O Maryi jako kobiecie-liderce, o skarbach ukrytych wewnątrz nas, o życiu szczęśliwym i o tym, że nie wolno się zgadzać na własne dziadostwo – opowiada w wywiadzie s. Anna Maria Pudełko.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Marta Klimek: Zna siostra sposób, by mimo pogody maj mieć zawsze w sercu?
S. Anna Maria Pudełko*: Maj w sercu może trwać cały rok. I jak to z majem bywa, zazwyczaj jest dużo słońca, ale czasami są też burze – nagłe, gwałtowne, jednak tak szybko jak przychodzą, tak odchodzą. W historii z Panem Bogiem jest podobnie, bo Jego Miłość głęboko raduje, uszczęśliwia, ale jest też wymagająca.
Czytaj także:
Wolność, duchowość i „Biblia dla kobiet” w kolorze malinowym. Rozmowa z s. Anną Marią Pudełko AP
On nie zabiera z naszej drogi trudności czy nawet kryzysów. Stąd też te burze. Właśnie tak jak w przyrodzie, jak w maju, są trudne momenty, ale jeśli potrafimy je dobrze przeżywać, mają określony czas, zaczynają się i kończą, a maj trwa – po prostu.
Bo to jest coś bardzo głębokiego, a nie emocja. Ta głęboka radość to pewność bycia kochaną przez Boga, pewność bycia Jego, bycia bardzo bezpieczną. Właściwie to jest źródło wszystkiego.
Jak szukać tego źródła? Jak szukać maja i tej pewności bycia kochaną?
Podstawowym źródłem tej pewności jest Słowo Boże. Biblia to nie jest jakaś tam książka. Biblia to list, który Bóg napisał – specjalnie dla mnie i dla ciebie. To słowo, które ma moc dawania życia. Jeśli wierzę – dzieje się dla mnie tu i teraz. I nieustannie przekonuje mnie, kim jestem dla Boga, jak ważna dla Niego jestem.
Wydaje mi się, że każdy człowiek tylko z tego może czerpać swoją wartość. Jestem dla Boga tak ważna, że On zechciał dla mnie umrzeć. A to, co zewnętrzne – moje zdolności, umiejętności, moje role społeczne, tytuły naukowe… – dzisiaj jest, jutro tego nie ma. To jest ważne, ale nie najważniejsze, a niestety wiele osób tylko na tym opiera swoją wartość.
Do tego popycha nas dzisiejszy świat. Trudno się od tego oderwać.
Jest trudno, ale mamy na szczęście coś takiego w naszym sercu – taką tęsknotę, głód. To jest właśnie głód Boga. Nawet jeżeli ten świat pociąga nas do tego, co zewnętrzne i mówi: „Wartościowa jesteś tylko wtedy, gdy tak się zachowujesz, tak się ubierasz, tak postępujesz, jesteś w takim środowisku…”. Bzdura, kompletna bzdura. Wszystko mamy wewnątrz nas.
I mamy żyć w świecie jako chrześcijanki, które mają temu światu coś do zaoferowania. O wiele bardziej niż ten świat nam. Mamy skarby wewnątrz siebie – każda z nas. Jeśli w to uwierzymy, będziemy mogły z tego świata mądrze korzystać. A nie stawać się takie, jak świat chce, bo wtedy zaczynamy siebie tracić, zaczynamy siebie negować i przekreślać.
Trudno przekonać świat, że właśnie to, co wewnętrzne i głębokie, jest atrakcyjne.
Ale my nie musimy świata przekonywać. Kiedy jesteśmy głęboko osadzone w sobie, to świat się zaczyna dziwować: „Co Ty robisz, że jesteś szczęśliwa? Skąd masz tyle energii? Skąd ten entuzjazm życia?”. Ludzie mogą chcieć poznać tę prawdę, ale mogą też z nami walczyć. Tu potrzeba pewnej dojrzałości, pewnej wolności wewnętrznej, której nie osiąga się na starcie, na dzień dobry. Ale wiem, że to jest możliwe.
Czytaj także:
Kuchenne przemyślenia. Niebo pomiędzy garnkami
Czego wzorem może być dla nas Maryja.
Jest, najpiękniejszym wzorem.
W swoich rozważaniach do Litanii loretańskiej pisze siostra, że „Nie ma takiego odcinka w życiu kobiety, w którym Maryja nie mogłaby nam czegoś ukazać, czymś zachwycić, czegoś poradzić!”. Spoglądanie na Nią, jako wzór w życiu duchowym czy nawet rodzinnym wydaje się dość naturalne, ale jak przenieść Jej przykład choćby na życie zawodowe? Maryja przecież nie musiała robić kariery.
