O swojej cioci Stanisławie Leszczyńskiej, położnej, która przyjęła w Auschwitz ponad 3 tys. porodów, opowiada Maria Stachurska – reżyser filmu „Położna”, a prywatnie mama Anny Lewandowskiej.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Premiera filmu “Położna” odbędzie się 8 października 2020 r. w Łodzi. Prace nad tym dokumentem trwały trzy lata. – W filmie przedstawione zostały również historie osób, które dzięki Stanisławie Leszczyńskiej przeżyły obóz koncentracyjny. Zdjęcia były fabularyzowane, a narratorem opowieści została wnuczka Stanisławy – Elżbieta. Wybrałam ją, by przeprowadziła widzów przez ten film, opowiadając o swojej babci, która ją wychowywała i do której jest bardzo podobna nie tylko z urody ale i charakteru – wyjaśnia Maria Stachurska.
O tym, jak wyglądała praca nad filmem, a także o tym, jak w oczach bliskich zapisała się Stanisława Leszczyńska opowiada Maria Stachurska.
Dominika Cicha: To dobry moment na filmową opowieść o Stanisławie Leszczyńskiej?
Maria Stachurska: Myślę, że to jest ten czas. Teraz, kiedy żyjemy w przedziwnych czasach negowania wartości naszych przodków, wartości wynikających z nauczania Ewangelii, kiedy brak jest autorytetów, brak bohaterów, następuje jakieś przesilenie i człowiek instynktownie poszukuje czegoś budującego… Ludzie są chaosem zmęczeni, potrzebują wzorów do naśladowania. Obecnie człowiek stawia siebie i swoją wygodę na pierwszym miejscu, wpajane jest przekonanie, że aby innym pomagać, najpierw należy zająć się sobą, zadbać o swoje sprawy. Jestem przekonana, że Stanisława Leszczyńska nigdy nie myślała w podobny sposób.
Jej postawa może dziś szokować. Opowiadała, co przeżyła w obozie?
Rozmawiała o tym ze swoimi synami. Napisała też suchy raport, w którym nie opisała żadnych emocji. Wykonywała to, co do niej należało i swoje cierpienia ofiarowywała Bogu.
Leszczyńska – kobieta z krwi i kości
Na co dzień była tak samo konkretna, jak w Raporcie położnej z Oświęcimia?
Pamiętam ją jako osobę surową, ale to spojrzenie zmienia się z upływem czasu. Kiedy powiedziałam moim wujkom, że wydawała mi się ostra i że się jej bałam, zrobili wielkie oczy. Może przed wojną była bardziej otwarta. Synowie mówili, że była uosobieniem dobra, cudowna, radosna. Przyznam, że trochę niesprawiedliwie ją oceniałam. Poznając jej życiorys, jej przeżycia zaczynam odkrywać jej osobę od nowa i rozumieć. Wiem, że ona po takim piekle, jakim był obóz zagłady Auschwitz-Birkenau, nie mogła być taka jak przed wojną, nie mogła się inaczej zachowywać. I tak się zastanawiam, kiedy obraz człowieka jest najbardziej wiarygodny, jeśli nie wtedy, kiedy jest widziany sercem. To miłość ukazuje prawdziwy obraz człowieka. Choć na pewno miała swoje wady, to moi wujkowie, miało się wrażenie, nie widzieli w swojej matce wad, a przynajmniej nigdy o nich nie mówili. Oni ją nieprawdopodobnie kochali, była dla nich autorytetem.
Słowa „Dobrze widzi się tylko sercem” nabierają szczególnego znaczenia.
Każdy ma zalety i wady, natomiast ludzie, którzy kochają, będą opowiadać o człowieku patrząc na niego przez pryzmat miłości. Ci, którzy kogoś nie lubią, będą wyszukiwać jego wady, błędy i upadki. Który obraz jest bardziej prawdziwy? Dla mnie ten przedstawiający człowieka z miłością. A jeśli ktoś chce szukać wad, zawsze może je znaleźć. Niewątpliwie Stanisława Leszczyńska była prawym, szlachetnym, porządnym człowiekiem, kobietą z krwi i kości.
Synowie Leszczyńskiej mieli wpływ na powstanie filmu „Położna”. Długo chodziła pani z myślą o jego zrobieniu?
Po śmierci wujka Bronka (najstarszego syna Leszczyńskiej), który miał ogromny wpływ na moje życie, jego synowie przekazali mi wszystkie jego rękopisy, zapiski. Całe sterty. Powiedzieli: „Ty będziesz wiedziała, co z tym zrobić”. Potem umarł drugi wujek, Henryk. Moje kuzynki likwidowały mieszkanie i powiedziały: „Weź to, przejrzyj, może ty coś z tego zrobisz”. Więc oprócz materiałów pisanych dostałam mnóstwo kaset, także szpulowych, z ich rozmowami na temat mamy. Nagrywałam też wiele wywiadów z najmłodszym synem Stanisławy. Powiedział mi: „Masz wszystkie materiały, pora coś z tym zrobić”. I zaczęłam. Na początku właściwie na własny koszt. Prosiłam jednego kolegę, żeby pojechał ze mną na zdjęcia, potem drugiego, żeby coś ze mną nagrał. I tak przez 3 czy 4 lata nagrywałam różne rzeczy. W końcu przyjaciele powiedzieli: „Słuchaj, dlaczego nie złożysz scenariusza do PISFu?”. Zrobiłam to i ku mojej olbrzymiej radości scenariusz został od razu przyjęty. Film jest współfinansowany przez PISF. Kooproducentami są Narodowe Centrum Filmowe i „EC 1 Łódź -Miasto Kultury”. Producentem wiodącym jest SQUARE Film Studio. Wszystkie drzwi zaczęły się otwierać.
