separateurCreated with Sketch.

Tajlandia: seksturystyka przyciąga tu tysiące turystów

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

O ile prostytucja jest w Tajlandii oficjalnie zakazana, o tyle naprawdę mało jest na świecie państw, gdzie dostęp do niej jest tak oczywisty, by nie napisać „nachalny”.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Na uliczkę Khao San prędzej czy później trafi każdy turysta wędrujący po Tajlandii. Część z nich może się po tej wizycie poważnie zdziwić…

– Hola! Hola! Stój! Nie wolno! – zza plastikowego banneru wybiega niski jegomość. Kieruje się w stronę białej turystki, która przed chwilą prawdopodobnie zrobiła zdjęcie jego stoiska.

– Ale, ale… Ale co? Co nie wolno? Przecież robię tylko zdjęcie ulicy… – próbuje się wytłumaczyć nieco przerażona tonem mężczyzny turystka.

– Aha… „Ulicy, ulicy…” – agresywny sklepikarz ewidentnie nie wierzy. Gdy jest przy dziewczynie, bezceremonialnie wyciąga dłoń. – Pokaż aparat.

– Ale jak to? – dziewczyna próbuje się bronić. Nadal wierzy, że się jej upiecze. Niestety jest sama. Wokół sami Tajowie.

– Pokaż, pokaż… Zobaczymy, jaką to ulicę sfotografowałaś – uśmiecha się podejrzliwie sklepikarz.

Dziewczyna już wie, że tym razem nie wygra. Po chwili przekonywania wreszcie ustępuje. Pokazuje mężczyźnie zdjęcia, które przed chwilą sama wykonała. Zadowolony sklepikarz nic już nie mówi. Zabiera aparat i samodzielnie kasuje wybrane fotografie. Czyli wszystkie te, na których znalazło się jego stanowisko. Nie opuszcza ani jednego.

– Nie widziałaś kartki? – wypala na koniec.

– Której kartki? – tym razem dziewczyna zmienia taktykę. Postanawia grać „głupiutką turystkę”, która zupełnie nie wie, czego od niej chcą.

– O, tej tutaj! – mężczyzna pokazuje gestem ręki dużą kartkę z napisem „NO PHOTO!”. Nie sposób było jej nie zauważyć.



Czytaj także:
Komu w drogę, temu smartfon. Aplikacje podróżnicze

W całej tej kłótni tylko ja oddycham z ulgą. Mężczyzna jest tak zajęty rozmową z dziewczyną i kasowaniem zdjęć swojego stoiska, że nie zauważa tego, że zdjęcia robię także ja. Schowany nieco dalej. Za kolejnym straganowym winklem. Pstrykam pośpiesznie. I gdy upewniam się, że udało się złapać ostrość, ruszam dalej, jak gdyby nigdy nic. Chyba się udało. Mam to ujęcie. Tylko dziewczyny żal. Była za blisko.

Co takiego chcieliśmy oboje sfotografować? Coś, o czym każdy przybywający do Tajlandii turysta będzie wiedział już po pierwszym dniu pobytu. Że prawo jest tu tylko na pokaz. Oto najpopularniejsza uliczka Bangkoku. Khao San. Przybywają tu wszyscy. I turyści, i miejscowi.

To takie tutejsze „Krupówki”. Wystawowa uliczka stolicy Tajlandii. Z restauracjami, salonami masażu, dyskotekami, sklepikami… Między innymi z punktem usługowym oferującym wystawienie… fałszywych dokumentów. Znajdziemy tutaj wszystko. Wystarczy pobieżny rzut oka na tablicę z umieszczonymi nań przykładowymi dokumentami. Wiele tu ciekawych „eksponatów”. Szwajcarski dowód osobisty. Kanadyjskie prawo jazdy. Legitymacja prasowa ze Sri Lanki. Tylko wybierać.

Dokumenty są łudząco podobne do oryginałów. Wystarczy przynieść fotografię twarzy, podpisać się w wybranym miejscu i poczekać jakieś 30 minut. Za chwilę odbierzemy pięknie zalaminowany dokument. Czy bezpiecznie będzie się nim posługiwać? Cóż… W Tajlandii na pewno tak. Skoro nieopodal nas maszeruje dwójka policjantów i z turystycznym zainteresowaniem ogląda wystawę fałszywek. Udaję się za mundurowymi.



Czytaj także:
Ho Chi Minh – wietnamskie miasto uciech. A za rogiem straszliwa bieda…

Po kilkudziesięciu metrach mijamy z prawej cztery długonogie piękności. Są naprawdę zjawiskowe. Długie, proste kruczoczarne włosy. Duże oczy. Kuse mini. Każda z tych dziewcząt mogłaby z powodzeniem robić karierę zawodowej modelki. Trzymają w rękach ulotki do… salonów masażu. Wręczają także idącym przede mną policjantom. Myślę, że panowie dobrze wiedzą, co kryje się za okolicznymi drzwiami, do których zapraszają dziewczęta. Nie zawsze muszą to być usługi masażowe. A przynajmniej nie wyłącznie.

O ile prostytucja jest w Tajlandii oficjalnie zakazana, o tyle naprawdę mało jest na świecie państw, gdzie dostęp do niej jest tak oczywisty, by nie napisać „nachalny”, jak w Tajlandii.

Seksturystyka przyciąga do Tajlandii tysiące turystów rocznie. W państwowy interes zamieszani są rykszarze, policjanci, alfonsi, opiekunowie dziewczyn, restauratorzy. Wszystkim się opłaca. Każdy pokieruje nas do szukanego lokalu. Tutaj, na Khao San, nie trzeba nawet daleko szukać. Wystarczy się rozejrzeć. Albo i to nie…

– My friend… – zaczyna młody chłopak oczekujący w swoim tuk-tuku (trójkołowy motorek do przewożenia turystów). – Szukacie dziewczyn.

– O, pokaż… – prowokująco odpowiada Kuba, chcą wywiedzieć się nieco więcej na temat jego zajęcia.

– No problem. Tu macie zdjęcia – po chwili wyciąga duże zbiorowe zdjęcie kilkudziesięciu dziewcząt. – Podobają się wam?

– Bardzo piękne, faktycznie – Kuba zawiesza głos na kilka sekund. – A słyszałeś kiedyś o HIV?

– No, no… – rykszarz jest ewidentnie zbity z tropu. Takiej odpowiedzi raczej się nie spodziewał. – U nas w agencji co tydzień mamy wizytę lekarza. Wszystkie dziewczyny są regularnie badane.

Kuba już nic nie mówi. Sytuacja z tłumaczącym się w pocie czoła chłopakiem może i byłaby nawet zabawna. Byłaby, gdyby nie kryły się za nią prawdziwe dramaty niewolniczo pracujących dziewcząt. Często uprowadzonych, porwanych, zmuszanych.

Agencje, tajemnicze lokale, sklepy z podrabianymi dokumentami… A pośród tego „pilnujący porządku” stróże prawa. Nie takiego oblicza Khao San się spodziewałem.



Czytaj także:
Tajlandia. Nieziemski off-road na skuterze

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.