Dla zakupoholiczek miłość do zakupów nie jest pierwszą miłością, ale za to tą najbardziej trwałą.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
U katoliczek to trudna miłość. Wywołująca nie tylko debet, ale i uzależnienie, a także poczucie winy, że nie żyję skromnie i powściągliwie. Powodująca wyrzuty sumienia, że może powinnam pieniądze oddać potrzebującym, a nie wydawać na głupstwa.
Ale co jest właściwie złego w zrobieniu sobie przyjemności? Nic. Pod warunkiem, że nie odbiera nam zdrowego rozsądku.
Samonapędzający się mechanizm kupowania jako poprawiania nastroju wciąga nas w wirówkę uzależnienia, gdzie rozum nie ma już nic do gadania i wszystko, co mamy stawiamy na jedną kartę. Kartę kredytową oczywiście.
Nie zamierzam nikogo zniechęcać do kupowania bez planowania. Bo sama wiem, że czasami jak się zacznie, to trudno przestać. Słowo „czasami” jest tu kluczowe.
Buszowanie w galeriach to zajęcie przyjemne, ale ryzykowne, bo uzależniające. Zakupoholiczki, wiadomo. Nigdy nie potrafią sobie odmówić. A tu jeszcze trzeba znaleźć czas, żeby gdzieś pracować i zarabiać, i dopiero po godzinach można oddawać się swojej pasji łowieckiej w sklepach.
Czytaj także:
Gdy zakupy stają się ucieczką od problemów… Kiedy grozi nam zakupoholizm?
Co potrafią pieniądze
Kupić czy nie kupić? Oto jest pytanie, które sobie zadajemy, ale jakby tak z przyzwyczajenia, bo jak jesteśmy rozrzutne, to żaden mechanizm kalkulacji na nas nie działa. Kupujemy wbrew logice. Są kobiety, które kupują tylko to, co mają na liście zakupów. Są też takie, które nie potrafią sobie niczego odmówić do tego stopnia, że zapominają o rzeczach z listy. Ale samodyscyplina finansowa wcale nie wychodzi nam na dobre, a nadmierna kontrola wydatków powoduje konsekwencje równie groźne jak rozrzutność. Nie warto przesadzać. W żadną stronę.
Kobiety skąpe czy rozrzutne, wbrew pozorom bardzo wiele je łączy: szczególna relacja z pieniędzmi. Pieniądze to dla nich nie tylko środek płatniczy. Symbolizują władzę, szczęście. Reprezentują bezpieczeństwo, nie tylko finansowe. Potrafią dodać wewnętrznej siły. Sztucznie pompują nasze poczucie wartości. Albo wpędzają nas w kompleksy. Kompensują emocjonalne braki.
Czytaj także:
Wdzięczność – prosta recepta na szczęście!
Reżim ubóstwa
Jeżeli będziemy ciągle kontrolować wydatki i kupować tylko to, co potrzebne, to w końcu będziemy musiały ponieść emocjonalny koszt naszej powściągliwości. Narzucanie sobie reżimu ubóstwa może spowodować, że skąpimy sobie nie tylko frajdy z zakupów, ale też uwagi, troski. Bagatelizujemy swoją potrzebę radości, zabawy, stajemy się nieufne, zgorzkniałe, trudno nam otworzyć nie tylko portfel, ale i serce.
Nieustanna powściągliwość finansowa powoduje życie w ciągłym stresie i napięciu. Po co kupować kolejną rzecz, skoro mam wszystko, co mi potrzebne do szczęścia? I często tak jest, ale tego szczęścia nie widać.
Warto co jakiś czas popatrzeć na to, jak wydajemy pieniądze. Pomyśleć, czemu to służy, spojrzeć z perspektywy drugiej osoby, zapytać, co czuję, kiedy kupuję?
A może tak zamiast miotać się między pragnieniem skromnego, katolickiego życia, a potrzebą frajdy ze spontanicznych zakupów, okazać sobie akceptację. Dać sobie czasami prawo do kupienia rzeczy nieplanowanych, nieprzemyślanych, a nawet zbędnych, ale za to jak poprawiających nastrój.
Czytaj także:
Magda Frączek: Miłość żąda konkretu
Czerwona apaszka niezbędna do szczęścia
Jeżeli nie musimy narzucać sobie dyscypliny budżetowej, warto od czasu do czasu bez wyrzutów sumienia zaszaleć. A jeżeli już tak bardzo poczujemy się grzeszne, to w ramach pokuty za brak katolickiej skromności warto wspomóc finansowo kogoś, kto też chciałby wyrzucić trochę kasy w błoto, a nie może.
Kiedyś z kuzynkami chciałyśmy pomóc kobiecie, która samotnie wychowywała czworo dzieci w małej wsi. Złożyłyśmy się na pralkę i przywiozłyśmy worki z ubraniami i trochę pieniędzy. Zapytałyśmy, co chciałaby za to kupić. Wymieniła listę rzeczy z kategorii bieżących wydatków i że chciałaby czerwoną apaszkę.
Jedna z nas zasugerowała, że czarna będzie bardziej praktyczna i lepsza do kościoła. Ale szybko zrozumiałyśmy, że chodzi o to, żeby było inaczej.
Chodzi o ten moment, kiedy zamiast liczyć się z każdym groszem, zaczynamy liczyć się ze sobą. Ze swoimi marzeniami. Pragnieniami.
Pamiętam do dziś odwagę tamtej kobiety, żeby wyjawić tę fantazję zakupową. Przecież marzenie o czerwonej apaszce nie uczyni z niej gorszej katoliczki czy matki.
Nawet kiedy musimy żyć oszczędnie, a zwłaszcza wtedy, tak ważna jest ta mała chwila zapomnienia, kiedy możemy sobie kupić coś, co jest niepraktyczne, niekonieczne, bez czego właściwie mogłybyśmy się obejść. Ale waśnie ta zbędna rzecz jest niezbędna do szczęścia.
Czasami warto odpuścić. Nie traktować pieniędzy emocjonalnie jak dziecko: nie trzymać pod kloszem, ale też nie przyznawać nieograniczonej swobody. A w końcu pieniążki okażą się pieniędzmi, środkami którymi możemy troszczyć się o nasze dobro. W rozsądnych granicach przypływów i odpływów gotówki.
Czytaj także:
Pozwól sobie na marzenia