separateurCreated with Sketch.

„Miłość to zachwyt”. Wspomnienie o Mieczysławie Malińskim – księdzu, który towarzyszył człowiekowi w codzienności

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Pytany, dlaczego został księdzem, zwykle odpowiadał: „Dlatego, że inni księża mi się nie podobali”. Był absolutnie oryginalny, nie do podrobienia.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Moja znajomość z księdzem Mieczysławem Malińskim zaczęła się od książki „Zanim powiesz kocham”. Wpadła mi w ręce w idealnym momencie. Była połowa lat 90. ubiegłego wieku, a ja przeżywałem okres hormonalnej burzy. Miałem kilkanaście lat i kombinowałem, jak tu zdobyć dziewczynę, żeby się z nią całować…

Ks. Maliński w kapitalny sposób pokierował naturalnymi pragnieniami młodego Marcina i pokazał jak najpierw pokochać dziewczynę, by później całować się z nią „na legalu”. Zadziałało! Teraz mam żonę i czwórkę dzieci.

* * *

Nikt nie pisał i nie mówił o miłości jak on. Serio! Kiedy dorastałem, łaknąłem wszelkich treści mówiących o tym, jak naprawdę kochać. Tylko on pisał o tym bezpośrednio i jakoś tak całościowo.

Pewnego razu wybrałem się do niego, gdy spędzał wakacje na swojej działeczce w Dębkach nad morzem. Po przeczytaniu „Zanim powiesz kocham” wciąż miałem wiele pytań i postanowiłem mu je po prostu zadać. Przyjął mnie w swoim skromnym, zbudowanym z jasnego drewna domku, postawionym w środku nadbrzeżnego lasku.

Doskonale pamiętam początek naszej rozmowy.
– Księże Mieczysławie, czym jest miłość?
– Miłość to… – zawiesił głos – zachwyt.

Miłość to zachwyt. Zachwyt! Jakie to cudownie proste, a jednocześnie kompletne. W tym słowie jest wszystko, co daje człowiekowi zakochanie. Zachwyt!

Tylko on potrafił tak syntetyzować myśli. Mam tę rozmowę nagraną na dyktafon. To jeden z moich największych skarbów.

* * *

Z Dębkami i ks. Malińskim związanych jest mnóstwo historii. Spędzał tam niemal całe wakacje. Siadał na plaży, wpatrywał się w horyzont i godzinami myślał. Potem coś notował, odkładał długopis i znowu rozmyślał. Z tej pustki morza wyłuskiwał olśnienia, które potem przelewał na papier lub wygłaszał w kazaniach. W Dębkach powstało wiele jego książek.

Czasem ktoś go zagadywał, przynosił książkę do podpisu albo po prostu przysiadywał się na chwilę. Chłonął jego spokój, zapatrzenie w dal, zachwyt. Właśnie, znowu ten zachwyt…

On autentycznie kochał świat. Potrafił ucieszyć się małym kwiatuszkiem, który z trudem przebił leśną ściółkę, a potem z tej obserwacji ułożyć całą historię o tym, jak dobro przeciska się przez opresyjną rzeczywistość. Był w tej wrażliwości bardzo podobny do księdza Jana Twardowskiego. Czasami zresztą pisywał wiersze.

* * *

Najsłynniejsze jednak były jego kazania. Krótkie w formie, niezwykle trafne, niepozostawiające obojętnym. Dwa z nich przeszły do historii.

W jednym, wygłoszonym podobno na rezurekcji, powiedział: „Chrystus zmartwychwstał, prawdziwie zmartwychwstał, ale wy i tak w to nie wierzycie”.

Drugie było jeszcze krótsze: „Chamiejemy”.

* * *

W Dębkach stoi mała, drewniana kapliczka, którą opiekując się księża zmartwychwstańcy. Podczas każdego swojego pobytu nad morzem ks. Maliński odprawiał tam popołudniowe msze.

Kiedyś dotarła do mnie i moich znajomych wiadomość o śmierci naszego kolegi. Zdruzgotani, poszliśmy do księdza Malińskiego po pocieszenie, dobre słowo, ale też z prośbą, by odprawił za niego mszę. Chcieliśmy dać na ofiarę. Nie przyjął ani grosza, nie chciał nawet o tym rozmawiać.

* * *

Podczas jednej z mszy małe dziecko mocno dokazywało. Gdy ks. Maliński rozpoczął kazanie, speszeni rodzice ze wstydem skierowali się w stronę wyjścia, by opuścić kaplicę i nie przeszkadzać innym. Ksiądz przerwał homilię: „Nie wychodźcie. Zostańcie. Niech dziecko poczuje, że kościół to jego miejsce. Tu jest jego dom i tu może być sobą”.

To najlepszy opis Kościoła, jaki kiedykolwiek usłyszałem.

* * *

Ci, którzy służyli mu do mszy (dane mi było kiedyś przeczytać czytanie na celebrowanej przez niego liturgii) widzieli, jak wchodząc na ambonę wyjmował z rękawa dyktafon. Nagrywał sam siebie, żeby nie uleciała mu żadna myśl. Potem co trafniejsze spisywał. Przypuszczam, że w ten sposób powstawały jego słynne ramki, które publikował w „Tygodniku Powszechnym”.

Często kompletował je w zbiory „myśli na każdy dzień”. Ukułem nawet teorię, że uprawiał teologię towarzyszącą, bo swoją refleksją towarzyszył człowiekowi w jego codzienności. Robił to po mistrzowsku. Sprowadzał teologię z wyżyn akademickiej abstrakcji do poziomu, który rozumiał rolnik z Podlaskiego, jednocześnie nie ujmując nic z jej mistycyzmu.

