separateurCreated with Sketch.

Zawód? Superbohater! Oni wiedzą, jak na buziach chorych dzieci wywołać uśmiech

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Beata Dązbłaż - 23.09.22
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Tylko nie zaśnij podczas misji, Spider-Manie” – powiedziała 5-letnia Marta podczas ostatniej rozmowy z Tomaszem Gierwiatowskim, założycielem szczecińskiej Fundacji Liga Superbohaterów. Zapamiętał to na zawsze. 
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Jechał wtedy w stroju Spider-Mana na kolejną „misję” do chorych dzieci leżących w szpitalu. – Rozmawiałem przez telefon z Martą, już wtedy bardzo ciężko było jej mówić, chorowała na glejaka mózgu. Powiedziałem, że bardzo chce mi się spać, a wtedy ona powiedziała właśnie te słowa: „Tylko nie zaśnij podczas misji, Spider-Manie”. To jest od tego czasu mój wirtualny tatuaż na lewym przedramieniu. Gdy chodzimy kilka godzin po szpitalu, odwiedzamy dzieci, i jest mi ciężko w masce, to siadam na chwilę, odpoczywam i przypominam sobie te słowa Marty – wspomina Tomasz Gierwiatowski.

– To była nasza ostatnia rozmowa z Martą. Na jej pogrzeb pojechaliśmy w strojach superbohaterów, pełni obaw, bo przecież nie jest to w Polsce popularne. Ale znajomi rodziny Marty zachęcili nas, mówiąc, że przecież ona nie znała nas w innych strojach, tylko w tych. Po pogrzebie nawet ksiądz do nas podszedł, uściskał i powiedział „dobra robota”.

Taką dobrą robotę Fundacja Liga Superbohaterów robi już od 10 lat, rocznica jest dokładnie we wrześniu. – Od dziecka lubiłem się przebierać, uwielbiałem bale przebierańców. Kiedyś w Szczecinie był Zjazd na Byle Czym, poszedłem tam w stroju Batmana. Potem dziennikarz zapytał mnie, czy bym nie poszedł w takim stroju do dzieci w szpitalu. I tak to się zaczęło. Pierwszy raz byłem w szpitalu „Zdroje” w Szczecinie – mówi Tomasz Gierwiatowski. 

Kapitan Ameryka i Świnka Peppa na jednym pokładzie

Teraz kilkuosobowa grupa przyjaciół, od 2016 r. w ramach formalnej działalności fundacyjnej, jeździ po całej Polsce – do szpitali, prywatnych domów, hospicjów, domów dziecka. Dla chorych dzieci to spore przeżycie spotkać Kapitana Amerykę, Batmana, Spider-Mana, postaci z Gwiezdnych Wojen czy Świnkę Peppę, ale też wielu innych bohaterów. Odwiedziny przełamują smutną rzeczywistość szpitalną chociaż na chwilę, pozwalają oderwać się od choroby.

Niektórzy lekarze mówią, że to lepsza terapia niż jakakolwiek inna. – Kiedyś podczas wizyty w warszawskim Centrum Zdrowia Dziecka na oddziale onkologicznym cały czas chodził za nami Olo. Nic nie mówił, tylko nas śledził. Gdy jego mama tak bardzo nam dziękowała, byliśmy zdziwieni – za co? Wszystko stało się jasne, gdy powiedziała, że Olo przez 3 miesiące nie wstawał z łóżka, nic nie było go w stanie zmotywować. To są niezapomniane historie – opowiada Tomasz Gierwiatowski. Dużym powodzeniem cieszyły się batarangi – rzutki w kształcie nietoperza, akcesorium właściwe dla Batmana.

– Dostałem od naszego partnera takie rzutki metalowe, porządne. Gdy rozdawałem je dzieciom, od razu było ożywienie, chłopaki podrywali się z łóżek, był kontakt, coś niesamowitego – dodaje. 

Emocje do ustawienia

Ale jak przyznaje, to nie jest „robota” dla każdego. Superbohaterzy też płaczą, mają emocje, swoje przeżycia. Stykają się przecież bardzo blisko i często ze skrajnie trudnymi tematami, jak ciężka choroba dziecka i nierzadko śmierć. 

 – Zawsze mówiłem, że jest potrzebna silna psychika, żeby to robić, i sam myślałem, że taką mam. Po kilku latach okazało się, że nie dbaliśmy o siebie odpowiednio. Wszystko się też zmieniło, gdy urodziła się moja córeczka. Zacząłem te emocje przenosić do domu. Dlatego sam musiałem skorzystać ze wsparcia terapeuty, aby właściwie ustawić i kierować swoimi emocjami. Wcześniej nawiązywałem relacje z dziećmi, śledziłem ich media społecznościowe. Potem było bardzo trudno, gdy dzieci gasły. Dlatego tak bardzo ważna jest umiejętność właściwego pokierowania emocjami – mówi założyciel Ligi Superbohaterów.

– Gdy w czasie „misji” wzruszenie chwyta nas za gardło, trzeba się pożegnać, iść dalej, odetchnąć. Nie można nawiązywać głębokich relacji z dziećmi, to na dłuższą metę nie jest możliwe, nie dalibyśmy rady tego dalej robić. Często też przegadujemy potem te sytuacje, spotykamy się, czasami pomaga czarny humor – dodaje. 

Zawód? Superbohater

Do tego dochodzą problemy z finansowaniem działań. Kostiumy, ich szycie, naprawa, akcesoria, miejsce do przechowywania – to wszystko kosztuje. Fundacja w ciągu 3 lat przeprowadzała się 8 razy. Teraz wreszcie ma siedzibę, którą na preferencyjnych warunkach wynajmuje z zasobów miasta. To bardzo ułatwia działania fundacji. Brakuje jeszcze człowieka, który umiałby zająć się pisaniem projektów i pozyskiwaniem środków na działania fundacji. – Tak się dzieje, że trafiają do nas zawsze dusze artystyczne, pisaliśmy już wiele projektów, ale są odrzucane, to dla nas czarna magia – przyznaje Gierwiatowski. Na razie można wesprzeć fundację na portalu pomocowym.

– Gdy chodziliśmy do szpitali, zbieraliśmy zabawki dla dzieci. Ludzie przynosili nam niekiedy bardzo drogie zabawki, co wprawiało mnie w zakłopotanie. Kiedyś jeden z darczyńców powiedział, że on nie byłby w stanie robić tego, co my, dlatego jego wkład w to, co robimy, jest właśnie taki. Zrozumiałem to dopiero po długim czasie, gdy urodziła się moja córka – mówi Tomasz Gierwiatowski. 

Jego marzeniem jest, by fundacja mogła zatrudnić na stałe pracowników. On sam żadnej pracy się nie boi – z wykształcenia jest magistrem teologii, technikiem masażu, nauczycielem dzieci języka japońskiego. Mówi, że dotąd wykonywał ze 20 zawodów. Ale ten najważniejszy to chyba jednak… superbohater, najczęściej Spider-Man, czasami Batman. 

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.