separateurCreated with Sketch.

Ksiądz w masce. Bił się w ringu, by pomóc dzieciom

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Tomasz Reczko - 19.04.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Meksykański ksiądz wiódł podwójne życie, by móc zarobić pieniądze na utrzymanie sierocińca.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Meksykański ksiądz wiódł podwójne życie, by móc zarobić pieniądze na utrzymanie sierocińca.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Historia tego księdza wydaje się być nieprawdopodobna i przypomina bardziej scenariusz hollywoodzkiego hitu niż coś, co faktycznie mogło mieć miejsce. Okazuje się jednak, że mogło, choć i powiązań z kinematografią w tej opowieści jest niemało. Szczególnie, że na kanwie jego historii powstały dwa filmy. W pierwszym, „Człowiek w złotej masce”, w rolę księdza wcielił się Jean Reno, w drugim, „Nacho Libre” główną rolę zagrał Jack Black. Jednak najciekawsze historie napisało samo życie.

 

Ksiądz Sergio Gutierrez Benitez

Ksiądz Sergio Gutierrez Benitez urodził się w 1945 roku i jest kapłanem posługującym w jednej z parafii stutysięcznego miasta Texcoco, w środkowej części Meksyku. Ci, którzy nie znają jego historii (a takich ludzi w Meksyku jest niewiele), mogą zdziwić się nietypowym zwyczajem ks. Sergio – rozpoczynania mszy św. w masce na twarzy. Dzięki niej, niczym superbohater z komiksu, staje się na chwilę nieustraszonym obrońcą uciśnionych, postrachem złoczyńców i piewcą pożogi. Ku uciesze obserwującej go publiki – staje się Fray Tormenta (hiszp. brat burza).


Fra Biagio Conte
Czytaj także:
„Św. Franciszek z Sycylii”. Jezusa spotkał w dzieciach bawiących się śmieciami

 

Przepis na fajnego księdza: tequila, kokaina, 70 blizn…

Sergio był 17. (słownie: siedemnastym) dzieckiem spośród osiemnaściorga José Gutiérreza Garcíi i Emilii Benítez. Jego ojciec był carbonero – zajmował się wypalaniem węgla drzewnego. Transportował go na osiołku przez 8 godzin do najbliższego miasta, gdzie mógł go sprzedać. Nie trzeba chyba dodawać, że rodzina żyła nadzwyczaj skromnie.

W wieku 9 lat mały Sergio nauczył się obsługi swoich pięści i innych członków, którymi można wyrządzić komuś krzywdę, i wstąpił do gangu. Zaczął palić marihuanę i wdawać się w różne konflikty z prawem oraz ludźmi. Potem poszło już z górki: zaczął wciągać kokainę, upijać się w sztok.

Podsumowując ten etap w jego życiu, ks. Benitez wylicza, że ma około 70 blizn po różnych bójkach z czasów młodości. Raz był dźgnięty nożem, a raz postrzelony. Do dziś ma jedną powiekę opadniętą, bo ktoś „poczęstował” go tulipanem w twarz (tulipan: rozbita butelka, trzymana przez atakującego za szyjkę – przyp. red.). Niezły dorobek jak na przyszłego księdza…

W wieku 20 lat, już jako zmęczony życiem kryminalista, został podejrzanym o zabójstwo swojego przyjaciela. Chciał udowodnić policji, że w czasie morderstwa on sam leżał nieprzytomny w miejscowym barze, lecz jakże trudno to było zrobić, gdy wszyscy ci, z którymi opróżniał butelki tequili, byli w nie lepszym stanie niż Sergio.

Postanowił więc skończyć ze swoim wypełnionym etanolem i kokainą życiem – skierował swoje kroki do pobliskiego kościoła, by pierwszy raz od lat się wyspowiadać. „To nie ośrodek dla uzależnionych” – miał usłyszeć zza kratek konfesjonału od duchownego, który własnoręcznie wypchnął go z kościoła. „Gdyby księża byli fajni, wielu z nas zmieniłoby się” – pomyślał i stwierdził, że chciałby zostać takim właśnie księdzem.


KSIĄDZ PIOTR PAWLUKIEWICZ
Czytaj także:
Zobacz prawdopodobnie ostatni telewizyjny wywiad z księdzem Pawlukiewiczem [wideo]

 

O, w mordę

Tydzień – tyle wytrzymał w pierwszym seminarium bez obicia któremuś ze swoich współtowarzyszy facjaty. W drugim udało mu się już powściągnąć swój agresywny temperament. Radził sobie nawet na tyle dobrze, że wysłano go do szkoły w Europie. Był w Barcelonie i Rzymie, uczył się filozofii, teologii, medycyny i psychologii przestępstw nieletnich.

Gdy wrócił do Meksyku, a dokładniej do Veracruz, poprosił o wyświęcenie go przez biskupa nie w katedrze, lecz w zrujnowanym kościele w podejrzanej okolicy. „I tak biskup wyświęcił mnie pewnego popołudnia, 26 maja, 1973 roku, wśród prostytutek, ćpunów i przestępców” – wspominał w reportażu na jego temat w Vice Sports.

