separateurCreated with Sketch.

Dariusz Stemplewski: Jak wróciłem z pielgrzymki, to czułem, że zwariowałem. Bo ciągle myślałem o Jezusie

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Anna Salawa - 29.06.22
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Kariera sportowa, powołanie do kadry narodowej w piłce nożnej, uzależnienie od alkoholu, które doprowadziło go na dno… A w tym wszystkim wierna, kochająca kobieta, która przyprowadziła go do Boga. Posłuchaj świadectwa Dariusza Stemplewskiego.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Dariusz Stemplewski daje świadectwo

Anna Salawa: Twój życiorys nadaje się na książkę…

Dariusz Stemplewski: Nie uwierzysz, dostałem ostatnio nawet propozycję, żeby książkę napisać. Nigdy tego nie robiłem, więc nie wiem, jak się do tego zabrać…

Zastanawiam się, od czego zacząć twoją historię. Kariera sportowa, powołanie do kadry narodowej w piłce nożnej, uzależnienie od alkoholu, które doprowadziło cię na dno… W tym wszystkim jest obok ciebie wierna, kochająca cię kobieta, która przyprowadziła cię do Pana Boga, a z którą niedawno założyłeś firmę szyjącą ewangelizacyjne ubrania z przesłaniem… 

Ostatnio dostałem od naszego biskupa taką misję, żeby dawać świadectwo, jeździć po diecezji i opowiadać historię mojego życia. I za każdym razem, kiedy opowiadam o mojej Gabrysi, to niesamowicie się wzruszam. Moja żona, kiedy braliśmy ślub, kiedy nakładała mi obrączkę na palec, modliła się: „Panie Boże, to nie jest tak, że ja nie wiem, za kogo wychodzę za mąż. Ja doskonale wiem o jego nałogu. Dlatego proszę Cię, już w pierwszej minucie tego małżeństwa, byś ratował jego i byś ratował nas”. 

Nie chcę tu deprecjonować lekarzy i terapeutów. Oni są wszyscy bardzo potrzebni, ale nad nimi wszystkimi jest Stwórca. Każdy terapeuta słysząc o kobiecie, która świadomie wychodzi za pijaka, powie: „Kobieto, stuknij się w głowę. Jesteś nieodpowiedzialna, wychodzisz za mąż za alkoholika”. 

Przyznam szczerze, że postawa twojej żony mocno mnie szokuje. Trzeba być wierzącą? Szaloną? Zakochaną? Naiwną? 

Gabrysia po latach wspominała, że chciała Panu Bogu taką ofiarę złożyć. Odkąd mnie poznała, to pielgrzymowała w mojej intencji na Jasną Górę, cały czas się za mnie modliła. Gdyby nie ona, to ja bym nie żył, bo ja takie mieszanki wybuchowe robiłem… 

Prawdą jest też, że na tamtym etapie życia ona też miała część swoich spraw nieprzerobionych. Sama jest dorosłym dzieckiem alkoholika (DDA), podświadomie ciągnęło ją do takich ludzi jak ja. W dzieciństwie wielokrotnie doświadczyła przemocy w domu ze strony ojca, który również jest uzależniony i często się awanturował. Mój teść całe życie przepił. Co ciekawe, kilka lat temu nawrócił się, przyjął chrzest, bierzmowanie. 

Wiara i miłość żony

Twoja żona zawsze była wierząca?

To zasługa teściowej. Ona dla mnie jest świętą osobą. Im dłużej z nią przebywam, tym więcej miłości i dobra w niej widzę. I to ona zaszczepiła wiarę w córce. 

Jak poznałeś żonę? Czy ona znała cię jako trzeźwego człowieka?

Tak jak wspomniałem, ona wyszła z domu jako DDA, więc jak widziała moje zachowanie, to ono nie było dla niej niczym nowym. To było jej naturalne środowisko, w którym już umiała się poruszać. 

To nie jest tak, że ona akceptowała mój nałóg. Trzymała mnie krótko, a ja próbowałem się gdzieś wymykać. I nawet sobie przez pewien czas myślałem, że muszę się ewakuować z tej relacji, bo ona chce mi zabrać coś, co dla mnie jest najważniejsze, czyli alkohol. Ale było już za późno. Zakochałem się… 

Słyszałeś z jej ust: „Nie wyjdę za ciebie za mąż, jak nie przestaniesz pić”?

