Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z Małgorzatą Kurasz z parafii Imienia Jezus na poznańskiej Łacinie, specjalistką ds. HR, żoną i mamą, rozmawia Jarosław Kumor.
Kolęda – spotkanie z człowiekiem
Jarosław Kumor: Jak wyglądała ostatnia wizyta duszpasterska, w której brała pani udział?
Małgorzata Kurasz: W naszej parafii kolęda funkcjonuje na zasadzie zapraszania księdza, który rezerwuje sobie dłuższy czas na takie spotkanie. Zaprosiliśmy więc naszego proboszcza – ks. Radka – wraz z dwiema innymi rodzinami. Pilotowała to jedna z sąsiadek.
Spotkaliśmy się w jednym z mieszkań. Chcieliśmy poznać się z księdzem, wymienić swoje obserwacje i opinie. Parafia jest nowa na osiedlu i nowa dla nas. Sposób przeprowadzania kolędy też jest nowy, więc towarzyszyła nam duża ciekawość. Była to okazja, żeby spędzić ze sobą trochę czasu.
Była pani ciekawa tego spotkania. Czy to oznacza, że ma pani za sobą jakieś negatywne doświadczenia w Kościele, a tutaj była perspektywa pewnego świeżego powiewu?
Nie powiedziałabym o sobie, że mam jakieś mocno negatywne doświadczenia z Kościołem. Ważne jest dla mnie to, jak wygląda kontakt księdza z wiernymi. Relacja naszego proboszcza z parafianami jest osadzona na prawdzie, wolności, elastyczności. To sprzyja dobrej komunikacji.
Kiedy widzę księdza, który potrafi mówić moim językiem i uwzględnia to, że świat się zmienia, więc jego sposób komunikacji z tym światem też się zmienia, czuję się w Kościele dobrze. To samo widzę po innych parafianach. Spotykają księdza, który dostrzega ich jako ludzi, szanuje i potrafi się z nimi komunikować na normalnym, ludzkim poziomie.
Księdzu zależy na relacjach
Jak wyglądało samo spotkanie?
Zaczęliśmy od modlitwy i zaśpiewania kolędy. Było dużo dzieci, więc zrobił się mały chórek. Nie było napiętej atmosfery, stresu związanego z tym, że przyszedł ktoś, kto teraz będzie nas pouczał czy z czegoś rozliczał. Była to po prostu wizyta miłego gościa. Po modlitwie i śpiewie usiedliśmy do wspólnej kolacji i zaczęliśmy rozmawiać. To było bardzo cenne, że mieliśmy przestrzeń na zwykłe spotkanie.
Poruszaliśmy szeroki zakres tematów, głównie skupionych wokół wiary. Chcieliśmy, jako świeccy, poznać bliżej i zrozumieć nowy sposób działania w Kościele prezentowany przez naszego proboszcza. Była to totalnie inna kolęda niż dotychczasowe, które były moim udziałem np. w domu rodzinnym.
Było dużo dzieci. Jak wyglądał kontakt księdza z nimi?
Ks. Radek jest osobą pracującą na relacjach. Potrafi rozmawiać z ludźmi, niezależnie od tego, czy to mały, duży czy średni człowiek. Kiedy uczestniczymy w tzw. mszach świętych dla dzieci, słyszymy tam język, który jesteśmy w stanie zrozumieć. Treść merytoryczna jest przyswajalna dla małego i wzbogacająca dla dużego.
Ksiądz potrafi dostosować język do grupy, a jednocześnie tworzy relację na poziomie partnerskim. To jest ważne dla dzieci, kiedy ksiądz – nawet tak fizycznie – jest na tym samym poziomie co one. Siada z nimi w kółeczku itp. Dzieci znają go z imienia i jest to dla nich ktoś ważny.
Mogłoby być dłużej
Jak wyglądała kwestia ofiary?
Było to dobrowolne i w sumie w trakcie spotkania nie padło na ten temat ani jedno słowo.
Kiedy mówi pani o atmosferze waszej kolędy, charakterze tego spotkania, intuicyjnie przychodzi mi na myśl, że mówiliście sobie z księdzem po imieniu. Tak było?
Nasz ksiądz nie ma z tym problemu i myślę, że generalnie w tej kwestii wiele zależy właśnie od podejścia kapłana. Na spotkaniu część osób mówiła po imieniu, a część nie. Ja jestem jeszcze dość mocno przyzwyczajona do innego sposobu komunikowania się z księżmi, ale to nie oznacza, że jestem przeciwko mówieniu po imieniu. Ksiądz jest na to otwarty, więc pewnie prędzej niż później będzie okazja tak właśnie się komunikować.
Jak długo trwało wasze spotkanie?
Rozstaliśmy się po czterech godzinach. Gdyby nie to, że trzeba było kłaść spać dzieci i był to środek tygodnia, pewnie byłoby jeszcze dłużej.
Chodzi o traktowanie wiernych poważnie
Coś szczególnie zapadło pani w pamięć z kwestii, o których rozmawialiście?
Z samej treści rozmów na naszej kolędzie istotne jest dla mnie to, co słyszę też w naszej parafii na co dzień: ksiądz tłumaczy nam Kościół od podstaw. Chodzi tu o taką codzienność praktykowania wiary, która – jak się okazuje – nie musi być na jedno kopyto i uwarunkowana wymaganiami czy tradycjami, które narosły przez lata.
Myślę tu np. o całej biurokracji związanej z chrztem dziecka (m.in. przysłowiowa już chyba karteczka od spowiedzi). A okazuje się, że gdybym sama ochrzciła swoje dziecko, z właściwą intencją i formułą, będzie to ważny chrzest. Nikt mi tego dotychczas w Kościele nie tłumaczył w taki sposób.
Nie chodzi oczywiście teraz o to, że jako wierni możemy uprawiać samowolkę i chrzcić swoje dzieci sami, bez udziału kapłana i wspólnoty. To zupełnie nie o to chodzi. Chodzi o taką pozytywną edukację i zaufanie do wiernych oraz brak przesadnie urzędowego charakteru parafii. Chodzi o traktowanie wiernego poważnie, a nie jak małe dziecko, które trzeba skontrolować.
Nietypowa kolęda, nietypowy ksiądz i – jak słychać – parafia też nietypowa. Jak to wygląda na zwykłej niedzielnej mszy świętej?
Fakt – jest nietypowo. Kaplica jest zorganizowana w bloku, o czym było głośno w mediach w połowie zeszłego roku, kiedy startowała. Z zewnątrz przypomina bardziej lokal usługowy, bo właśnie w takim otoczeniu się znajduje.
Niezależnie od godziny, wiernych jest “po kokardę”. Oprócz osób, które przychodzą regularnie, pojawiają się też osoby z zewnątrz, bo słyszą, że w tej parafii dzieje się coś wyjątkowego. Jest nietypowo, a sposób działania księdza, jak widać, jest przyciągający.
Widzę dużo młodych małżeństw, bo też osiedle jest młode. Ale w czasie kolędy rozmawialiśmy też o tym, że pojawiają się osoby starsze, które przychodzą szukać bliższego sercu księdza, który potrafi się z nimi skomunikować.