Pierwszym jego krokiem było zebranie z ulicy chłopców, przed którymi rozpościerała się niezbyt świetlana przyszłość miejskiego zakapiora – tak jak to było w jego przypadku. Po pewnym czasie w swojej parafii miał pod opieką kilkunastu chłopaków, którymi zajmował się, na ile mógł.

Gdy przeniesiono go z Veracruz do innej miejscowości, Puebla, sieroty poszły za nim. W nowej parafii nie akceptowano jednak jego pomysłu stworzenia sierocińca, więc ks. Sergio przeniósł się do Texcoco, gdzie rezyduje do dziś. Znalazł tam zrozumienie, jednak w dalszym ciągu nie miał tego, co było w tamtym momencie najbardziej potrzebne, a mianowicie pieniędzy.

 

Kino kołem się toczy

Czas na ciekawy paradoks całej tej historii – czyli opowieść o tym, jak meksykański ksiądz wpadł na pomysł, by w złotej masce obijać gęby za pieniądze. Otóż Sergio, kiedy był jeszcze młodym chłopakiem, obejrzał niskobudżetowy film o – a jakże! – księdzu, który przywdziewa złotą maskę i walczy w ringu, aby zarobić na dzieci z sierocińca. Spodziewaliście się czegoś bardziej skomplikowanego? Dodam jeszcze w takim razie, że film z 1963 roku nazywał się „El Señor Tormenta”, więc już chyba domyślacie się, skąd wziął się przydomek ks. Sergia.

W rzeczywistości było jednak o wiele trudniej niż na ekranie. Ks. Sergio musiał wstawać codziennie o 4:30, by przebyć godzinną podróż do Mexico City, gdzie trenował Lucha Libre – meksykański odpowiednik amerykańskiego wrestlingu. O 8:00 musiał już być z powrotem w kościele, by sprawować poranną mszę.

Tu należy się małe doprecyzowanie, gdyż tak jak w wrestlingu, tak i w Lucha Libre szanowni panowie w obcisłych strojach nie próbują zmasakrować się nawzajem. Walki są wyreżyserowane, a cały ich przebieg można byłoby określić jako połączenie MMA i teatru. Stąd też im bardziej barwna postać, która w Lucha Libre, w odróżnieniu od wrestlingu, opowiada się po dobrej albo złej stronie (mocy – chciałoby się dodać), tym lepiej.

Za pierwszą walkę Fray Tormenta otrzymał 200 pesos, czyli jakieś 10 ówczesnych dolarów. Jego wytrwałość została jednak wkrótce nagrodzona, gdy trafił pod skrzydła jednego z promotorów teatralnych walk – Consejo Mundial de Lucha Libre. Pojawiły się poważne pieniądze, sława i… dezaprobata biskupa – swojej prawdziwej tożsamości Fray Tormenta nie potrafił zbyt długo ukrywać. Podczas rozmowy z nim ks. Sergio powiedział, że chętnie zrezygnuje z udziału w walkach, jeśli diecezja zapewni taki sam dochód dla sierocińca, jak wynagrodzenie za jatkę w ringu. „Tylko uważaj na siebie, synu” – miał mu odpowiedzieć biskup.

 

Z patologii wyszedł, do patologii wrócił

Całe zarobione pieniądze w latach osiemdziesiątych wpompował w opuszczonych przez rodziców chłopców, żyjąc skromnie na plebanii w Texcoco. Z licencji na wykorzystanie jego historii w obu wspomnianych na początku filmach, wybudował dwa dodatkowe sierocińce – jeden w rodzinnej miejscowości, Hidalgo, drugi nieopodal jego obecnej parafii.

Oprócz swojego poświęcenia dla osieroconych chłopców, ks. Sergio stał się także kapelanem Lucha Libre. Udzielał swoim kolegom z ringu ślubu, chrzcił ich dzieci, a przede wszystkim spowiadał ich, gdyż świat brutalnego sportu i sławy nie jest wolny od uciech, przed którymi w młodości Fray Tormenta musiał uciekać – alkoholu i narkotyków.

Swoją ostatnią walkę stoczył w 2011 roku w wieku 66 lat. Przez jego sierocińce przetoczyło się ponad 2 tysiące chłopców, z których trzech zostało lekarzami, szesnastu nauczycielami, dziewięciu prawnikami, dwóch księgowymi, dwudziestu informatykami, a jeden księdzem. Jeden z nich postanowił zastąpić ks. Sergia na ringu i występuje jako Fray Tormenta junior – nikt nie wie, jak nazywa się naprawdę.

A co z prawdziwym Frayem Tormentą? Mieszka i posługuje w małym kościółku w parafii św. Józefa w Texcoco. Czasem pokazuje się w swojej złoto-czerwonej masce, by nie pozwolić zapomnieć o słynnym wojowniku, który walczył dla sierot.



Czytaj także:
Zanim trafiłem do seminarium, przeżyłem wielką miłość. I muszę o niej opowiedzieć


TRANSPLANTACJA NERKI
Czytaj także:
Ksiądz przekazał nerkę chorej parafiance. „Wszyscy mamy prezenty, którymi możemy się podzielić”

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.