Były momenty mocniejszych rozmów. Ona chodziła na pielgrzymki do Częstochowy w mojej intencji, gdy jeszcze była moją dziewczyną. Później mi opowiadała, że klęczała przed obrazem Matki Bożej i się modliła: „Maryjo, wytłumacz mi, o co chodzi. Cały świat mi mówi, żebym go zostawiła. A ja mam w sercu przekonanie, że on będzie moim mężem. I proszę Cię, spraw, żeby on kiedyś klęczał przed Tobą”. Wszyscy jej doradzali, żeby nie pakowała się w to samo, co jej matka. A ona mi po latach powiedziała, że wiedziała, że ja mam zupełnie inne serce. Jak czytam nieraz Ewangelię Łukasza i zaczynam od pierwszego rozdziału, to tam jest zdanie: „Bóg posłał Archanioła Gabriela”. A moja żona jest właśnie Gabriela… I wiem, że ona jest dla mnie darem Pana Boga.

RĘCE ZŁOŻONE DO MODLITWY

Odwyk z różańcem

Co w twojej burzliwej historii było przełomowym wydarzeniem?

Ten moment, kiedy zatrzasnęły się za mną drzwi zakładu odwykowego. Dopiero po dwóch tygodniach mogłem na godzinę wyjść na świeże powietrze. To było straszne doświadczenie, ale potrzebne. I jeszcze to był zakład, z którego całe moje młode życie się śmiałem. Zawsze sobie z chłopakami żartowaliśmy, że jak coś, to trafimy do Ciborza – tak się nazywa miejscowość, gdzie był ten zakład. No i ja faktycznie tam trafiłem. 

Ile lat wtedy miałeś?

Miałem 26 lat i spędziłem na odwyku dwa miesiące. 

Jak trafiłeś do zakładu?

Byłem w ciągu alkoholowym. Nawet w nocy budziłem się, żeby przyjąć jakąś dawkę. I dzień przed moimi urodzinami podjechałem do sklepu. Jechałem taką ścieżką między blokami, gdzie był plac zabaw, kobiety z dziećmi. I ja na prostej drodze wjechałem w betonowy, metrowy słupek i rozwaliłem auto. Ludzie zbiegli się zobaczyć, co się stało. Obok mieszkał mój kuzyn. Zadzwoniłem do niego i schowałem się u niego w mieszkaniu. Za chwilę przyjechała policja i ten mój kuzyn zaczął mówić, że to on stracił kontrolę nad pojazdem. Ale panie, które były świadkami całego zajścia zaczęły krzyczeć, że to nie on i że sprawca zbiegł z miejsca wypadku. Policjanci przyszli po mnie do mieszkania. A ja byłem wystraszony, nie wiedziałem, co robić. Zacząłem się chować do wersalki. I to był dla mnie taki moment, kiedy poczułem, że straciłem kontrolę nad życiem. Miałem 3,5 promila we krwi.

Kolejnym przełomowym momentem był ten, gdy wyszedłem z zakładu i moja Gabrysia postawiła mi ultimatum. Spakowała swoje rzeczy i z córką na ręku powiedziała: albo zaczynasz coś ze sobą robić, albo się wyprowadzamy.

Mówi się, że osoba uzależniona kocha tylko siebie. Dopóki nie zacznie się coś złego dziać danej osobie, to wtedy ona nie ma szans się zmienić. Innymi słowy: przynoszenie rosołku na kaca mężusiowi, synusiowi nic nie da… Tylko twarda miłość. Takiej osobie musi zacząć się palić grunt pod nogami, inaczej nie zechce zmian. 

Pielgrzymka dla świętego spokoju

Jak zaczął się proces twojej przemiany?

