Jako nastolatka ciągle kłamałam. To przez nakazy, szlabany… Nie chcę, by moje dzieci buntowały się tak, jak ja!
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Czy surowe wychowanie ma sens?
Kiedy przypominam sobie okres dojrzewania, pamiętam głównie dwie sprawy: nieustającą i ścisłą kontrolę rodziców oraz moje ciągłe kłamstwa – właśnie w tej kolejności. Dorastałam w surowym domu i jeśli nie umiałam stąpać po kruchym lodzie to można założyć, że miałam szlaban. Rzadko pamiętałam, za co byłam karana. „Zachowanie” to był ulubiony, wiecznie powtarzający się wyraz. Byłam typową, nie znajdującą zrozumienia w świecie dorosłych nastolatką, której głosu nigdy nie brano pod uwagę, zamiast rozmawiać i próbować się porozumieć moi rodzice woleli ograniczenia. Zdarzały mi się takie dni, kiedy budziłam się, mamrocząc przez sen, przeświadczona, że znowu mam szlaban. Jako nastolatka większość czasu spędziłam w domu, ewentualnie udzielając się w kościele, ponieważ tylko na to pozwalali mi rodzice.
Te surowe zasady nie krępowały mnie jednak zbytnio, choć przypuszczam, że takie było założenie. Ustalone reguły przyniosły zgoła odmienny skutek – nauczyłam się skutecznie kłamać, żeby obejść stworzony w domu system.
Okazuje się, że moje doświadczenia nie były odosobnione, nowe badania naukowców z McGill University pokazują, że surowe metody wychowawcze sprawiają, że dzieci kłamią. Na naukowym blogu IFLScience możemy przeczytać: – Tworząc atmosferę nieuchronnej kary za zrobienie czegokolwiek „nie tak” dzieci uczą się jak kłamać, żeby uniknąć możliwych sankcji.
Czytaj także:
Przytul mnie, mamo!
Dzieci trzymane w ryzach wcale nie wyrastają na zgodne i uległe
Ogólnie rzecz biorąc lista rzeczy, które mogłam robić i osób, z którymi mogłam się spotykać była tak śmiesznie krótka, że czułam się jakbym stale była w areszcie domowym. Nie wolno mi było kolegować się z pewnymi osobami, nosić pewnych ubrań, słuchać pewnego rodzaju muzyki, chodzić do pewnych miejsc, wracać do domu po pewnej godzinie.
Jeśli próbowałam tłumaczyć i przedstawiać swoją prośbę, ponieważ uważałam, że jest niewygórowana, jak udział w urodzinowym przyjęciu kolegi lub wyjście do centrum handlowego, spotykałam się z odmową.
Kiedy rozgoryczona pytałam mamę, dlaczego mi nie pozwala, niezmiennie słyszałam: – Odpowiedź brzmi: nie. Nie starała się nic wyjaśnić, a jeśli nadal protestowałam to oczywiście dostawałam szlaban.
Chociaż teraz rozumiem pragnienie moich rodziców, żeby wytyczyć mi pewne granice, to życie w takim pełnym ograniczeń i zakazów domu ze stałą groźbą poniesienia konsekwencji za swoje czyny, nie uczyniło mnie bardziej odpowiedzialną i prawdomówną. W rzeczywistości popychało mnie w odwrotnym kierunku.
W każdym domu istnieją pewne zasady, reguły postępowania, które są oczywiście konieczne do zapewnienia dzieciom bezpieczeństwa i ochrony także przed własnymi nierozważnymi działaniami.
Nad wyraz rygorystyczni rodzice i surowe wychowanie powoduje jednak u dziecka poczucie, że jego własne pragnienia nie są ważne. Wtedy zaczynają się kłopoty. Stosunki w moim domu nie były na szczęście aż tak bezwzględne, żeby mnie całkiem pozbawić empatii. Dzięki niej trochę współczułam tym, którzy mogli bezpośrednio zostać dotknięci moimi kłamstwami. Niemniej zamiast utwierdzić mnie w poczuciu własnej wartości, twarde reguły wyciszyły moją inteligencję emocjonalną, którą nastolatki mają już rozwiniętą.
Czytaj także:
Sprawdź, czy jesteś inteligentny emocjonalnie
Kłamałam w prawie każdej sprawie. Począwszy od tego, że niby zdołałam wcześniej odrobić zadaną pracę domową, aż po informację z kim spędzałam wolny czas. Kłamałam nawet na tematy zupełnie nieszkodliwe, jak choćby ile napojów gazowanych wypiłam tego dnia.
Ukrywałam moje płyty CD. Rozmijałam się z prawdą również w poważniejszych sprawach. Mówiłam na przykład, że będę nocowała u przyjaciółki, na co rodzice wyrazili zgodę, podczas gdy tak naprawdę byłam na imprezie u znajomych.
Ściśle wytyczone przez rodziców granice mojej wolności osobistej nie tylko prowokowały mnie do buntu i kłamstw, ale też sprawiały, że obawiałam się prosić o pomoc, kiedy sprawy wymykały się spod mojej kontroli.
