Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Lubił… uliczne bójki
Urodził się w 1904 r. w USA, w wielodzietnej rodzinie polskich emigrantów. Dorastał w Shenandoah, lubił uliczne bójki i sprawiał niemałe problemy wychowawcze. Jego decyzja o zostaniu księdzem wywołała w rodzicach szok. W wieku 24 lat Walter Ciszek dopiął swego i wstąpił do seminarium. Silny i wysportowany rzucił się w wir duchowej formacji, pościł o chlebie i wodzie. Jednocześnie dbał o kondycję fizyczną.
Musiałem być twardy. Wstawałem o czwartej trzydzieści rano, żeby przebiec pięć mil wokół jeziora na terenie seminarium, albo pływałem w listopadzie, kiedy jezioro było niewiele lepsze od zamarzniętego. Nadal nie mogłem znieść myśli, że ktoś mógłby zrobić coś, czego ja nie potrafiłem, więc pewnego roku w Wielkim Poście jadłem tylko chleb i wodę przez czterdzieści dni – innego roku w ogóle nie jadłem mięsa przez cały rok – tylko po to, żeby sprawdzić, czy dam radę – wspominał.
Pewnego dnia usłyszał o św. Stanisławie Kostce, jezuicie, który pieszo poszedł z Wiednia do Rzymu. Był zachwycony! Taki święty, z krwi i kości, mężny i odważny, był dla niego inspiracją. Wstąpił do jezuitów i w czasie nowicjatu usłyszał list Piusa XI, w którym papież wzywał wszystkich seminarzystów, a szczególnie jezuitów, do podjęcia pracy misyjnej w Rosji. „Było to dla mnie jakby bezpośrednie wezwanie od Boga. Wiedziałem, że muszę zgłosić się na tę misję” – napisał po latach. Rosja stała się jego przeznaczeniem.
Rosja przyszła do niego sama
Zgłosił się i rozpoczął misjonarskie studia w Collegium Russicum w Rzymie. W 1937 r. przyjął święcenia kapłańskie i był gotowy do wyjazdu, żył na walizkach. Niestety, przeniknięcie do sowieckiej, ateistycznej Rosji nie było łatwe. Generał jezuitów, o. Ledóchowski skierował go do pracy w polskiej parafii w Albertynie (dziś Białoruś). Pojechał, a 17 września 1939 r. Rosja „przyszła” do niego sama.
Wiara jest jak ciemny tunel: Bóg daje nam Światło, abyśmy szli krok po kroku. Światło nie jest nam dane, abyśmy widzieli koniec tunelu
W 1940 r. zgłosił się jako robotnik do pracy na Uralu i razem z innym zakonnikiem wyjechał tam na podstawie fałszywego paszportu. Dopiero po latach dowiedział się, że już wtedy został zdradzony. Był obserwowany i uznawany przez sowietów za watykańskiego szpiega. Wiedzieli o nim wszystko, tylko on nie wiedział, że wiedzą. W 1941 r. został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Watykanu. Przetrzymywano go w więzieniach NKWD w Permie, Łubiance i Butyrkach łącznie przez pięć lat a w obozach pracy na Syberii przez piętnaście lat. „W chwilach zniechęcenia pocieszałem się myślą o Bożej Opatrzności i Jego wszechmocy. Składałem siebie samego i moją przyszłość w Jego ręce i żyłem dalej” – mówił.
Na nieludzkiej ziemi doświadczył wszystkiego – głodu, zamarzania ciała, chorób, wszy, ludzkiej bezwzględności, ateizmu i pragnienia Boga, bezradności i paraliżującego lęku. Jakimś cudem nie doświadczył utraty wiary. Mszę odprawiał w baraku, albo w lesie – zawsze po kryjomu, z narażeniem życia. Spowiadał, bo ci, którzy pragnęli Boga, obecność kapłana przyjmowali jako dowód Jego pamięci o człowieku na ziemi rządzonej przez szatanów.
