Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Kim był ks. Rapacz?
Urodził się 16 września 1904 r. w Tenczynie, wiosce położonej na trasie z Krakowa do Zakopanego, oddalonej o sto kilometrów od Płok. Rodzice, Marianna i Jan byli rolnikami z czwórką dzieci. Michał chciał się uczyć, więc zapisali go do szkoły. Nauka w oddalonej o cztery kilometry od domu placówce była wyzwaniem. Chłopak chodził tam pieszo, każdego dnia, także w deszczu i mrozie. Pokonywał osiem kilometrów. Edukację przerwał wybuch wojny, ale w 1918 r. Michał wrócił do szkoły. Rodzice zdecydowali się sprzedać część rodzinnego majątku, aby zdobyć pieniądze na naukę syna.
W 1926 r. wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej i pięć lat później, 1 lutego 1931 r., przyjął święcenia kapłańskie. Tato już nie żył, ale mamę rozpierała duma. Na święcenia do Krakowa przyjechał, kto mógł: pani Marianna, rodzeństwo, rodzice chrzestni, liczni krewni i mieszkańcy Tenczyna. Dekret na pierwszą parafię przyszedł szybko: Płoki koło Trzebini.
Młody kapłan, pełen zapału, pojechał tam w czerwcu 1931 r. Zastał ubogi kościół, skromną plebanię i niechętnych Kościołowi ludzi. Ale nie zraził się. Był młody i postawił na młodzież. Spędził tam jako wikary dwa lata, zapamiętano go dobrze i życzliwie wspominano. W 1933 r. został wikarym w Rajczy. Ludzie polubili go tam tak bardzo, że ruszyli z delegacją do krakowskiej kurii, gdy okazało się, że wikarego przenoszą. A wikary Rapacz dostał nowe zadanie – miał być proboszczem w znanych już sobie Płokach.
Zabić klechę
Płoki to wieś w powiecie chrzanowskim zamieszkana przez niespełna tysiąc mieszkańców. Ks. Rapacz pracował tu przez okres drugiej wojny. Prowadził surowe, oszczędne życie. Każdą złotówkę podarowaną przez parafian wydawał roztropnie. W czasie wizyt kolędowych zostawiał pieniądze rodzinom, które były w potrzebie. Dzięki dobrej znajomości niemieckiego był wielkim wsparciem dla partyzantów. Przeżył wojnę i uniknął śmierci z rąk Niemców, ale niestety, po wyzwoleniu żył zaledwie rok.
Już w czasie pierwszej powojennej wizyty duszpasterskiej zorientował się, jak głęboki ślad zostawiła wojna w umysłach ludzi. Wielu nie odróżniało dobra od zła. Wielu, przez lata straszonych i wygłodzonych, za niewielkie materialne dobra było skłonnych zdradzić, a nawet skrzywdzić. W 1945 r. aktywność komunistów na tym terenie była tak duża, że lokalni działacze wystąpili nawet z wnioskiem, aby przyłączyć Polskę do ZSRR. Po krajowym zjeździe Polskiej Partii Robotniczej niechęć do politycznych przeciwników wzrosła. Na celowniku władz znaleźli się przede wszystkim księża, którzy w czasie wojny wspierali AK, a po wojnie byli nieufni wobec nowej władzy. Wśród nich był ks. Michał Rapacz.
Pierwszy spór księdza z władzami dotyczył budynków parafialnych. Komuniści zażądali ich oddania – miał tam działać Związek Młodzieży Wiejskiej. Ale ksiądz ich nie oddał. Salki były potrzebne, zwłaszcza młodym, aby mieli gdzie się spotykać. Atmosfera stężała. I tak w Trzebini, na jednym ze spotkań Partii, zapadła decyzja o pozbyciu się upartego kapłana.
Kilkunastu na jednego
Dramat rozegrał się w nocy z 11 na 12 maja 1946 r. Na plebanię wtargnęło kilkunastu mężczyzn. Najpierw zastraszyli domowników, rzucili ich na podłogę, potem zawlekli księdza do pokoju na górze. Tam zrobili przesłuchanie, pytali o kontakty z AK, szantażowali i domagali się pieniędzy. Siostrę ks. Michała, Katarzynę, zamknęli w pokoju tak, by nie mogła sprowadzić pomocy. Po jakimś czasie wyprowadzili księdza przed dom, obwiązali powrozem i wydali rozkaz czołgania się wokół kościoła. Niewiadomo, ile razy kazano mu okrążyć świątynię, wiadomo natomiast, że był bity i kopany. Po tych torturach zaprowadzono go do lasu, oddalonego od plebanii o kilometr. Tam, w ciemności, oprawcy postawili go pod drzewem. Jeden z nich uderzył go w głowę. Cios był potężny, ksiądz ledwo utrzymał się na nogach. Potem padły strzały – jeden w bok głowy, drugi, na wszelki wypadek, w sam środek czoła, gdy ksiądz leżał już na ziemi.
Męczennik
Po nocy męki przyszła niedziela. Ludzie przyszli na poranną mszę i nie zastali księdza. Na plebanii, od uwięzionych tam osób, dowiedzieli się o dramacie, który rozegrał się w nocy. Zaczęli szukać. W tym samym czasie ludzie pędzący bydło na pastwiska dojrzeli zwłoki na skraju lasu. To był proboszcz z Płok, ze śladami tortur i roztrzaskaną czaszką. Martwy. Znaleziono przy nim dwie łuski wystrzelone – jak się potem okazało – z rosyjskiego rewolweru 6 mm i colta 8 mm. Po odkryciu zwłok księdza i wstępnym ustaleniu faktów, że został brutalnie zamordowany, wieś podzieliła się w ocenie tego, co zaszło. Jedni byli przekonani, że ksiądz poniósł śmierć męczeńską, moczyli chusteczki w kałuży krwi i odważnie nieśli je domów. Byli w szoku, że znaleźli się ludzie, którzy go zabili. Ale byli też inni, którzy cieszyli się, że uparty klecha dostał za swoje.
Morderstwo nieukarane
Po odkryciu zwłok ruszyło śledztwo w sprawie zabójstwa, ale od początku było prowadzone tak, aby niczego nie wykazać. W archiwach nie ma dziś śladu z prowadzonego postępowania. I choć podejrzanych o popełnienie zbrodni było aż dwadzieścia osób, zmowa milczenia wygrała i do dziś nie znamy ani nazwisk sprawców, ani ich mocodawców. Mordercy przez lata żyli w Płokach i w okolicznych miejscowościach zajmując się zwykłymi, codziennymi sprawami. W relacjach mieszkańców pojawiają się jednak informacje o tym, że wszyscy z dwudziestu podejrzewanych o zabójstwo księdza zmarli śmiercią gwałtowną, często samotną, albo w dramatycznych okolicznościach. O ks. Michale nikt w Płokach nie zapomniał.
Jego beatyfikacja odbędzie się 15 czerwca 2024 r.