To całe Camino to naprawdę świetna metafora życia: że nawet jak są problemy, to i tak lepiej iść dalej, bo za kolejną górą trudności musi kiedyś zaświecić słońce.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Ile osób, tyle intencji
Intencje mają najróżniejsze. Część przybywa do Santiago de Compostela, aby odnaleźć zagubioną gdzieś wcześniej relację z Bogiem. Inni chcą wreszcie zrozumieć, kim tak naprawdę są. Dokąd zmierzają. Odnaleźć prawdziwą hierarchię wartości. Jeszcze innym zależy na jakiejś konkretnej życiowej sprawie, często na poważnym problemie, przeżyciu – cały swój pątniczy trud pragną oddać w intencji jej rozwiązania.
Opcji dotarcia do Santiago jest dokładnie tyle, ile pomysłów. Można iść najpopularniejszym Szlakiem Francuskim (prowadzi z francuskiej nadgranicznej miejscowości Saint Jean Pied de Port), można iść wzdłuż północnego wybrzeża Półwyspu Iberyjskiego (tzw. Szlakiem Północnym), a można iść z Lizbony (Szlakiem Portugalskim). Część pielgrzymów rusza często po prostu spod bram swego domu. W tym roku na taki ruch zdecydowało się ośmioro Polaków. Będą iść przez całą Europę. Zajmie im to kilka miesięcy.
Czytaj także:
Czego nauczyła mnie droga do Santiago de Compostela
Dobre zmęczenie
Będą iść do św. Jakuba. Tego samego, o którym pisałem w tym miejscu przed tygodniem. Jak dla mnie jednego z najlepszych patronów męstwa wśród świętych – tuż po św. Józefie. Niezwykle ludzkiego i niepozbawionego tych wszystkich wad, z którymi borykamy się, panowie, na co dzień.
Pątnicy będą przechodzić chwile załamania, gdy trasa będzie się dłużyła. Gdy będzie prowadziła blisko szosy. Gdy do pokonania będzie kolejne wzniesienie. Gdy na palcach pojawi się kolejny pęcherz. Ale i uśmiechną się, gdy wejdą do prawdziwego galicyjskiego lasu. Gdy odetchną w cieniu przepięknych buków rozłożonych nad szemrzącym strumieniem. Poczują się jak w ziemskim Edenie, gdy będą pokonywać kolejne malownicze kamienne mostki, gdy w powietrzu będzie się czuło wiosenną woń polnych kwiatów. Gdy będzie tak pięknie. Gdy będzie tak ulotnie.
Idą w pięcioro. Ich obecność już kilka chwil wcześniej zdradza delikatny szmer. Gdy dochodzą do mnie, słyszę już wyraźnie. Odmawiają różaniec. Po włosku. Trzy kobiety i dwóch mężczyzn. Poruszają się powoli. Wsparci na drewnianych laskach. Z dużymi plecakami. A na każdym huśtająca się w rytm marszu biała muszla z czerwonym mieczo-krzyżem. To bardzo ważny element ich wyposażenia. Tak się rozpoznają, gdy wkraczają do większych miast.
Gdy po kilku godzinach przyjemnej separacji od cywilizacji ponownie muszą na chwilę do niej powrócić. Gdy potrzebują zrobić zakupy, gdy ich schronisko jest zlokalizowane gdzieś w centrum. Wtedy ta muszla mówi za nich. To symbol człowieka pielgrzymującego, symbolizujący chrzest.
Promienie muszli schodzą się w jednym miejscu, tak jak drogi – z hiszpańskiego: „caminos”. O symbolice muszli mówi także średniowieczny Codex Calixtinus (księga, na podstawie której wytyczono cały szlak św. Jakuba, nazywana często „pierwszym przewodnikiem turystycznym w historii”) podkreślając, że przypomina ona kształtem otwartą dłoń – symbol otwarcia się na dobre dzieła. Patrząc na zmęczone, acz z reguły uśmiechnięte twarze pątników, naprawdę dużo łatwiej to zrozumieć.
Czytaj także:
A co, jeśli przymocujemy kamerę GoPro do kadzielnicy Botafumeiro w katedrze Santiago de Compostela?
Buen Camino!
Czerwony mieczo-krzyż to zaś przypomnienie o ofierze św. Jakuba. Pierwszego z Apostołów, który oddał życie za wiarę. „Syn Gromu” zginął właśnie pod mieczem. Stąd symbol wygrawerowany na muszli. Symbol, który towarzyszy dziś każdemu z pielgrzymów na całej ich trasie.
– Buen Camino! („Dobrej Drogi” – tłum. aut.) – słyszę pozdrowienie. Tym razem mija mnie grupa hiszpańskiej młodzieży. Trzy pary. Idą uśmiechnięci. Zarażają entuzjazmem. Nie sposób im nie odpowiedzieć.
– Buen Camino! – odpowiadam najbardziej rozpoznawalnym pozdrowieniem na szlaku św. Jakuba.
Podobnie jak nie ma chyba na szlaku camino ani jednego, który nie rozumiałby znaczenia tego pozdrowienia, tak większość z peregrinos (z hiszpańskiego: „pielgrzymi” – tłum. aut.) podpisuje się pod jeszcze jedną sentencją, która to stała się z czasem nieoficjalnym manifestem wyjaśniającym fenomen pokonywania Camino. „To nie Droga jest trudnością. To trudności są Drogą”.