Musimy realnie patrzeć na kontekst kulturowy i społeczny, w jakim żyła Maryja, ale możemy znaleźć jakieś podobieństwa. Dla mnie Jej piękną odsłoną jest Maryja już po zmartwychwstaniu, obecna w Wieczerniku. To nie była obecność zawodowa, ale stwórzmy sobie taką metaforę: Jezus wstępuje do nieba; w Wieczerniku są zgromadzeni różni ludzie – apostołowie, uczniowie, kobiety, krewni Jezusa… – grupy, które naturalnie nie za bardzo były ze sobą. Każdy tam miał swoje wizje, nawet tego, co będzie dalej. I Maryja ich wszystkich gromadzi.
Dla mnie Ona jest tam cudownym przykładem kobiety-liderki. Nie patrzy na to, co tych ludzi dzieli, ale znajduje punkty, które mogą ich połączyć i tworzy wspólnotę. Przez te dziesięć dni oczekiwania na Ducha Świętego Ona tworzy klimat rodzinności, domu. Dla mnie to jest wspaniała kobieta, matka, tutorka, liderka, „szefowa firmy”: ma jakiś potencjał ludzki, który mądrze zagospodarowała.
Czyli nawet tu może być dla nas wzorem?
Maryja może być doskonałym wzorem, bo Ona jest nie tylko wzorem miłości, delikatności, subtelności, ale także ogromnej odwagi i siły. Kobiety, która jest bardzo zdecydowana. Już przez sam fakt, że zgodziła się być Matką Boga. Podjęła to ryzyko, i wiedziała, że będzie miała wszystkich przeciwko sobie, włącznie z Józefem, który był kompletnie zdezorientowany.
Ona była w sytuacji wielkiej niepewności, co będzie dalej, czy w ogóle ten związek przetrwa. Czyli mamy młode małżeństwo, które od samego początku ma mnóstwo problemów. Naprawdę nie ma takiego miejsca, w którym nie mogłybyśmy się przeglądać w życiu Maryi. Ona była młodą dziewczyną, ona była nastolatką, narzeczoną, żoną, matką, wdową, konsekrowaną – Ona to wszystko łączy w sobie, więc naprawdę można się od Niej tego uczyć.
Na co dzień pomaga siostra w rozeznawaniu powołań. Powołanie często kojarzy nam się wyłącznie z powołaniem zakonnym, duchownym, a przecież każda z nas ma powołanie.
Każdy człowiek powołanie ma i nie ma człowieka bez powołania. To jest tak, że każde życie człowieka jest powołaniem i całe życie człowieka jest powołaniem. To nie znaczy, że ja raz coś odkryję i to jest koniec. Każdy nowy etap mojego życia pokazuje mi powołanie w powołaniu, czyli ja pogłębiam, ja ciągle odkrywam coś nowego, ja się nieustannie rozwijam, dlatego to jest takie pasjonujące.
Pierwsze powołanie, to jest powołanie do życia, sam fakt, że istnieję. Ja mogę przyjąć życie albo je odrzucić. Mogę ucieszyć się sobą, taką jaka jestem albo mogę się ciągle negować i ciągle poprawiać. A świętość polega na tym, że ja przyjmuję siebie.
Czytaj także:
Czy kult maryjny można sobie odpuścić?
„Świętość to Boży copyright”?
Dokładnie, drugiej takiej jak ty i ja nie będzie. Po co ja mam poprawiać Pana Boga? Bo ja chcę być wyższa, niższa, szczuplejsza, grubsza, włosy takie czy siakie… Oczywiście, czasami kobieta może się ładnie poprawić. Ale nie po to, żeby zmienić się całkowicie, ale żeby wydobyć to piękno, które w sobie ma. I to jest pierwsze powołanie – zgoda na siebie i zgoda na siebie w tej najlepszej wersji.
Czyli nie zgadzam się na swoje dziadostwo. Nie mówię „Panie Boże, taką mnie stworzyłeś, taką mnie masz”. Nie. Zgadzam się na siebie, ale podejmuję moje wady, walczę z nimi i się zmieniam, przekraczam siebie.
Mówi siostra również o trosce o ten fizyczny aspekt naszej kobiecości – o ciele, dbaniu o siebie, modzie. To jest właśnie jeden z tych obszarów życia, który mnie samej trudno odnieść do przykładu Maryi.
A mnie się wydaje, że Maryja była zawsze bardzo piękna i bardzo zadbana. I to nie znaczy, że teraz mamy nosić długie spódnice i welony, bo chcemy być takie jak Maryja. Absolutnie nie! Mamy być ubrane z gustem, ze smakiem, z tą nutką tajemniczości i piękna, bardzo gustownie i jednocześnie skromnie, czyli bez prowokacji.
