Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Historia każdego powołania jest inna
Biskup Kazimierz Romaniuk wpadł kiedyś na pomysł, żeby rodzice kapłanów opisali drogę powołania swoich synów. Wielu z nich podjęło się tego wyzwania. Poruszające były to historie, pisane prosto z serca.
Gdy przyszedłem do seminarium, było nas na pierwszym roku osiemdziesięciu trzech. Jeden z kolegów trzy razy zdawał na medycynę. Na wymarzone studia dostał się dopiero za trzecim razem. A gdy się dostał, zrezygnował z nich i wstąpił do seminarium.

W pamięci mam też historię kolegi, który był synem wysoko postawionego za komuny pułkownika wojska, wtedy Ludowego Wojska Polskiego. Chłopak próbował walczyć z powołaniem, studiował nawet na politechnice, ale ostatecznie rzucił studia i postanowił wstąpić do seminarium. Jego rodzice nawet nie chcieli o tym słyszeć. Syn pułkownika księdzem? W życiu! Jedynie babcia była po jego stronie. I razem z wnukiem zaczęła kombinować, jak tu przechytrzyć rodziców. Wpadła na pomysł, że ufunduje synowi i synowej wycieczkę. Wyjechali, a chłopak w tym czasie złożył papiery do seminarium.
Gdy wrócili, on był już alumnem. Zdenerwowali się bardzo, ale po jakimś czasie zaakceptowali jego decyzję i nawet byli z niego dumni.
Parafia to naturalne środowisko księdza
Historia życia każdego z nas jest inna. Pan Bóg powołuje nie najlepszych, najbystrzejszych, najświętszych, ale tych, których chce. Kapłani mają być blisko ludzi, bo są z ludu wzięci i dla ludu ustanowieni. Nie ma bardziej naturalnego miejsca dla kapłana niż parafia. Owszem, wielu księży musi być wykładowcami, rektorami seminariów, redaktorami w mediach katolickich, wielu musi pracować w kurii, ale jednak w moim odczuciu – raz jeszcze powtórzę – najbardziej naturalnym miejscem dla kapłana jest parafia.
Chrystus mówi: „Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz daje życie swoje za owce. Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, którego owce nie są własnością, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza; najemnik ucieka, dlatego że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach. Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają, podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca. Życie moje oddaję za owce” (J 10, 11–15).
Bycie pośród owiec wymownie obrazuje pielgrzymka, kiedy to księża są z wiernymi niemalże dwadzieścia cztery godziny na dobę: razem wędrują, jedzą posiłki, odpoczywają. Ten pielgrzymkowy obraz – księży „oblepionych” ludźmi – zawsze mnie zachwyca.
Ludzie mają prawo wymagać
Wyszedłem kiedyś z katedry i chciałem przejść na drugą stronę ulicy. Stanąłem przy przejściu dla pieszych i czekałem na zielone światło. W pewnym momencie poczułem, że ktoś chwycił mnie za rękę. Była to osoba niedowidząca.
– Przepraszam, czy pan jest księdzem? – zapytała.
– Tak, jestem księdzem.
– Tak mi się właśnie wydawało, że widzę sutannę. Czy mogę trzymać księdza rękę? Niedowidzę koloru świateł, a ksiądz na pewno będzie przechodził na właściwym.
Przyznam, że od razu zrobiłem wtedy rachunek sumienia. Gdy jestem w sutannie – czuwam, ale bez sutanny, ubrany po cywilnemu, niejednokrotnie i na czerwonym świetle przeszedłem. Dlaczego o tym mówię?
Wtedy, przy tym przejściu dla pieszych, po raz kolejny zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo świeccy zwracają uwagę na zachowanie księży. Pijany ksiądz bardziej zgorszy niż pijany hydraulik czy sprzedawca. Wulgarny ksiądz bardziej zgorszy niż wulgarny urzędnik czy artysta. Tak to już jest. Ale dobrze. Ludzie mają prawo wymagać od swojego pasterza. Mają prawo wymagać, żeby był dla nich wzorem.
Idziemy w jednym kierunku
Pewnego razu, gdy byłem jeszcze młodym księdzem, wszedłem do kościoła braci kapucynów przy ulicy Miodowej. W kolejce do spowiedzi stał biskup. Pamiętam, jak mnie to wewnętrznie zbudowało. Jaki czułem się dumny, że mój pasterz daje taki piękny przykład. To było ponad trzydzieści lat temu, a ja wciąż mam przed oczyma tamten obraz. Potrzeba ogromnej troski o siebie nawzajem, o to, żebyśmy nie przestali pachnieć owcami. Potrzeba, abyśmy my, księża, nie oddalili się od wiernych, ale byli blisko nich.
Wszyscy przyjmujemy tego samego Chrystusa. Ten sam Chrystus nas rozgrzesza. Ten sam Bóg w Trójcy Jedyny przyjmuje nas do siebie przez chrzest święty. Przyjmujemy ten sam sakrament bierzmowania. Owszem, różne są drogi powołania – jedna kobieta zostaje żoną, druga siostrą zakonną, jeden mężczyzna zostaje mężem, inny kapłanem – ale duchowo wszyscy podążamy w tym samym kierunku, a jest nim życie wieczne u boku Boga Ojca.
Jako pasterze będziemy odpowiadać przed Panem za ludzi, których On nam duchowo powierzył, ale, moi drodzy, również i wy nie możecie czuć się całkowicie zwolnieni z odpowiedzialności za swoich pasterzy.

