Honorata długo starała się o dziecko. W końcu trafiła na warsztaty dla niepłodnych kobiet. To dzięki nim zdecydowała się z mężem na adopcję.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jesteśmy małżeństwem od 2004 roku. Pierwsze lata naszego bycia razem to była huśtawka emocji związana ze staraniami o dziecko. Już rok po ślubie zaczęliśmy szukać pomocy u lekarzy. Leki jednak bardzo źle na mnie wpływały, więc zrezygnowaliśmy z terapii.
Wielkie chcenie
Po pewnym czasie odnowiłam znajomość z pewną koleżanką. Od niej dowiedziałam się o warsztatach dla kobiet niepłodnych. Zainteresowałam się nimi. W czasie naszych starań o dziecko stałam się zamknięta i pesymistyczna. Zaczęłam też odcinać się od mojego środowiska. Żyliśmy w rytmie: pół miesiąca euforia i nadzieja, a drugie pół – smutek i żal. Czułam się wtedy bardzo osamotniona.
Na pierwsze warsztaty poszłam z założeniem, że „odblokuję” się. Uznałam, że skoro diagnoza medyczna nie wykluczała zajścia w ciążę, to problem leży w mojej psychice. Nie do końca jasny był dla mnie tytuł spotkań – „Wielkie Chcenie”. Nie rozumiałam, o jakie „chcenie” chodzi. Dopiero w trakcie warsztatów, wiele rzeczy, także tytuł, stało się jasnych.
Zrozumiałam, że pragnienie dziecka, a nawet wymuszanie jego pojawienia się, powodowało, że nasze życie jako pary kręciło się tylko wokół tego. Warsztaty pozwoliły mi przestawić się na bycie tu i teraz, na świadome życie, a nie egzystowanie „od – do”. Były światełkiem w tunelu, ale nie w sensie szukania drogi do poczęcia. To był czas dla mnie, żebym mogła na siebie spokojnie popatrzeć. Zatroszczyć się o siebie.
Czytaj także:
Przeżywanie niepłodności przypomina żałobę. Jak sobie z tym poradzić?
Sama w swoim smutku
Ważne było też spotkanie z pozostałymi dziewczynami. Chociaż różniłyśmy się od siebie zawodowo, społecznie, pod względem wychowania, czułyśmy niesamowitą jedność i czerpałyśmy od siebie nawzajem siłę. Do tej pory mamy ze sobą kontakt. Spotkanie z osobami, które rozumieją, czują to samo, którym nie trzeba nic tłumaczyć było budujące.
Dzieliłyśmy się też różnymi tekstami, które słyszałyśmy od rodziny, ludzi z pracy. Większość z nas była na tym etapie, że odcinała się od „dzieciatych”. Były dziewczyny, które nie były w stanie patrzeć na małe dzieci, taki ból sprawiała im tęsknota za własnym. Nawet nasi mężowie nas nie rozumieli, chociaż są najbliżej. Mój na przykład podchodził zadaniowo: jak mówiłam, że jest mi smutno, to on mnie pytał, co ma zrobić, żeby mi przeszło. A ja chciałam, żeby tylko pobył ze mną w tym smutku i bólu.
Oprócz podstawy, jaką dały nam warsztaty, były jeszcze spotkania dotyczące sposobów bezpiecznego odreagowywania i relaksacji. Dla mnie osobiście ważne było zburzenie mitu dotyczącego tego, jak inni mnie postrzegają – że myślą o mnie jako o tej, która nie ma dzieci. Zmieniła się też moja relacja z mężem: przez to, że się otworzyłam i poznałam samą siebie, nasze wspólne życie stało się lepsze.
Czytaj także:
Warsztaty dla kobiet, które nie mogą zajść w ciążę. „Czasem wystarczy po prostu się wygadać”
Adopcja
Myślę, że to dzięki warsztatom w naszym domu padło pytanie: „Może jednak adopcja?”. Pierwszy raz mówiliśmy o takim rozwiązaniu na spotkaniach dla narzeczonych, przed ślubem. Teraz to stawało się realną opcją.
Szkolenie przygotowujące do bycia rodzicami adopcyjnymi nauczyło nas ważnej rzeczy. „My nie szukamy dla państwa dzieci, my szukamy rodziców dla naszych dzieci” – słyszeliśmy wciąż. Nie było to łatwe. Potrzeba posiadania dziecka nadal była w nas tak wielka, że myśleliśmy tylko o sobie. Dopiero spotkania przestawiły nas na myślenie o małym człowieczku i jego dobru.
Pierwsze nasze dziecko, Staś, pojawił się u nas wieku dwóch lat. Potem była Zuzia (miała trzy latka, kiedy się spotkaliśmy), a niedawno dołączyła do nas Magda (osiem miesięcy). Adoptowaliśmy starsze dzieci, które mają dłuższą historię braku rodziny, a więc także swój sposób funkcjonowania i radzenia sobie z rzeczywistością.
Takie rodzicielstwo przeżywa się inaczej niż biologiczne, ale ono tak samo stymuluje rozwój. Teraz uczestniczę w zajęciach Akademii Świadomego Rodzica, co pozwala mi coraz lepiej rozumieć moje dzieci. Moje „wielkie chcenie” zamieniło się w „wielkie kochanie”, wymagające, jak każda miłość.
Czytaj także:
Rodzice Marysi: Adopcja to nie “osiągnięcie”. To miłość [reportaż]