separateurCreated with Sketch.

Po 30 latach małżeństwa do komunii idą trzymając się za ręce [świadectwo]

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Ania jest w Szkole Nowej Ewangelizacji. Jacek to lider Wojowników Maryi. Prowadzą własną firmę, wychowują dzieci, lecz ich życie zmieniło się, gdy naprawdę zaprosili do swego życia Boga.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

30 lat, szóstka dzieci, armia świętych

Ona ze wspólnoty SNE, on – lider Wojowników Maryi w Radomsku. Szóstka dzieci. Dwoje już w Niebie, najmłodsza Maja. Przez życie idą z Jezusem. Nie wstydzą się Go. Po trzydziestu latach małżeństwa do komunii świętej przystępują, trzymając się za ręce. W salonie, na drewnianym, dużym stole ikona Boga Ojca. Nie brak wizerunków świętych, wkomponowanych w otoczenie – Józef, Antoni, Faustyna, rodzina Ulmów i wielu innych. Gospodarzem jest sługa Boży ojciec Wenanty Katarzyniec. „Zrzucamy na jego barki wszystko, żeby rządził w domu i naszą firmą. I mamy głowę spokojną, niech sobie radzi”.

Któregoś dnia, Jacek ofiarował żonie prezent. Nietypowy! Przez pół roku, będzie chodził codziennie na adorację Najświętszego Sakramentu. Ania była zachwycona. Wiedziała, że sama z siebie nie jest w stanie zmienić męża. A Jezus, jak najbardziej, może. Jacek słowa dotrzymał, ale to wojownik, więc nie mogło być inaczej.

Kiedy pytam Jacka o Maryję następuje długa cisza. Nie może wydobyć z siebie głosu, za to łzy płyną cicho. W ten sposób „przemówił”  – o wiele mocniej niż słowem.

Ania i Jacek Puczkowscy opowiadają o przemianie serca, radości i pokoju jaki płynie z relacji z Panem Bogiem.

Ania i Jacek Puczkowscy
Ania i Jacek Puczkowscy

Droga od Boga

Aleteia:Jak wyglądała Wasza droga do Boga?

Ania: Wiara była u nas obecna cały czas, ale nie żyliśmy Bogiem. Chodziliśmy w niedzielę do kościoła, do spowiedzi, w październiku na różaniec, pacierz rano i wieczorem i wydawało nam się, że sprawa jest załatwiona. Bardziej pchało nas do tego, co światowe. Myśleliśmy, że to nas zaspokoi, fajne wczasy, spotkania ze znajomymi, bo tak trzeba, tak robią wszyscy. Ale to się okazało złudne, wchodziliśmy w jakąś pustkę. Do tego czułam się niekochana, nieszczęśliwa, płakałam po kątach. Między nami relacje były takie minimalne. Dziewięćdziesiąt procent naszego czasu to było prowadzenie firmy i zajmowanie się dziećmi. Nie potrafiliśmy o niczym inny ze sobą rozmawiać. W domu były nerwy, stres, a my raniliśmy się coraz bardziej, co źle wpływało na dzieci. Nic nam nie dawało szczęścia. Dopiero później zrozumieliśmy, że to Pana Boga należy postawić na pierwszym miejscu.

Przemiana serca

Kiedy rozpoczęła się żywa relacja z Panem Jezusem?