Z odwyku wyszedłem w czerwcu. Pomyślałem, że w sierpniu pójdę na pielgrzymkę, dla świętego spokoju. Żeby moja żona myślała, że chcę się zmieniać. Bo w ogóle ja na ten odwyk wziąłem ze sobą różaniec. Nigdy wcześniej nie modliłem się różańcem, a tutaj do zakładu biorę ze sobą najnudniejszą modlitwę świata. I codziennie tłukłem ten różaniec, chyba dla popisu. Ale powoli czułem, że przez tę modlitwę Matka Boża zaczyna mnie przytulać. Dziś mówię, że to nie jest najnudniejsza modlitwa tylko najtrudniejsza modlitwa świata. Bo jest bardzo skuteczna. Od tamtego momentu różaniec towarzyszy mi codziennie. I jest poważnym narzędziem w moim wychodzeniu z nałogu.
To w tym zakładzie podjąłem decyzję o pielgrzymce. Ale tylko dlatego, że chciałem przedłużyć nadzieję mojej żonie. I na tej pierwszej pielgrzymce doświadczyłem miłości Pana Boga, nowego, zdrowego Kościoła, gdzie można się było pośmiać i powygłupiać. Ja się dziwiłem, że w ogóle tak można. Jak wróciłem z pielgrzymki do domu, to czułem, że zwariowałem. Bo ja ciągle myślałem o Jezusie.  

Wiesz, czemu w ogóle zacząłeś pić?

To było związane z wieloma nieprzepracowanymi kwestiami. Ja cały czas czułem się niedowartościowany. Próbowałem być kimś innym, nie sobą. Słabiej się uczyłem, przez co towarzyszył mi wstyd. Miałem poczucie, że cały czas muszę na coś zasługiwać. Kilka cierpkich słów usłyszałem na swój temat w momencie potrzeby wsparcia. I to gdzieś we mnie zostało. Myślę, że miałem jakieś 20 lat, kiedy straciłem kontrolę nad piciem.

W twojej rodzinie był problem alkoholowy?

Nie. To był dom braku relacji. Dziś, z perspektywy czasu rozumiem wiele kwestii związanych z moimi rodzicami. Teraz, już jako dorosły, nawrócony człowiek, odbyłem z nimi wiele rozmów. Kocham ich. Prosiłem ich o wybaczenie, bo ja im też wiele krwi napsułem w życiu. Ale powodem mojego postępowania były te deficyty miłości. 

A czy twoje nawrócenie przyciągnęło twoich rodziców do Pana Boga?

Moja mama jest taką kościółkową babką. To jej zawdzięczam wszystkie sakramenty. Mój tata jest jeszcze na etapie badania, czy faktycznie się nawróciłem i czy moje życie się zmieniło. Ale zarówno moi rodzice, jak i moi bracia są teraz na stałe w moich modlitwach. Ja chcę swoim życiem Pana Boga pokazywać, a nie tylko o nim mówić.

Nerwica natręctw

Ostatnio pisałeś, że Pan Bóg uzdrowił cię z nerwicy natręctw. Powiesz coś więcej?

Pan Bóg nauczył mnie z tym żyć. Ta choroba, zaburzenie, ciągle jest. Jeździłem po różnych rekolekcjach, modlitwach o uzdrowienie. Ostatnim rekolekcjonistą był sam Pan Jezus. Bo ja ciągle nie dopuszczałem do siebie takiej myśli, że mam udać się do specjalisty. Czekałem, żeby Pan Bóg mnie uzdrowił. I ostatnio dostałem namiar na panią psychiatrę. A ja ciągle mówiłem, że nie ma takiej możliwości, na pewno się do niej nie udam, bo sobie z moją chorobą poradzę. A dostałem od Pana Boga takie słowo, że nie dość, że mam iść do psychiatry, to mam jeszcze o tym mówić innym ludziom. Od tamtego momentu spotykam mnóstwo ludzi, którzy mają problemy z tą chorobą.

W jaki sposób ta choroba objawia się w twoim życiu?

To jest choroba, która w sumie przyśpieszyła mój alkoholizm. Moim naturalnym antydepresantem był alkohol. Po piwie natychmiast byłem odważniejszy. A kiedy moje lęki się nasilały, to jaką najłatwiej było wziąć tabletkę? W puszce. Moja choroba objawia się tym, że pojawiają się somatyczne objawy w moim ciele. Przykładowo: mam duszności i ucisk w klatce piersiowej, czuję się, jakbym miał zawał. Boli mnie głowa. Jak słyszę, że jedzie karetka, to czuję, że to po mnie. Żyję w wiecznym napięciu, że coś mi się stanie, że zaraz umrę. 

Jak wygląda teraz twoje wychodzenie z zaburzeń lękowych? Przyjmujesz jakieś lekarstwa?