Jesteśmy jedną rodziną
Oglądałem jakiś czas temu audycję, w której gośćmi były osoby dotknięte chorobą alkoholową. Jednym z gości był ksiądz, który w przeszłości również wpadł w sidła nałogu. Opowiadał, jak do tego doszło. Budował kościół, było mu trudno, miał poczucie, że coraz bardziej zostaje ze wszystkim sam. Gdy chodził po kolędzie, ludzie zaczęli częstować go alkoholem, a on nie odmawiał. Pewnej niedzieli po mszy oznajmił parafianom, że jest uzależniony od alkoholu, chce się leczyć i planuje poprosić biskupa, aby ten zwolnił go z pełnienia obowiązków proboszcza i pozwolił mu zamieszkać w innym miejscu, na przykład w domu księży emerytów. Jego szczere wyznanie poruszyło serca ludzi. Delegacja parafian udała się do kurii i poprosiła biskupa, żeby dał temu księdzu jeszcze jedną szansę. Żeby go nie przenosił, a oni zrobią wszystko, co w ich mocy, aby mu pomóc. Biskup przychylił się do tej prośby. Parafianie pilnowali, żeby duchowny chodził na mityngi AA, przestali częstować go alkoholem, zaangażowali się w budowę świątyni i życie parafii. Wszystko, żeby nie stracić swego pasterza. Ich miłość do niego sprawiła, że nie tylko wybudowali kościół, ale – co ważniejsze – uratowali tego księdza. Powiedział, że nie pije już od trzydziestu pięciu lat.
Jesteśmy jedną wielką rodziną. Rodzina powinna dbać o swoje dobre imię, jedni drugich powinni wspierać, podnosić, błogosławić.

I na koniec coś na wesoło. Jeden z moich kolegów – biblista, wykładowca Pisma Świętego – odprawiał w niedzielę Dobrego Pasterza Mszę Świętą dla dzieci. „Drogie dzieci” – powiedział. „Pasterz jest jak tatuś, a dzieci to owieczki”. I zaczął czytać: Ja jestem dobrym tatusiem i znam moje dzieci, a moje mnie znają. Mam także inne dzieci, które nie są z tego domu…”. W tym momencie w kościele rozległ się śmiech, a on wycofał się szybciutko i wrócił do oryginalnego tekstu Ewangelii. Wniosek? Nie majstrujmy przy Piśmie Świętym (śmiech).
*Fragment najnowszej książki ks. Bogusława Kowalskiego pt. „Kazania z życia wzięte” Wydawnictwo Esprit 2025.
Aleteia objęła tę książkę patronatem.
Tytuł, śródtytułu i podkreślenia pochodzą od redakcji Aletei.