Nie poddawałam się i spowiadałam tak często, jak to możliwe, kiedy ma się dwoje małych dzieci. Czasami ze śpiącą w wózku córeczką obok konfesjonału.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Spowiedź. Wielu z nas boi się jej i traktuje jako przykry obowiązek, konieczny, by przyjmować komunię. W istocie jest to sposób na pojednanie z Bogiem i możliwość usłyszenia Jego wskazówek na nasze życie. Dobitnie przekonałam się o tym, gdy zaczęłam mieć kłopoty w małżeństwie, w życiu, tak że zupełnie nie wiedziałam, co robić. Wyspowiadałam się z kłótni z mężem, a już za chwilę musiałam biec do spowiedzi po kolejne rozgrzeszenie, bo inaczej nie mogłabym przyjąć komunii.
Pomocy szukałam w wielu miejscach: u psychologa, u przyjaciół. Ale to właśnie podczas spowiedzi dowiadywałam się prawdy o sobie. Często trudnej i bolesnej. Otrzymywałam też sprzeczne często zalecenia z ust różnych kapłanów. Jedni radzili, bym wstąpiła do którejś ze wspólnot chrześcijańskich, inni twierdzili, że bez towarzystwa męża to nie ma sensu. Kiedy spowiadając się sama, jednocześnie wylewałam żale na małżonka, usłyszałam: traktuj go, jakby był twoim prezydentem.
Najpierw takie słowa mnie oburzyły. Przecież mam mu tyle do zarzucenia, cierpię przez niego. A mam go traktować jak prezydenta? Chwileczkę, jak się traktuje prezydenta? Co zrobiłabym, gdyby na mojej drodze stanął prezydent? Pomijając fakt, że w tamtym okresie prezydent nie był akurat tym, na którego głosowałam, to… na pewno należy mu się ogromny szacunek. Jeżeli prezydent coś poleci, to wypadałoby się chyba temu podporządkować, a przynajmniej wysłuchać.
Te słowa księdza brzęczały mi w uchu. Ale nie wiedziałam, co z nimi zrobić i nie byłam gotowa chyba wtedy ich przyjąć, wysłuchać. To tak, jak z tymi słowami biblijnymi: „Żony, bądźcie poddane swoim mężom”. Co z tego, że zaraz potem jest: „Mężowie, kochajcie swoje żony”. Jeżeli oni by tak bardzo kochali, to my mogłybyśmy się takim superkochającym mężom nawet poddać, ale przecież to chyba my same znamy najlepiej swoje potrzeby? I koło się zamyka.
Dużo później uświadomiłam sobie, że właściwie każdego człowieka powinniśmy traktować jak prezydenta, czyli z maksymalnym szacunkiem. Nawet tego, który nas skrzywdził. Bo w każdym człowieku przychodzi do nas Chrystus. Ale to jest niesamowicie trudne…
Nie poddawałam się i spowiadałam tak często, jak to możliwe, kiedy ma się dwoje małych dzieci. Czasami ze śpiącą w wózku córeczką obok konfesjonału. Powoli nasze ścieżki się prostowały. I choć wciąż modlę się o wiele łask nam potrzebnych, to czuję, że spowiedź wyprowadziła nas z dużego kryzysu.
Przede wszystkim przyjrzałam się sobie. Zamiast wylewać żale na współmałżonka, co zdarzało mi się w rozmowie z bliskimi (którzy oczywiście byli po mojej stronie i klepali mnie ze współczuciem po plecach), musiałam mówić o własnych grzechach, niedociągnięciach. O tym, jak zachowuję się w kryzysowej sytuacji.
Często usprawiedliwiamy nasze czyny zachowaniami innych. W konflikcie górę biorą emocje. Także na kozetce u psychologa często się wybielamy, obwiniając o niemożność porozumienia rodziców, którzy się rozwiedli czy teściową.
A do konfesjonału nie przychodzimy się usprawiedliwić. Mówimy o naszych winach, oczyszczamy się z nich i stajemy wobec siebie w prawdzie.
„Człowiek, który stoi przy konfesjonale emanuje godnością, świętością, bo zwraca swoje życie, swoje doświadczenia do Boga” – mówił mi ojciec Mirosław Pilśniak, dominikanin. Dodał, że w wielu objawieniach częsta spowiedź jest wskazywana jako droga do zbawienia.
Przekonałam się, że skutecznie prostuje też nasze ścieżki tu, na ziemi.
Przeczytaj też o spowiedzi oczami księdza i o tym, dlaczego spowiedzi nie warto odkładać na później.