separateurCreated with Sketch.

„Harry Potter” na katechezie. Jak wykorzystać kulturę w głoszeniu Ewangelii?

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

W przeciwieństwie do dzieł Tolkiena i Lewisa saga J.K. Rowling nie ma charakteru chrześcijańskiego. Ale to nie oznacza od razu, że jest antychrześcijańska.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Harry’ego czytają i oglądają setki tysięcy fanów. Czy można go wykorzystać jako nić porozumienia i sposób dotarcia do nich z Ewangelią?

Harry Potter obchodził niedawno swoje dwudzieste urodziny. Saga autorstwa J.K. Rowling stała się w ciągu lat prawdziwym fenomenem kulturowym, jej główny bohater doczekał się setek tysięcy fanów, a jego popularność nadal nie maleje. Czarodziej z blizną na czole zyskał sympatię także wśród młodych chrześcijan, ale nie wszystkim się to podoba. Sami niejednokrotnie zetknęliście się pewnie z lepiej lub gorzej uargumentowanymi opiniami o Harrym Potterze jako o „duchowym zagrożeniu”. Można oczywiście zrobić groźną lub zatroskaną minę i śmiertelnie poważnie powiedzieć, że to samo zło i elementarz dla satanistów. Można. Tylko po co i co to da?

 

Metody na Harry’ego Pottera

Są dwie metody. Pierwsza polega na wejściu do świętego gaju z siekierą i rozpoczęciu systematycznego wyrębu, dodając sobie animuszu gromkim pokrzykiwaniem. Wyrąb zazwyczaj kończy się przed czasem. Męczeństwem drwala. Chyba, że ma akurat więcej po ludzku rozumianego szczęścia. Wtedy zostanie tylko mniej lub bardziej brutalnie usunięty z terenu wyrębu. Efekt tak czy owak mizerny. Gaj stoi jak stał, najwyżej lekko draśnięty. A jak nie stoi, to odrośnie. Misjonarz może teraz co najwyżej błąkać się po jego obrzeżach lub wyruszyć na poszukiwanie kolejnego „siedliska demonów”.

Ale jest i druga metoda. Wejść do świętego gaju, rozejrzeć się i powiedzieć: Hmm, więc macie tu święte drzewa? Fajnie. Właśnie przyszedłem pokazać wam prawdziwe Święte Drzewo, Drzewo Życia. W efekcie gaj stoi jak stał. Ale stał się przyklasztornym ogrodem. Można w nim wypocząć przed wyruszeniem na kolejną misję. Minusem tego rozwiązania jest zmniejszenie szans na spektakularne męczeństwo.



Czytaj także:
Jak używać Twittera – lekcja od J.K. Rowling

 

Harry i ewangelizacja?

Przed koniecznością wyboru jednej z powyżej opisanych metod stanąłem, gdy moi uczniowie – w większości wychowani na Harrym – zaczęli pytać o moje zdanie na jego temat. Liczyli pewnie na odpowiedź w duchu „wiedz, że coś się dzieje”. I trochę się zdziwili. Zaczynaliśmy właśnie cykl zajęć o sakramentach. Trudny temat dla neopogan, którymi jest spora część z nich. Wszyscy ochrzczeni, wszyscy po Pierwszej Komunii. Ale w wielu przypadkach nic więcej. Niekoniecznie z ich własnej winy. Jak mieli prowadzić życie sakramentalne, kiedy nikt im nie pokazał, że to rzeczywiście ma sens? Że to coś więcej, niż rodzinno-kulturowy obrzęd, „kościółkowa magia”. Ksiądz, bozia i katolickie czary-mary.

Postanowiłem więc odwołać się do czegoś, co dobrze znają i lubią. I tak Harry Potter został moim asystentem katechetycznym. Na najbliższe zajęcia przywlokłem ze sobą rzutnik i na dzień dobry odpaliłem „Komnatę Tajemnic”. Tak gdzieś od 125 do 138 minuty. To moment, kiedy Harry dociera do Komnaty Tajemnic i staje twarzą w twarz ze swoim wrogiem Voldemortem oraz pozostającym na jego usługach bazyliszkiem. Jest bezbronny. Otrzymuje jednak pomoc z zewnątrz. Przylatuje do niego feniks, który przynosi mu „tiarę przydziału”. Jego przeciwnik kpi: Ptak i stara czapka! Harry początkowo sam nie rozumie, o co tu chodzi. Ale w krytycznym momencie odnajduje w starej tiarze miecz, którym pokona bazyliszka i odniesie zwycięstwo, choć sam zostanie śmiertelnie ranny. A wtedy uratują go łzy odradzającego się z popiołów śmierci feniksa.



Czytaj także:
Najlepsza katecheza

https://www.youtube.com/watch?v=uU-ET1FAv3Y

 

Nasiona Ewangelii w pogańskiej kulturze

Trzynaście minut pięknego i chwytliwego wstępu do katechezy o sakramentach. Widziane z zewnątrz, z boku, bez wiary są śmieszne. Jak ptak i stara czapka. Polewanie główki dziecka wodą, mamrotanie czegoś nad chlebem i winem, wkładanie komuś ręki na głowę. Ale ten, kto przyjmie dar – choćby z początku sam go nie rozumiał – odnajdzie w nim realną i skuteczną pomoc. Pomoc Tego, którego krew i łzy za nas przelane mają moc uzdrawiać i ocalać. Tak na marginesie, starożytni chrześcijanie od razu polubili symbol feniksa i chętnie zeń korzystali w swojej ikonografii.

Wyrąb niczego nie załatwia i niczego nie rozwiązuje. Lepiej rozejrzeć się po świętym gaju i zobaczyć, którędy mogą przezeń przebiegać ścieżki przyklasztornego ogrodu. Jeśli nie potrafimy tak patrzeć, to znaczy, że straciliśmy cenną umiejętność. Umiejętność dostrzegania w pogańskiej i neopogańskiej kulturze „nasion Ewangelii”. Umiejętność odwołania się do nich i trafienia w ten sposób do ludzi, od których dzieli nas nieraz przepaść doświadczeń i różnic w myśleniu. Umiejętność, którą posiadał choćby Paweł, gdy na ateńskim Areopagu zaczął swoje wystąpienie od odwołania się do stojącego tam pogańskiego ołtarza poświęconego „nieznanemu bogu”. Umiejętność, dzięki której misjonarze nieśli kiedyś skutecznie Ewangelię w najbardziej egzotyczne miejsca.



Czytaj także:
“Kiczowata ewangelizacja”. O co w tym chodzi?