Czytaj także:
Położna z Auschwitz. Historia kobiety, która przyjęła w obozie ponad 3 tys. porodów
Nie wolno zabijać dzieci!
Nie wiadomo, jak potoczyłaby się historia Leszczyńskiej, gdyby nie wzięła do Auschwitz niemieckiego dokumentu potwierdzającego zawód. Przeczuwała intuicyjnie, że może jej się przydać?
Myślę, że zabierając ze sobą podczas aresztowania torebkę, miała w niej dokument. Jeżeli wzięła go Opatrznościowo, to wiedziała, że po coś go ma. Była osobą głębokiej wiary i zawierzenia. Potem ukryła go w pasiaku i musiała mieć go cały czas przy sobie. Na początku w obozie wywoziła glinę na taczkach. Któregoś dnia dowiedziała się, że położna schwester Klara zachorowała. Szedł lekarz obozowy, Leszczyńska zagrodziła mu drogę. Powiedziała po niemiecku, że jest położną i wyciągnęła dokument. A on jej nie zastrzelił, tylko skierował na sztubę. Wtedy schwester Klara powiedziała jej, że ma wszystkie dzieci traktować jako nieżywe, a sposób, w jaki będzie pozbawiała je życia, zostawia jej. Czy będzie wyrzucała je od razu z łożyskiem, czy inaczej – nie ma to znaczenia. Stanisława powiedziała wtedy: „Nie! Nigdy nie wolno zabijać dzieci”.
A Niemka doniosła o jej sprzeciwie „aniołowi śmierci”.
Mengele powiedział: „Masz zabijać!”. A ona powołała się na przysięgę Hipokratesa. „Nie mogę zabijać dzieci ze względu na przysięgę, którą pan złożył. Muszę szanować pana słowa”. On wtedy powiedział: „Rozkaz to rozkaz” i odszedł. O dziwo, nie zabił jej.
Czytaj także:
„Małe Auschwitz”. Potworne miejsce dla dzieci w okupowanej Łodzi, o którym mało kto wie
Ale Leszczyńska ten rozkaz miała za nic. Wiedziała, że nie zabije żadnego dziecka, choć jej samej groziła za to śmierć.
Tak, nie zrobiła tego ani razu, choć za niewykonanie rozkazu groziła jej śmierć. Czyli ponad 3000 razy, bo tyle przyjęła tam porodów, narażała swoje życie. Mniej więcej w tym czasie również zniesiono bezwzględny nakaz mordowania wszystkich noworodków. Nadal zabijane były dzieci romskie i żydowskie. Wszystkie inne mogły zostać przy życiu. Oczywiście, potem większość z nich umierała najczęściej z głodu, część była selekcjonowana do badań lub przeznaczona do wynarodowienia i wywożona do Nakła. Stanisława znaczyła te dzieci. Ale już były szanse na przeżycie.
Świętość w codzienności
Próbowała je chronić?
Leszczyńska matkom – Rosjankom, Jugosłowiankom czy innym, które traciły dzieci, dawała żydowskie noworodki do piersi. Żydówka natychmiast byłaby rozstrzelana. Te dzieci i tak potem umierały, najczęściej z głodu, ale podejmowano próbę ich ratowania. Warto tu zaznaczyć, że nigdy nie było żadnego zakażenia okołopołogowego ani gorączki poporodowej. Do każdego porodu przystępowała ze znakiem krzyża i modlitwą na ustach. Leszczyńska również wszystkie dzieci chrzciła. Uznawała to za swój obowiązek.
Jak to, chrzciła żydowskie dzieci?
Żydówki, które tam były, prosiły o chrzest. Stanisława od początku swojego pobytu w obozie modliła się. Robiła z resztek chleba różańce. Dołączały do niej inne kobiety, różnej narodowości i różnych wyznań. Żydówki przychodziły i uczyły się Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo. A jak przychodził moment porodu, prosiły: „Ochrzcij moje dziecko” albo wyrażały zgodę, gdy Leszczyńska pytała, czy może je ochrzcić. Ona nie robiła tego gwałtem ani bez zgody matki. Choć przypuszczam, że i tak by to zrobiła. Będąc katoliczką wiedziała, że chrzest otwiera nam drogę do zbawienia, a życie tych dzieci było cały czas zagrożone.
Myśli pani, że Leszczyńska będzie ogłoszona świętą?