Wydaje mi się, że możemy dbać o to wszystko – o figurę, kondycję, makijaż, ale to nie jest cel. To ma być tylko pomoc do tego, aby być jeszcze bardziej sobą, jeszcze bardziej piękną. Zawsze kiedy mylimy środek z celem, to gdzieś się gubimy.
Wracając do powołania, często podkreśla siostra, że powołaniem każdej kobiety jest macierzyństwo. A co z kobietami, które tych dzieci nie mają? Nie mogą ich mieć albo nie znalazły właściwego mężczyzny. Czy one też mają tę misję macierzyńską?
Jak najbardziej. Każda kobieta jest stworzona do tego, by być matką. Jest jedna bardzo ważna rzecz: nie chodzi o to, byśmy miały dzieci, ale chodzi o to, byśmy były matkami.
Są kobiety, które biologicznie nie mogą mieć dzieci, ale to nie znaczy, że nie mogą rozwijać w sobie tego macierzyńskiego serca. Ile razy razem ze swoimi mężami decydują się na adopcję. I to jest piękne macierzyństwo.
Inne decydują się po prostu na bycie dla drugiego człowieka. Wcale nie jest powiedziane, że kobiety, które nigdy nie założyły rodziny przegrywają swoją macierzyńskość. Macierzyństwo polega na tym, że ja świadomie przeżywam moją troskę wobec innych osób, że wobec drugiego człowieka podejmuję tę odpowiedzialność i pomagam mu się rozwijać. Jest wiele zawodów służebnych – asystentki, pielęgniarki, terapeutki. Jak bardzo można być macierzyńskim, np. pomagając innym ludziom odbudować ich życie. To może być bardzo radosne i bardzo satysfakcjonujące.
Nazywanie tego macierzyństwem nie jest zbyt trudne dla kobiet, które nie są biologicznie matkami?
Wydaje mi się, że to zależy od tego, jak kobieta „przepracuje” stratę własnego dziecka. Ja też nie mam dzieci, a czuję się matką bardzo głęboko i macierzyństwo jest dla mnie radością. Nie mam dzieci z wyboru, bo podjęłam drogę życia konsekrowanego. Co nie znaczy, że ten wybór nie był bolesny, bo zawsze marzyłam o mężu i piątce dzieci (śmiech).
I pamiętam, że jako młoda dziewczyna droczyłam się z Jezusem i mówiłam: „Wiesz co? I nigdy nie dostanę laurki na Dzień Matki? To mnie boli”. I muszę powiedzieć, że odkąd skończyłam 40 lat, co roku dostaję życzenia na Dzień Matki od osób, którym pomagałam i którym towarzyszę. Jakoś naturalnie. Dla mnie to wielki zachwyt, że Pan Jezus mi mówi: „A widzisz, a widzisz!”.
Słuchając siostry, naprawdę można zobaczyć ten wzór Maryi. Kiedy siostra powiedziała, że skończyła 40 lat, miałam ochotę zapytać, czy naprawdę 40? Bo tego nie widać.
W tym roku 45. Tak, tak, już jestem na etapie Matki Bożej z Wieczernika (śmiech). To też jest piękne w mojej historii z Maryją, że Ona rosła razem ze mną. Jak byłam młodziutką dziewczyną, to tak Ją sobie właśnie wyobrażałam jako narzeczoną Józefa, jako taką ach, taką zakochaną, taką szukającą Boga. Potem jak już miałam 25-30 lat, to wyobrażałam Ją sobie, jako młodą mamę w Nazarecie.
A teraz, jak sobie policzyłam, to w wieczerniku Maryja miała jakieś 45-47 lat, więc zaczyna się nowy etap w Jej życiu. Także Maryja nie zawsze jest taka młodziutka. Młodziutka wiekiem, ale myślę, że sercem zachowała tę rześkość do końca, bo była bez grzechu, więc nie była obciążona.
I to jest sposób na wieczną młodość kobiety.
Chyba tak – świętość to jest sposób na wieczną młodość kobiety.
*S. Anna Maria Pudełko – apostolinka, psychopedagog powołania. Prowadzi rekolekcje i warsztaty dla osób konsekrowanych, małżeństw i kobiet. Autorka cyklu Taka jak Ty dla Stacji 7 i rozważań Litanii Loretańskiej „Kobieta w pełni szczęśliwa”.
Czytaj także:
Jej orędownictwo w niebie ma wielką moc. Wspomożycielka wiernych i przyjaciółka