Tak, w pierwszym momencie potrzebowałem skorzystać z leków. Potrzebowałem dać odetchnąć mojemu organizmowi. Chciałem poczuć, że jednak można żyć inaczej. I będąc na tych lekach poczułem, że ja mam z tym zupełnie nie walczyć. Kiedy czuję, że wiele się dzieje w moim życiu, że jest wiele wydarzeń stresowych, wiem, że mam się temu poddać i to samo mi przechodzi. Stąd też wiele projektów, jakie robimy w naszej firmie, zawiera dużo haseł z Pisma Świętego nawiązujących do odwagi i pokonywania lęków. Potrzebujemy tego.

Gdy teraz słyszysz, że ktoś cierpi na podobną chorobę i ma mnóstwo lęków, to gdzie byś go wysłał? Do psychiatry czy do ojca duchowego?

Dziś wiem, że trzeba iść i tu, i tu. Otwarcie mówię o tym, że sam skorzystałem z takiej pomocy. I dzielę się kontaktem do tej pani psychiatry z innymi. To był taki pstryczek w nos od Pana Boga: „Zobacz, tak JA uzdrawiam. Najczęściej przez lekarzy”. 

Ale z choroby alkoholowej zostałeś uzdrowiony?

Tak, ale wiem, że to dla mnie jest też codzienna walka. Wiem, ile mnie moja wiara każdego dnia kosztuje. Ile mnie proste gesty kosztują. Czasem trudno jest wstać rano i pościelić łóżko albo iść do piekarni po chleb dla całej rodziny.

Ubrania z ewangelicznym przesłaniem

Ważnym elementem twojego życia jest również piłka nożna. Byłeś nawet powołany do reprezentacji. 

Był taki moment, że ktoś zauważył mój talent. Przez chwilę poczułem się kimś ważnym. Ludzie interesowali się moim życiem. A ja nie miałem żadnego kręgosłupa moralnego, więc szybko się w tym pogubiłem. Było wiele dziewczyn, niekończąca się rozrywka. A to nie sprzyjało treningom. Hulaszcze życie i życie sportowca nie idą w parze. I niestety szybko przestałem być powoływany do kadry. I wtedy dwa razy głośniej słyszałem głos w mojej głowie: „Widzisz, nic z ciebie nie będzie, nic w życiu nie osiągniesz”. 

Twoje córki znają twoją przeszłość?

Znają. Ale najważniejsze jest to, co moje córki mają na co dzień – mają dwoje rodziców, którzy kochają siebie wzajemnie i którzy je kochają. Najważniejsze, co rodzice mogą dać swoim dzieciom to widok kochających się wzajemnie małżonków. A to, że kiedyś tata pił… Pijanego mnie nie widziały. 

O tej relacji z dziećmi też często opowiadam w swoich świadectwach. Bo to nie jest tak, że zawsze mi się chce z nimi bawić, że chce mi się z nimi chodzić na plac zabaw. Ale wiem, że moje umieranie dla nich daje im życie. 

Skąd się wziął pomysł na waszą firmę i szycie ubrań z przesłaniem? Podobno lubicie dobrze wyglądać?

Tak, to prawda. Nauczyłem się już, że nie muszę przed nikim udawać, że po prostu chcę się dobrze ubrać. Długo czułem, że Pan Bóg chce tę moją historię pchnąć do przodu, że powinienem się z nią dzielić. Ale nie do końca wiedziałem, jak to zrobić… I wtedy wpadliśmy na pomysł odzieży z przesłaniem. Firma nazywa się Gua Design, a nazwa nawiązuje do Matki Bożej z Guadalupe. Obraz, który do dziś czczony jest w Meksyku, właśnie w Guadalupe, powstał na tilmie, czyli na części odzieży Indianina Juana Diego. Stąd odzież i patronka – Maryja. 

I co, da się z tego przeżyć?

Jesteśmy właśnie w takim przełomowym momencie, bo zaczynamy pewną dużą współpracę. Dla mnie jest to główna działalność i misja. Na początku lipca jedziemy do Kietrza na pokaz mody, gdzie aktorzy będą chodzić w naszych ubraniach.

A zaraz po pokazie mody idziemy na pielgrzymkę. Będę pielgrzymował jedenasty raz. Nawróconym i trzeźwym gościem jestem od ośmiu lat…

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!