Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Człowiek nadziei
W jaki sposób ksiądz, jako wieloletni duszpasterz osób chorych i niepełnosprawnych – widzi człowieka nadziei? Co to oznacza w nawiązaniu do hasła Roku Jubileuszowego „Pielgrzymi nadziei” dla człowieka chorego i dla każdego z nas?
Myślę, że bez nadziei trudno żyć. Jeśli człowiek ją traci, to traci także sens. Dla człowieka chorego, czy niepełnosprawnego, nadzieją będzie poczucie, że ktoś jest przy mnie, że mnie nie opuści.
Kiedy brakuje komuś nadziei, to może myśleć nawet o eutanazji. Jeśli człowiek czuje się niechciany, nie jest kochany, to czuje bezsens życia. Może być samotny nawet żyjąc w wielkich aglomeracjach miejskich i wśród tłumu ludzi. Wiele osób, które chciały popełnić samobójstwo, zrezygnowały z tych strasznych zamiarów, bo zostały dostrzeżone, pokochane i potrzebne.
W jaki sposób dokonała się ta przemiana?
Konkretna rodzina lub wspólnota zaprosiła taką cierpiącą, samotną osobę do siebie. Zaczęła na nowo żyć i działać na miarę swoich możliwości. Ktoś, kto czuje się akceptowany, kochany, chce żyć. Dodam, że chorzy, niepełnosprawni mogą być nadzieją dla nas. O tym mówił Jan Paweł II: „Wy jesteście filarami Kościoła”. Dlaczego? Ponieważ – mówiąc obrazowo – chory ma większe chody u Pana Boga, niż zdrowy i dobrze się mający. Można powiedzieć, że są bardziej podobni do cierpiącego Chrystusa, który odkupił nas przez cierpienie: mękę, śmierć i zmartwychwstanie. Dlatego cierpienie ma wartość, której sens nadaje Bóg.
Nikt nie chce chorować ani cierpieć, to normalne. Po to mamy lekarzy i chcemy się leczyć. Ale kiedy potrafimy ofiarować Bogu swoje cierpienie, to ono nabierze wartości. Szczególnie jeśli dodamy j do naszej modlitwy. Nawet jeśli go nie rozumiemy i pytamy: dlaczego ja?

Duszpasterstwo chorych
Czym zajmuje się duszpasterstwo chorych?
Duszpasterstwo chorych i niepełnosprawnych obejmuje dwa podstawowe zadania. Pierwsze to ofiarowanie opieki przez osoby zdrowe A drugie, polega na tym, że to chory pomaga choremu. Dlatego włoski błogosławiony ks. Luigi Navarese, który w cudowny sposób został uzdrowiony z gruźlicy kości, zaczął rozwijać duszpasterstwo chorych i mówił: „My zdrowi nie mamy wyręczać chorych. To jeden drugiemu ma pomagać” oraz „Nie wystarczy odkryć własnego powołanie, trzeba jeszcze żyć radością”. Dlatego, kiedy jadę do osoby niepełnosprawnej po raz pierwszy, żeby wyciągnąć ją z domu, a także zachęcić do spotkań i dać nadzieję, to – jeśli ta osoba jest na wózku – jadę razem z osobą, która jest na wózku. Na początku, kiedy uczyłem się duszpasterstwa chorych, to jeździłem sam. I wtedy słyszałem: „ksiądz mnie nie rozumie, bo jest zdrowy.”. Kiedy to zmieniłem i zacząłem jeździć z innymi chorymi, usłyszałem: „Teraz mnie ksiądz rozumie!”
Pielgrzymka do Lourdes
Ze swoimi podopiecznymi, również osobami niepełnosprawnymi na wózkach, pielgrzymował ksiądz do Lourdes, pokonując w trudach setki kilometrów. Czy był ksiądz świadkiem uzdrowień?
Do sanktuarium Matki Bożej z Lourdes jeździłem przez 30 lat. Mówi się, że to miejsce nadziei, do którego trzeba się wybrać. To prawda. To także miejsce, do którego po prostu chciałem zabrać podopiecznych i wyciągnąć ich z domu i pokazać świat i dać nadzieję I rzeczywiście wiele z tych osób po pielgrzymce nabierało chęci do życia.
Razem ze swoją grupą pielgrzymów, poznałem historię Francuza, który został cudownie uzdrowiony. Z wdzięczności przyjeżdżał co roku do Lourdes, aby podziękować Matce Bożej za wstawiennictwo u Pana Boga. Z wdzięczności też posługiwał przy chorych, którzy chcieli wejść do cudownego źródła, zanurzyć się, wykąpać. Całe lato posługiwał, a potem powracał w rodzinne strony.
Znam dwa przypadki z Wybrzeża, które mówią o uzdrowieniach za przyczyną Matki Przenajświętszej z Lourdes. Pierwszy uzdrowiony to Wojtek Owczarczyk, który w 1986 roku, wyjechał do Lourdes jako niewidomy. Mieszkał na Stogach (dzielnica Gdańska – przyp. red.) i jechał z nadzieją odzyskania wzroku. Nic nie widział. I dopiero trzy miesiące po powrocie z Lourdes, zaczął coś powoli dostrzegać. Wojtek poszedł do lekarza mówiąc: „Panie doktorze, ja widzę!”.„To jest niemożliwe, żebyś widział, ponieważ nie masz nerwu wzrokowego” – usłyszał w odpowiedzi. Kiedy odzyskał wzrok, to pojechał na badania do Francji. Po jakimś czasie Wojtek razem z żoną i ze mną pojechał ponownie do Lourdes, aby podziękować za cud.
Drugi przypadek uzdrowienia miał miejsce, kiedy byłem wikariuszem w kościele pw. św. Jadwigi Śląskiej w Gdańsku Nowym Porcie. Pewnego dnia – a działo się to w połowie lat 70. Przyszedł do mnie starszy parafianin. Powiedział mi, że choruje, waży 130 kilo, i ma żylaki z tego powodu. „Kiedy leżę w szpitalu, to żylaki się zabliźniają, ale kiedy zaczynam znowu chodzić, żylaki się otwierają. To wszystko sprawia mi ból”. „Proszę pana” – mówię na to – „kilka dni temu wróciłem z Lourdes i mam wodę z cudownego źródła. Dam panu trochę tej wody. Niech pan się tą wodą naciera i modli z wiarą”.
Po trzech miesiącach ten mężczyzna przyszedł do mojej parafii. Do dzisiaj pamiętam jego pierwsze zdanie: „Proszę księdza ja nie jestem godzien cudu. Ale nie ma żylaków. Modliłem się, chore miejsca przemywałem wodą z Lourdes i zauważyłem, że zniknęły. Poszedłem z tym do lekarza, który nie mógł uwierzyć, że przy mojej wadze i trybie życia one zniknęły”.