Każdy z nas jest powołany do świętości. Czy Stanisława będzie ogłoszona świętą, czy nie, tego nie wiem. Ale przypuszczam, że tak, bo jest potrzeba orędownictwa i świadectwa dla ludzi. Pan Bóg posługuje się osobami mu wiernymi wywyższając je do godności świętych ołtarza, żeby inni mieli kogo naśladować. Dzisiaj o niej zaczyna być głośno, wzbudza duże zainteresowanie, jest odkrywana.
Jej przykład pokazuje, że do świętości możemy dążyć wypełniając codzienne obowiązki.
Świętość sprawdza się w codzienności, nie tylko w sytuacjach ekstremalnych. Ale świętości nie możemy mylić z humanizmem. Świętość to relacja człowieka z Bogiem. A z tej relacji wypływa relacja z ludźmi. Leszczyńska miała bardzo bliską relację z Panem Bogiem. Czasami relacja z ludźmi doprowadza też do zbliżenia z Bogiem. I myślę, że jest niejedna osoba, która przez relacje z ciocią zbliżyła się czy wręcz zaprzyjaźniła się z Panem Bogiem.
Czytaj także:
Uratował ją z Auschwitz. Spędzili razem ponad 70 szczęśliwych lat
Stokrotka w wazonie Maryi
Poznała pani wiele historii związanych z niezwykłym wstawiennictwem Leszczyńskiej?
Pisały do mnie osoby, które chciały złożyć świadectwa. Pomijam już Kerry Ryan, która przyjechała w 2011 do Polski. Weszła do kościoła Najświętszego Zbawiciela w Warszawie. Przygotowywaliśmy akurat wystawę o Stanisławie Leszczyńskiej. To też było bardzo ciekawe. Jedna z kobiet we Wspólnocie powiedziała: „Słuchajcie, czytałam o takiej niesamowitej kobiecie. Mam potrzebę zrobienia wystawy o Stanisławie Leszczyńskiej”. I pyta mnie: „Co o tym myślisz? Przemyśl to”. Nie mówiłam, że jestem jej krewną. W takim razie to było pukanie z Góry. Dziewczyny zrobiły wystawę, przyjechałam ją zobaczyć. I w tym momencie weszła do kościoła okrąglutka, niewysoka dziewczyna z plecaczkiem. Klęka przed planszą ze zdjęciem Leszczyńskiej, składa kwiaty. Po czym się podnosi, podchodzi do mnie i po angielsku mówi, że przyjechała z Ameryki i poszukuje osób z rodziny Leszczyńskiej. Mówię: jestem.
Skąd znała historię polskiej położnej?
Była ochrzczona w Kościele katolickim w Stanach, ale odeszła. W jakiejś gazecie amerykańskiej przeczytała historię Leszczyńskiej. I tak ją to poruszyło, że wróciła do Kościoła, przystąpiła do bierzmowania, przyjęła imię Stanislawa i poszła na studia położnicze. Skończyła je i została położną w Nowym Jorku. Potem mi napisała, że jej przyjaciółka chciała dokonać aborcji. Bardzo ją prosiła, żeby tego nie robiła, ale nic nie pomogło i przyjaciółka poszła do kliniki. Kerry poszła za nią z różańcem w dłoni i zdjęciem Leszczyńskiej. Usiadła pod kliniką i zaczęła się modlić. Po godzinie dziewczyna wyszła i powiedziała, że nie dała rady i że jest w ciąży. Pięć dni później klinika została zamknięta.
Leszczyńska modliła się: „Maryjo, w jednym pantofelku przybywaj”. Czuje pani szczególną opiekę Matki Bożej także nad sobą?
Moja mama przed moim urodzeniem miała sen, że przed 8 grudnia urodzi dziewczynkę, której da na imię Maria, bo 8 grudnia jest Niepokalanego Poczęcia NMP. Ponieważ urodziłam się tak, jak mamie się przyśniło, zostałam Marią. To gdzieś we mnie pracowało i dawało poczucie bezpieczeństwa. A potem babcia dała mi obrazek z Maryją i dwa kryształowe wazoniki. Prosiła: „Dbaj o to, żeby Matka Boża miała zawsze świeże kwiatki, szczególnie w maju”. Chodziłam na łąki i zbierałam Matce Bożej stokrotki. Patrzyłam na nie i myślałam: „Panie Boże chcę być taką stokrotką w Twoim bukiecie”. Wujek Bronek opowiadał mi od dziecka o jednym pantofelku MB i tym pięknym akcie strzelistym jego mamy. Ta modlitwa stała się moją. Już jako dorosła osoba przeżywałam rekolekcje w kaplicy zakonnej. Przyjechał ksiądz misjonarz. Po modlitwie podeszłam do niego, uścisnął mi dłoń i powiedział: „A wiesz, że jesteś stokrotką w bukiecie Pana Boga?”. Przyjęłam to jako szczególny dar, odpowiedź na moją dziecięcą prośbę i utwierdzenie w miłości Maryi. Później przyjęłam szkaplerz Niepokalanego Poczęcia i funkcję świeckiego promotora Bractwa Niepokalanego Poczęcia pod auspicjami Księży Marianów. Jest to dla mnie wielki zaszczyt.