Jedna z książek ks. Malińskiego, którą wykorzystałem w pisaniu pracy magisterskiej. Te fiszki mają już 14 lat.

Fot. Marcin Perfuński
Jedna z książek ks. Malińskiego, którą wykorzystałem w pisaniu pracy magisterskiej. Te fiszki mają już 14 lat.

Ten styl pisania to spuścizna po jego dwóch duchowych mistrzach. Pierwszym był wybitny teolog niemiecki Karl Rahner, który w swoich badaniach łączył aktualne ludzkie doświadczenie z wiarą chrześcijańską. Drugim zaś Jan Tyranowski, krakowski świecki mistyk, praktykujący najprostsze formy pobożności: czytanie Pisma Świętego czy modlitwę różańcową, ale robiący to z takim zapałem, że porywał za sobą ówczesną młodzież. Był wśród niej mały Miecio oraz Lolek Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II.

* * *

Z Karolem Wojtyłą znali się ponad 60 lat. Razem studiowali w seminarium, a podczas mszy prymicyjnej przyszłego papieża Mieczysław służył przy ołtarzu. Był autentycznie zachwycony Janem Pawłem II, jeździł za nim w pielgrzymkach po świecie, a gdy tylko był w Rzymie, wpadał do papieża w odwiedziny. Dosłownie wpadał, bo drzwi Watykanu zawsze stały przed nim otworem, nie musiał się zapowiadać.

Ta błogosławiona znajomość stała się dla niego medialnym przekleństwem, bo wśród dziennikarzy uchodził za dyżurnego „przyjaciela Jana Pawła II”. Pogodził się z tym, że go w ten sposób podpisywano, choć tłumaczył, że na przyjaźń tak wielkiego papieża nie zasłużył.

* * *

Gdy zaproponowałem na uczelni, że napiszę pracę magisterską o ks. Malińskim, promotor próbował mnie przekonać, że sprawa nie jest warta wysiłku. Twórczość duchownego nie była ceniona ani na kościelnych uniwersytetach, ani przez wielu innych duchownych. Uważali, że jest ona zbyt naiwna, banalna i infantylna, by zajmowano się nią na prestiżowych uczelniach. Jednak dopiąłem swego i praca powstała.

Sądzę, że zdawał sobie sprawę z tego, jaką miał opinię wśród innych kapłanów, ale nie zależało mu na niej. Istotniejsze było dla niego to, by rozumieli go zwykli ludzie. Nie udzielał się towarzysko w księżowskim środowisku. Był raczej typem samotnika, introwertyka. Być może dlatego nigdy nie zrobił kościelnej kariery i od 1976 roku aż do końca życia pełni jedynie funkcję rezydenta przy kościele sióstr wizytek w Krakowie.

Pytany, dlaczego został księdzem, zwykle odpowiadał: „Dlatego, że inni księża mi się nie podobali”. Pozostał wierny temu do samego końca. Był absolutnie oryginalny, nie do podrobienia.

* * *

Po śmierci Jana Pawła II gruchnęła wiadomość, że ks. Maliński był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa działającym pod pseudonimem „Delta”. Podobno ujawniał SB szczegóły z życia Karola Wojtyły, kard. Stefana Wyszyńskiego, innych kapłanów oraz świeckich. Tłumaczył, że zdarzyło mu się rozmawiać ze smutnymi, szarymi panami, lecz nigdy na nikogo nie donosił.

Ale wiadomość poszła już w świat, a do Malińskiego przylgnęła łatka „Delty”. Był zdruzgotany. Po tej aferze wycofał się z życia publicznego, praktycznie przestał funkcjonować w mediach. „Tygodnik Powszechny” zawiesił z nim współpracę.

Ks. Maliński zapadł się w sobie, zamknął, zaczął gasnąć. Ostatnią próbę wyjaśnienia sprawy podjął w książce „Ale miałem ciekawe życie”, a potem właściwie zamilkł.

Zwykle pisał po kilka książek rocznie (w sumie opublikował ich ponoć 150, któż to jednak zliczy…), ale po sprawie z „Deltą” wyraźnie zwolnił. Miał nawet kilkuletnie przerwy wydawnicze. Nie tylko stracił do tego zapał, ale też chorował. Zdołał jeszcze w 2011 roku założyć fundację swego imienia Będzie Lepiej, zajmującą się wspieraniem dzieci i młodzieży artystycznie uzdolnionych. Do końca pozostał jej prezesem.

* * *

W 2003 roku powstała strona internetowa www.malinski.pl, na której codziennie publikowane były jego myśli na każdy dzień. 15 stycznia 2017 roku, w dniu śmierci ks. Malińskiego, pojawił się tam m.in. taki tekst:

„Ale słowem Bożym jest również słońce, gwiazdy, księżyc, galaktyki, ziemia, trawa, las, deszcz, śnieg, wichura, cisza. Słowem Bożym jest zieloność łąk, szum lasu, piękno kwiatu. Bóg wypowiada się, jest obecny w deszczu, w burzy, w niebie, w chmurach, w kosmosie, wreszcie w ludziach. Bo On nie tylko stworzył, ale On wciąż stwarza – jest obecny.

Każdy z nas jest słowem Bożym. Im więcej w nas mądrości, miłości, piękna, im więcej świętości. Bóg jest również w tym, co potrafimy stworzyć – w architekturze, malarstwie, rzeźbie, muzyce, poezji, literaturze, w nauce ścisłej, w popularyzatorstwie, w strukturach społecznych, w ustrojach państwowych, w obyczajach, w kulturze bycia – im więcej w nich mądrości, miłości, piękna”.

Cały Maliński…

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.