„Bo to rzeczywiście tak jest. Zresztą, wystarczy przejść się Francuskim Szlakiem, aby się o tym naocznie przekonać – wspomina Paweł, jeden z tych, którzy przeszli cały Francuski Szlak Camino. – Pamiętam, jak szedłem po wschodniej stronie Pirenejów. Było niemiłosiernie zimno i bez przerwy lał deszcz. Po drugiej stronie, tej hiszpańskiej, było już cieplutko. Pomyślałem wtedy, że to całe Camino to naprawdę świetna metafora życia: że nawet jak są problemy, to i tak lepiej iść dalej, bo za kolejną górą trudności musi kiedyś zaświecić słońce”.
Czytaj także:
Camino nad Bałtykiem? Rusz Pomorską Drogą św. Jakuba!
Cierpliwie i w pokorze
Stoją w kolejce. Jeden za drugim. Nikt nikogo nie popędza. Mają czas. Oni już swoje przeszli. Część szła osiem dni, część kilka tygodni, część może nawet kilka miesięcy. Teraz ich ostatnia prosta. Kilka metrów. Po tych schodkach. Jeszcze chwilka oczekiwania i będą na miejscu. wreszcie znajdą się dokładnie tam, dokąd zmierzali tyle czasu.
Mało kto wychyla się z kolejki oczekujących, aby zobaczyć, ile jeszcze zostało. Sprawdzać, dlaczego to trwa tyle czasu. Czy – o zgrozo – kogokolwiek popędzić. Nie, nie tutaj. Ci tutaj stoją w cierpliwej pokorze. Oczekują.
Obok figury siedzi wprawdzie starszy Hiszpan. Ale i on nikogo nie pogania. Jedynie przyjaźnie się uśmiecha i – tak jak wszyscy w kolejce – czeka. To ochroniarz rzeźby patrona miejsca, w którym się znajdujemy.
Do św. Jakuba podchodzi młody chłopak. Długo czekał na ten moment. Wreszcie nadszedł. Przytula się do figury całą powierzchnią klatki piersiowej, zarzucając na ramiona świętego swoje ręce. Trwa w tej pozycji dłuższą chwilę.
– To taki zwyczaj – tłumaczy mi mój towarzysz pielgrzymki.
– Przytulanie się do figury?
– Tak, pielgrzymi przybywają, aby się z nim przywitać. Przytulić, czasem wesprzeć, oddać intencję, z którą przebywali całe Camino.
Uczestnicy nabożeństwa, stojący w ławkach kościoła, mają w tej chwili dość niezwyczajny widok. Oto za ołtarzem, na podwyższeniu co pewien czas dostrzec mogą kolejne pary rąk zaciskające się na szyi drewnianej pozłacanej rzeźby patrona tego miejsca. Figury znajdującej się dokładnie ponad grobem św. Jakuba.
Czytaj także:
Przeszedł camino… na jednej nodze!
Objąć Jakuba
Obejmowanie figury św. Jakuba należy do najczęściej praktykowanej tradycji dla przybywających do katedry w Santiago de Compostela. Są jednak i inne praktyki, którym dają posłuch peregrinos. Jednym z rytuałów jest wkładanie przez pątników czubków swoich palców reki w pięć otworów wyżłobionych w granitowej kolumnie Portyku Chwały przy wejściu.
Część z przybyszów dotykając kolumny, prosi w myślach o łaski, z jakimi przybyli do świątyni. Popularna jest także praktyka dotykania głową skroni mistrza Mateusza, budowniczego katedry. To właśnie jego rzeźba znajduje przy środkowej kolumnie w portyku. Część pielgrzymów jest zdania, że taki kontakt ze świętym ma pobudzać w nich intuicję i inteligencję. Jeszcze inną praktykę mają przybywający do kościoła studenci oraz maturzyści. Ci z reguły wędrują do północnej nawy świątyni, gdzie to znajduje się kaplica z figurą Chrystusa. Żacy oraz uczniowie umieszczają tutaj przyniesione ze sobą kartki z prośbami o zdane egzaminy.
Katedra św. Jakuba w Santiago przyjmuje każdego. Bez wyjątku.
Ciężko było jak nie wiem co. Najgorsze są zwykle te poranki. Przy porannym wstawaniu bardzo pomocne okazują się… budziki innych pielgrzymów. Co poniektórzy zrywają się już około piątej rano. Tylko po to, aby dojść na następny nocleg, oddalony czasem o dobre 30 kilometrów.
I to ciągłe pakowanie i rozpakowywanie, pakowanie i rozpakowywanie – pytany o „caminowe” wspomnienia Sławek na samą myśl pielgrzymich trudów ma grymas na twarzy. Po chwili jednak dodaje z uśmiechem: „Ale Camino z pewnością warto przejść. Tyle przedziwnych zbiegów okoliczności, tylu napotykanych niby przypadkiem ludzi, mieszkańców… Jakby ciągle prowadził nas jakiś przewodnik «z góry»”.
Tego samego Przewodnika spotkało na swojej trasie już chyba wielu. Część wciąż próbuje Go usłyszeć, poznać. Ponoć nie zawsze im się udaje.
„Idąc do Santiago miałem tylko jedną intencję… – zawiesza głos Paweł. Po chwili zastanowienia dodaje jednak. – I od prawie dwóch lat codziennie dziękuję za jej spełnienie. Pielgrzymka nie tyle sprawiła, że coś otrzymałem, ale pozwoliła mi się do tego przygotować”.
Ilu jest takich jak on? To już wie jedynie ten Przewodnik. No i może „Syn Gromu”. W końcu, jak pisałem przed tygodniem, ten ostatni zawsze chciał być jak najbliżej „ośrodka decyzyjnego”. I coś mi się wydaje, że chyba mu się udało. Dobrze mieć, panowie, takiego kuma tam, „na Górze”.
Czytaj także:
Naprawdę porywczy święty – mój wzór