Stałam się mistrzynią oszustwa i zacierania śladów moich działań z precyzyjną perfekcją eksperta. Na palcach jednej ręki mogę policzyć, ile razy zostałam przyłapana na krętactwie, a każdy taki przypadek uczył mnie, jak jeszcze lepiej łatać dziury w opowieściach, żeby nie zostać przyłapaną następnym razem.
W moich relacjach z rodzicami nie było miejsca na dyskusje lub negocjacje i wiedząc o tym, coraz bardziej kręciłam, żeby osiągnąć to, co chciałam.
Mogłam być szczęśliwa i zaakceptować ustalone zasady, gdyby tylko troszkę popuszczono mi wodze. Zamiast tego założono mi ciasną uzdę. Ten mocny uścisk rodziców przysparzał mi wielu cierpień.
Czytaj także:
Zbuntowane nastolatki i stewardessy. 11 zaskakujących podobieństw
Reguły, które są talizmanem
Ściśle wytyczone przez rodziców granice mojej wolności osobistej nie tylko prowokowały mnie do buntu i kłamstw, ale też sprawiały, że obawiałam się prosić o pomoc, kiedy sprawy wymykały się spod mojej kontroli.
Podczas pewnej nocy, poprzedzonej wieloma kłamstwami, doszło do szczególnie niebezpiecznej sytuacji, kiedy na zakrapianej alkoholem imprezie spotkałam się ze znacznie starszymi ode mnie znajomymi. Byłam nieszczęśliwa po niedawnym rozstaniu z moim chłopakiem, z którym oczywiście rodzice kategorycznie zabronili mi się spotykać i straciłam panowanie nad sytuacją. Byłam smutna i miałam już dość tej domówki.
Spędziłam tę noc, odpierając zaloty nieznajomych mężczyzn. Tak naprawdę nie pragnęłam niczego więcej, jak tylko być w domu we własnym łóżku.
Ale sama myśl o wezwaniu rodziców i tłumaczeniu się z kłamstw była w moim wyobrażeniu bardziej przerażająca niż niebezpieczeństwo pozostania na niefortunnej imprezie. Z pewnością tej nocy mogło mi się przydarzyć coś złego, ale czy byłoby gorsze od kolejnych restrykcji i utraty reszty radości życia nastolatki?
Teraz, kiedy sama jestem mamą, patrzę wstecz na tamtą noc z przerażeniem. Wiem, jak wielkie miałam szczęście, opuszczając tamten dom następnego ranka bez szwanku i jak łatwo to szczęście mogło mnie opuścić. Myślę o mojej własnej córce i o tym, jak desperacko pragnę trzymać ją blisko siebie, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Rozumiem teraz niespokojne serce mojej własnej matki wytyczającej te straszne reguły, jakby były chroniącym mnie talizmanem.
Trudno jest pozwolić swemu sercu wejść w świat bez ciebie i twojej ochrony
Ja też chciałabym strzec swoje dzieci przed wszystkim, co mnie przeraża. Wiem, że nadejdzie taki dzień, kiedy zbyt mocno poczuję pragnienie kontrolowania ich życia, kształtowania ich upodobań, zainteresowań i doboru przyjaciół, dopasowanych do mojego własnego gustu. Będę chciała przytrzymać je mocno i nigdy nie pozwolić im odejść. Teraz, kiedy sama jestem rodzicem, restrykcyjne zasady wyznaczone przeze mnie wydają mi się całkiem sensowne i to mnie naprawdę martwi. Przeraża mnie, że mogłabym sprawdzić na własnej skórze, jak łatwo historia może się powtórzyć.
Nie chcę wychować dzieci, żeby stały się takimi kłamczuchami, jaką ja byłam. Nie chcę, by czuły się klaustrofobicznie, zamknięte we własnym domu, gotowe przebiec każdy dystans, żeby tylko uciec od wytyczonych przeze mnie granic.
Chcę, żeby rozumiały moje reguły i akceptowały je, zamiast po prostu im się podporządkować albo co gorsza przeciwstawiać przy użyciu kłamstwa. Chcę, żeby czuły, że są słuchane, że liczę się z ich opiniami nawet wtedy, gdy nie dostają tego, czego pragną. Jestem pewna, że to jest to, czego chcieli moi rodzice. Rodzicielstwo jest jednak procesem pełnym prób i błędów.
Jeśli wybiorę inną drogę i nie będę postępowała tak jak moi rodzice, będzie to oznaczało zaufanie do dzieci i dostosowanie surowych zasad do sensownych rozwiązań, zamiast budowania wysokiego muru, pod którym musiałyby się przekopywać przy użyciu całego wachlarza kłamstw. Nie będzie łatwo, bo wiem, że moje dzieci, podobnie jak ja, popełnią wiele błędów. Jeśli jednak któregoś dnia zrobią coś głupiego i będą chciały wrócić do domu, to chcę, by wiedziały, że mogą to zrobić. Nie chcę, by ich decyzje opierały się na strachu, a już zwłaszcza na strachu przed konsekwencjami, które ja wyciągnę. Chcę, żeby czuły się bezpiecznie, mówiąc prawdę nawet wtedy, gdy się mylą.