Ania: Bardzo dużo zaczerpnęłam od mamy Jacka. Chwilę przed śmiercią, patrząc na krzyż mówiła, że ma swojego przyjaciela Jezusa. Były też inne osoby – moja babcia i ciocia, która była siostrą zakonną. Ale największa przemiana dokonała się po kursie Nowe Życie, kiedy wstąpiłam do wspólnoty Szkoły Nowej Ewangelizacji. Z wielu rzeczy nie zdawałam sobie sprawy, dopiero formacja otworzyła mi oczy  i potrafiłam już grzech nazwać grzechem, a wcześniej umiałam to sobie wytłumaczyć, obejść. Na przykład, okłamać, że ktoś ładnie wygląda, a w duszy myślałam, że nie do końca. Zaczęłam od stawania w prawdzie. Teraz zdaję sobie sprawę, że każdą złą rzeczą ranię Jezusa, dlatego chcę się nawracać. Zaczęłam też żyć przykazaniem: „Będziesz miłował Pana Boga swego z całego serca, z całej duszy i z całej mocy”. Prosiłam codziennie Anioła Stróża, żebym mogła w taki sposób kochać, bo wiedziałam, że miłość przyniesie mi radość. To było całkowite otwarcie się na Pana Boga. Widzimy tę przemianę serca po sobie, ale dostrzegają ją też nasze dzieci, które idą w nasze ślady. Jestem wdzięczna Panu Bogu za wszystko, nawet jakbym miała jutro być na tamtym świecie. Dziękuję nawet za trud tych lat, gdzie byliśmy dalej od Niego, bo zobaczyliśmy jak wiele straciliśmy, jak się źle żyje bez Boga, że nic nie da naprawdę radości i takiego prawdziwego, wewnętrznego szczęścia.  Dlatego wiem, że nie ma takiego małżeństwa, którego by się nie dało uratować  i takiego człowieka, którego by się nie dało zmienić na lepsze.

Jacek: Też byłem na kursie Nowe Życie, ale to jeszcze nie było moje miejsce, dopiero jak pojechałem na spotkanie Wojowników Maryi do Łodzi, to wiedziałem, że tu mam być. Po pierwsze, że jest to wspólnota męska, przez co łatwiej mi się było odnaleźć. A po drugie, że jest maryjna. To jest to czego szukałem, czego mi brakowało. Dajemy świadectwo jako mężczyźni, nie tylko samą modlitwą, ale nawet obecnością. Widać nas nawet po ubiorze, gdzieś na posłudze, podczas uroczystości religijnych. W trakcie pasowania składa się przysięgę Jezusowi i Maryi. Ręka na krzyżu, druga na Piśmie Świętym, wtedy czujesz, że oddajesz się Panu Bogu. Ważnym aspektem, w naszej wspólnocie, jest posłuszeństwo. Nie można bez tego być wojownikiem, bo Maryja była posłuszna. Przed pasowaniem jest konkretna formacja, w tej chwili jest to minimum trzy lata. Zawierzamy się Maryi poprzez rekolekcje oddania według św. Ludwika de Montfort, a później co roku je odnawiamy. 

Teraz, już od kilku lat całą rodziną odmawiamy różaniec, ale ja już od I Komunii Świętej, codziennie modliłem się dziesiątką różańca. Jako dziecko należałem do Róży różańcowej, która też składała się z samych chłopców.

Wszystko na chwałę Bożą czyńcie 

Prowadzicie firmę i wychowuje dzieci, żyjecie intensywne. Kiedy znajdujecie czas na modlitwę? 

Ania: Smucę się tym, że wcześniej zmarnowałam dużo czasu, bo jedyne co mamy na tym świecie, to właśnie czas. I to ode mnie zależy, jak go wykorzystam. Jesteśmy nauczeni, że pracujemy i modlimy się. Kiedy zawożę dzieci do szkoły, to zamiast słuchać radia w samochodzie, wspólnie się modlimy. Zawsze się znajdzie czas, nawet krótki akt strzelisty: „Panie Jezu kocham Cię, tęsknię”. Niekiedy uda mi się wejść do kaplicy na adorację, pobyć chwilę, czy zmówić Ojcze nasz. Przez kilka lat chodziliśmy z mężem na codzienną Eucharystię, a jakiś czas temu wstąpiliśmy też do Ruchu Czystych Serc Małżeństw. To wszystko jest bardzo piękne, bo św. Paweł mówił, że „czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie wszystko na chwałę Bożą czyńcie”. Oczywiście, przychodzą trudy, ale radość bycia z Panem Bogiem jest większa. 

Jacek: Codziennie rano zanurzam całą rodzinę we Krwi Chrystusa i proszę, żeby Maryja ukryła nas w Niepokalanym Sercu. A jak w ciągu dnia pojawiają się jakieś trudności, to zwracam się o pomoc różnych świętych. Poza tym jestem dla rodziny i już nie forsuję moich pomysłów. Coraz mniej tego „ja”, a więcej służby. Tak jak Maryja, służebnica Pańska.