Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Zwyczajne życie… do czasu
Spotkałam Boga. Droga do Niego nie była łatwa, ale warto było ją przejść. Jak wszystkich swoich uczniów, to Pan wybrał mnie. Wyrwał z mojego „byle jakiego” życia, za co Mu jestem ogromnie wdzięczna.
Moje życie było zwyczajne: studia, praca, planowany ślub… i to wszystko nagle się skończyło. Dwa miesiące przed ślubem dostałam wylewu. Niecały miesiąc później – drugiego. Ślub trzeba było odwołać, bo nie wiedziano, czy przeżyję. Jednak mój narzeczony przy mnie został.
Wreszcie do domu
Za radą pewnej pani wezwano do mnie księdza z pobliskiej Kraczkowej z sakramentem chorych. Jakiś czas później mój narzeczony pojechał do Terespola i przywiózł cudowny olejek, który wydobywał się z obrazu Matki Bożej. Kiedy mnie nim natarł, powoli zaczęłam wracać do zdrowia tak, że po kilku miesiącach spędzonych w szpitalu mogłam wyjść do domu!
Choroba pozostawiła swoje skutki – byłam niesamodzielna i przestałam chodzić. Można to było w pewnym stopniu odbudować, ale czekała mnie długa i żmudna rehabilitacja.
Po powrocie do domu chciałam wrócić do starego życia. Z żalem oglądałam stare zdjęcia, na których byłam sprawna, dlatego ćwiczyłam, żeby wrócić do tej sprawności. Cały czas był ze mną mój narzeczony, który bardzo mnie wspierał.
Kolejne problemy, ale i nowa nadzieja!
Nadszedł rok 2012 i dostałam „upomnienie”.
Bardzo bolał mnie brzuch. Z tego powodu trafiłam do szpitala i przeszłam dwie operacje. Straciłam rezultaty mojej dwuletniej pracy rehabilitacyjnej! Mimo wszystko odbudowałam swoją kondycję i sprawność w bardzo krótkim czasie. Tym razem potrzebowałam ok. 2 miesięcy.
Wtedy też – przynajmniej częściowo – coś zrozumiałam. Ja nie mam żyć tak, jak dotychczas, muszę coś zmienić.
Po wyjściu ze szpitala – 21 października 2012 r. wzięliśmy ślub z moim narzeczonym. Mój obecny mąż zawiózł mnie na wózku inwalidzkim do ołtarza!
Szczęście w nieszczęściu
8 stycznia 2015 r. doznałam trzeciego wylewu. W tym nieszczęściu miałam jednak sporo szczęścia! Mimo że w szpitalu spędziłam trzy tygodnie, nie mogąc wstać z łóżka, dostałam się do placówki w Lublinie, do jednego z najlepszych specjalistów w Polsce i to w ciągu kilku dni – co graniczyło z cudem – i zostałam całkowicie wyleczona. Niemniej skutki choroby pozostały, w związku z czym muszę się z nimi mierzyć do dziś, np. w chwili obecnej nie chodzę samodzielnie, tylko z pomocą innego człowieka.
Być może niektórzy, patrząc na moje życie, powiedzieliby: „co za tragedia”. Ja tak jednak nie uważam. Wylewy były jedną z dwóch najlepszych rzeczy, jakie mi się w życiu przytrafiły, bo spotkałam Boga.
Drugą najlepszą rzeczą było spotkanie mojego męża. I wiem, że nie był to przypadek, bo one nie istnieją!
Niedługo po ostatnim wylewie i embolizacji (zabiegu, który zakończył moją chorobę), ale przed ostatecznym badaniem kontrolnym w Lublinie, pojechaliśmy z mężem na mszę z modlitwą o uzdrowienie do kościoła farnego w Jaśle.
Kiedy ksiądz chodził po kościele, podszedł do mnie, położył mi ręce na głowie i bardzo długo je tam trzymał. Poczułam ciepło w głowie – nie zdawało mi się, to było bardzo realne odczucie. Kiedy po kilku miesiącach pojechałam na kontrolę do lekarza, okazało się, że wszystko jest w porządku, byłam zdrowa!
To dopiero wygrana w Lotto!
Za jakiś czas pojechaliśmy z mężem do Rzeszowa. Wstąpiliśmy do kościoła obok szpitala, w którym tak długo przebywałam. Są tam relikwie św. Rity. Już mieliśmy odjeżdżać, gdy na parkingu podbiegła do nas jakaś obca dziewczyna, mówiąc, że musi mi coś przekazać.
Na kartce – był to kupon Lotto – zapisała mi nazwę modlitwy – „Tajemnice szczęścia”, którą odmawia się codziennie przez rok.
Zaczęłam modlitwę, która na początku i przy końcu była bardzo ciężka, ale wytrwałam do końca. W jej trakcie wszystko mi się rozjaśniło. Zaczęłam się naprawdę cieszyć tym, co mam i stwierdziłam, że ja nie muszę samodzielnie chodzić, żeby być szczęśliwą, bo ja już jestem szczęśliwa. Tak naprawdę ograniczenie są w mojej głowie, a w rzeczywistości nic mnie nie ogranicza.
Każdy dzień zaczynam tą modlitwą, która daje mi niesamowitą siłę. I nie modlę się za siebie, ale za innych i to już kilka lat.
Całe moje życie, wszystkie moje bóle i trudności, o których staram się nie mówić, ofiaruję w intencji innych ludzi. Po co mam narzekać, że coś mnie boli? Czy coś to da? Lepiej się poczuję? Nie. Za to będzie mi lepiej z myślą, że dzięki mojemu ofiarowaniu tego bólu komuś jest lepiej.
Boża rodzina
Każdego dnia wstaję z myślą, że Bóg jest moim Ojcem, Jezus bratem, a Maryja jest moją matką. Każda chwila mojego życia jest wypełniona Bogiem. Wszystko, co robię, robię dla Niego. Jestem Mu wdzięczna za wszystko w moim życiu.
Czuję się przez Niego bardzo kochana. Jego miłość uzdalnia mnie do „pracy” dla Niego. Codziennie udostępniam w internecie cytaty z Pisma Świętego i z różnych książek. Założyliśmy z mężem stronę www.ziarnko-gorczycy.pl, na którą piszę swoje własne artykuły. Przy stronie działa także forum z możliwością komentowania Pisma Świętego.
Skąd to wszystko? Oczywiście od Ducha Świętego. Dodatkowo bardzo pomaga mi mój Anioł Stróż, a to, że go nie widzę, nie znaczy, że go nie ma. On jest, ale zobaczę go dopiero po śmierci. Szczerze mówiąc, już nie mogę się doczekać tego spotkania, ale bardziej się nie mogę doczekać spotkania z Panem Jezusem, ale to jeszcze nie jest mój czas.
Na razie Pan Jezus mieszka w moim sercu, a za jakiś czas, mam nadzieję, ja wprowadzę się do mieszkania, które On przygotował.
Ewelina Szot
Tytuł, lead, śródtytuły i podkreślenia pochodzą od redakcji Aleteia Polska.