Łubianka i noc w duszy
Jednak to nie praca w nieludzkich warunkach Syberii była dla o. Ciszka najtrudniejszym doświadczeniem misji w Rosji. Najcięższy egzamin, bo z ocalania nadziei, zdawał na Łubiance. Pięcioletnia izolacja w białej celi, światło zapalone w dzień i w nocy, brak sztućców, brak rozmów, brak ludzkiego głosu, brak ludzkiego ciepła, dotyku, uśmiechu i przejmująca, dotkliwa cisza, okazały się być torturami dla jego umysłu i duszy. Cisza była „całkowita i wszechobecna, zdawała się zamykać wokół ciebie i stale ci zagrażać” – pisał.
Łubianka, pod wieloma względami, była dla mnie szkołą modlitwy
Po każdej sesji przesłuchań „bolesne myśli, które wypełniały godziny w mojej cichej celi, zaczęły mieć swój wpływ i podkopywać moje morale”. Wyrywany na przesłuchania, szpikowany narkotykami, oskarżany i torturowany podpinany do elektrod wracał do sterylnego pokoju. Przez pięć lat walczył, by nie popaść w rozpacz. Nie miał pojęcia, jak długą będzie wieziony, ale wierzył, że porządek i rutyna pomogą mu przetrwać.
Nie miał zegarka, mimo to ustalił plan dnia – pory wstawania, sprzątania, gimnastyki, czytania i modlitwy. Przed obiadem robił południowy rachunek sumienia i odmawiał Anioł Pański, gdy zegar na Kremlu wybijał dwunastą. Po obiedzie odmawiał trzy różańce, po polsku, po rosyjsku i po łacinie. Potem znów czytał. Po kolacji odmawiał, z pamięci, modlitwy i hymny wieczorne i aż do pory pójścia spać – czytał. Jako więzień miał prawo wypożyczać jedną książkę tygodniowo.
„Studia na Łubiance”
Przez pięć lat przeczytał najważniejsze dzieła literatury rosyjskiej, ale również to, co napisał Lenin. Nazwał ten okres „studiami uniwersyteckimi na Łubiance”. Cisza, w której żył, otworzyła go na Boga. To był jego jedyny Rozmówca, Powiernik, Przyjaciel. To modlitwa uratowała mu życie, choć ciemność Ogrójca trwała niemal pięć lat.
Kiedy opuszczał Łubiankę zasadzono mu 15 lat łagru na Syberii. Ale był gotowy do wypełnienia słów Jezusa: „Oto Ja was posyłam jak owce między wilki”.
Mogę zaświadczyć na podstawie własnych doświadczeń, szczególnie z moich najciemniejszych godzin na Łubiance, że największe poczucie wolności, wraz z pokojem duszy i trwałym poczuciem bezpieczeństwa, pojawia się, gdy człowiek całkowicie porzuca swoją wolę, aby podążać za wolą Boga – napisał po latach.
Powrót do domu
W październiku 1963 r. w zamian za dwóch agentów rosyjskich, którzy zostali ujęci w USA, Związek Radziecki zdecydował się wypuścić dwóch Amerykanów, w tym ks. Ciszka. Trasa powrotu wiodła z Moskwy do Londynu, a stamtąd do Nowego Jorku. Ciszek, który opuszczał swój kraj w 1934 r., gdy wyruszył do Rzymu na studia teologiczne, wracał po dwudziestu dziewięciu latach. Miał 59 lat, wracał z piekła, które jedni ludzie urządzili innym ludziom.
W wywiadach, których udzielał po powrocie powtarzał, że przez wszystkie te lata przez ani jeden dzień nie był chory, i że zawsze jakoś udawało mu się posługiwać jako kapłan, czasem odprawiając mszę na pamięć na swojej skrzynce w baraku, albo w głębi lasu na pniu po ściętym drzewie. Nigdy też nie zwątpił w swą siłę i obowiązki kapłańskie. Nigdy nie kwestionował wiary, w której został ochrzczony i wyświęcony, by być drugim Chrystusem. Często prosił też, aby ci, którzy zechcą poznać jego historię, próbowali uchwycić znaczenie tego, co z łaską Bożą wycierpiał i dzięki Komu możliwe było nie popaść w obłęd pod ciężarem tego cierpienia. „Miłość Chrystusowa nie zna granic” – mówił. Na pytanie: Jak udało się to przeżyć? Do końca życia odpowiadał: „Opatrzność Boska”.
Strona poświęcona o. Walterowi: www.ciszek.org.