Policjanci bez komendanta nie mają pojęcia, co robić. To jest normalne. Kwestia posłuszeństwa i oddania za dowódcę jest czymś, co stanowi o esencji i czystości męstwa.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Kobiety tak tego nie potrzebują. I w sumie trudno się dziwić. Im się nie przyda. Na wojnę raczej nie pójdą. A jeśli już, to raczej w innej roli. W zbrojnych szkoleniach też mało która weźmie udział. A jeśli już kilka kobiet zbierze się razem, aby coś zrobić, grupa ta zwykle nie będzie miała jakiejś wyraźnej hierarchii. One bowiem nie potrzebują jednego wyraźnego przywódcy. Herszta. Kogoś, kto wytyczy kierunek. Tam jest (ależ nie lubię tego słowa, ale trudno – użyję): partnerstwo. Pokojowe, idące na kompromisy, szukające wspólnego rozwiązania. Przy udziale wszystkich zainteresowanych.
Tak, wydaje się, że kobiety wcale nie potrzebują wyraźnego przywództwa w swoich damskim gronie. Dla nas zaś istota przewodzenia jest kluczowa. Niezbędna. Fakt przystępu do kogoś, kto nami pokieruje, krzyknie, poprowadzi traktujemy niemal jak konieczność.
Męski dowódca dla mężczyzny to jak zaczerpnięcie świeżego powietrza. Apostołowie potrzebowali Jezusa. Bez Mojżesza Żydzi prawdopodobnie nie wyściubiliby nawet nosa z Egiptu. Księża potrzebują swojego biskupa. Żołnierze, gdy na polu walki ginie dowódca, zwykle uciekają (nawet, jeśli jest ich więcej niż sił wroga). Policjanci bez komendanta nie mają pojęcia, co robić. To jest normalne. Kwestia posłuszeństwa i oddania za dowódcę jest czymś, co stanowi o esencji i czystości męstwa. U kobiet odbywa się to zupełnie inaczej. To jakby opisywać wodę i ogień. Zostawmy to zatem.
Czytaj także:
W poszukiwaniu utraconej męskości
Dziś więc kilka słów o przywództwie. Męskim przewodzeniu. Gdy myślałem o inspirujących chrześcijańskich przykładach, wzorcach męskiego przewodzenia innym, przychodziły do głowy różne postaci. Nie trzeba się specjalnie trudzić. Przykładów przywództwa znajdziemy na kartach Biblii bez liku. Od Mojżesza przez króla Dawida, króla Salomona, proroków na Jezusie Chrystusie skończywszy. O św. Piotrze i św. Pawle nawet nie wspominając.
Przyszedł mi jednak dziś do głowy zupełnie inny obraz. I właśnie nim zechcę się dziś z Wami podzielić. Chodzi mi o pewnego herszta. Herszta więziennej bandy. Tej samej bandy, która powitała trójkę fatimskich pastuszków zamkniętych na jedną noc w celi w Vila Nova de Ourem. Jak pewnie wiecie, w sierpniu 1917 roku burmistrz gminy Ourem, mason Arturo de Oliveira zamknął trójkę widzących w prywatnym areszcie, a następnie za karę, że nie chcą mu wyjawić tajemnicy przekazanej przez Matkę Bożą, w pobliskim więzieniu. I tam właśnie dokonał się cud. Cud nawrócenia.
Herszt bandy przywitał dzieci w sposób dość cyniczny i prześmiewczy. Możemy sobie to dziś wyobrazić. Do więziennej celi wchodzi trójka dzieci. Odpowiednio w wieku siedmiu, dziewięciu i dziesięciu lat. Są przestraszeni. Mówią coś o wizjach Matki Bożej. Wokoło nich spoceni, śmierdzący zmęczeniem i męskim odorem mężczyźni. A wśród nich nieformalny dowódca. Sam się przedstawia jako ten, który „tu rządzi”. Wypytuje dzieci, dlaczego tu trafiły, a następnie podśmiewuje się z ich odpowiedzi. Co wywołuje tylko głośną salwę śmiechu jego towarzyszy. Wszystko zmienia dopiero pewne wydarzenie, pewna scena.
Czytaj także:
Mężczyźni! Chodźmy do kościoła, jesteśmy tam potrzebni!
Wieczorem najstarsza z dzieci Łucja przypomina sobie, że dziś jeszcze nie odmawiali różańca. Nie pomna przykrych żartów z siebie i ciotecznego rodzeństwa prosi więc herszta bandy o to, by ten zawiesił jej medalik na wbitym w więzienne mury haku. Zwykle bowiem dzieci modliły się klęcząc przed wizerunkiem Najświętszej Matki. Herszt zdębiał. Nie miał jednak w sobie mocy, aby odmówić. Na oczach zszokowanych towarzyszy odebrał z rąk dziesięciolatki medalik i z pietyzmem zawiesił go na ścianie.
Dzieci uklękły i zaczęły głośno odmawiać kolejne tajemnice różańca. Wtem ukląkł także on. Potężny, muskularny, groźny mężczyzna. Na kolanach. Powtarzający za dziećmi coraz głośniej i głośniej. Za nim klękali coraz to kolejni.
Być może to tylko moja intuicja – ale jestem niemal pewien, że gdyby nie świadectwo tego więźnia, reszta jego współtowarzyszy nawet by nie drgnęła. Być może dalej by drwili z dzieci. Być może nie pozwolili by im dokończyć tej modlitwy. Być może…
Stało się jednak inaczej. Wszyscy poszli za tym jednym. Wszyscy bez wyjątku. Tak to właśnie u nas działa. U nas, mężczyzn. Tak zostaliśmy skonstruowani. To zespół naczyń połączonych. To kapitalna wajcha do robienia rzeczy wielkich. Pozostaje jedynie problem odpowiedniego wyboru tej wajchy. Odpowiedniego dowództwa. Wyboru mądrego wodza. Mądrego króla. Dla nas, mężczyzn, niezwykle ważny wybór. Być może najważniejszy.
Czytaj także:
Małżeństwa uczestniczące wspólnie w praktykach religijnych są szczęśliwsze. Udowodnione naukowo!