionych włosów opadły w nieładzie na Jego szeroko otwarte oczy, wpatrzone gorączkowo w nieokreśloność. Pół rozchylone usta i sine żyły na szyi, kurczowo napięte, zdradzały nieludzki ból, a zarazem wysiłek zmierzający do opanowania go, do zduszenia go w sobie, do posłusznego poddania go woli, sprawującej władzę nad umęczonym ciałem wiekuistej doczesności. I tak stał z dłońmi wzniesionymi nad kielichem wina, a ciało Jego przestawało być ciałem – cielesne i widzialne było tylko dla oczu apostołów – a w miejscu, gdzie powinno się ono znajdować, pojawiła się krew, skrzydlata krew, i krążyła nad żywiołem wina, i zniżywszy lot dotknęła skrzydłami jego powierzchni, po czym wstąpiła w święty napój, zanurzyła się w nim i krwawiła, krwawiła, aż wykrwawiła się do ostatniej kropli i napełniła sobą wino, a wtedy wino przestało być winem i przeistoczyło się w krew o smaku krwi i w cierpienie o smaku cierpienia. Krew zatęskniła za ludzkimi wargami. Chciała, żeby Ją ludzie wypili, aby ugasili Nią pragnienie, aby przyjęli Ją w swoje żyły, nerki, wątrobę, aby nasycili się Jej Boskością, podobnie jak Ona nasyciła się ich człowieczeństwem. Byli sobie nawzajem potrzebni. A stało się to wszystko dlatego, bo na początku była Krew, a Krew była u Elohim, a Elohim był Krwią, a wszystko przez Nią powstało, co powstało, a w Niej było życie, a życie było światłością ludzi, a Krew świeci w ciemnościach i żadne ciemności Jej nie przemogą.
Jezus ujął kielich w obie dłonie, podniósł go wysoko i rzekł cichym szeptem:
– Pijcie z niego wszyscy, albowiem to jest Krew moja Nowego Przymierza, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów.
To rzekłszy, podał kielich Johananowi ben Zebadia, który umoczył w nim wargi; a potem kielich krążył z rąk do rąk i z ust do ust – drżąc, pili tę Krew, wstrząśnięci tym, co czynią.
(R. Brandtsaetter, Jezus z Nazarethu, tom IV, rozdział Wieczna Wieczerza)
Cztery kielichy wina
Niektórzy bibliści spierają się, który kielich paschalnego wina Jezus podał uczniom już jako swoją Krew. W znanym nam kształcie sederu występują bowiem aż cztery kielichy wina. Każdy z nich ma swoją nazwę i znaczenie:
Wieczerza zaczynała się właśnie od błogosławieństwa pierwszego kielicha, zwanego „Wyprowadzę” – od: „Wyprowadzę (hbr. hoceti) was spod ciężaru robót w Egipcie”. Drugi kielich błogosławi się i wypija po opowiedzeniu hagady i nazywa się on „Wyratuję” – od „Wyratuję (hicalti) was z niewoli”. Trzeci błogosławi się na zakończenie posiłku, a nosi on nazwę „Wybawię” – od „Wybawię (gaalti) was okazując wielką moc i wielkie wyroki”. Wreszcie czwarty, zwany „Wezmę” – od: „Wezmę (lakachti) was dla Siebie jako naród, będę dla was Bogiem” – błogosławi się i wypija na sam koniec sederu, po odśpiewaniu tak zwanego Wielkiego Hallelu (Psalmy 113-118), które śpiewali także Jezus i uczniowie (por. Mt 26,30).
Nazwy kolejnych kielichów wywodzą się od czterech obietnic z Księgi Wyjścia (Wj 6,6-7). Nie jest jednak pewne, czy praktyka błogosławienia czterech (potem nawet i pięciu) kielichów była już znana, gdy Jezus zasiadł z apostołami do Ostatniej Wieczerzy.
Wieczerza niespodzianek
Nie brzmi to zbyt poważnie w kontekście Ostatniej Wieczerzy i wydarzeń, które nastąpiły niemal bezpośrednio po niej, ale tak musiało być. Seder, jaki uczniowie spożyli wówczas z Jezusem, był dla nich niewątpliwie serią zaskoczeń. I nie były to radosne zaskoczenia.
Możemy założyć, że dopiero po czasie, wracając pamięcią do tamtych godzin spędzonych z Nim przy paschalnym stole, zaczynali rozumieć i pojmować Jego gesty, czyny i słowa – to wszystko co dla nich i z nimi wówczas zrobił.
Warto o tym pamiętać, kiedy sami w liturgii zasiadamy z Panem do paschalnej uczty. Może być tak, że dopiero po czasie odkryjemy, zrozumiemy i będziemy zdolni w pełni pojąć i przyjąć to, co On dla nas robi.