W ośrodku dla uchodźczyń z dziećmi na warszawskim Targówku nie jest lekko – to osoby, które często doświadczyły traumy, przemocy czy zagrożenia życia.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Magdalena Galek: Jak wygląda dzieciństwo dzieci uchodźców? Mam wrażenie, że gdy przyjeżdżają np. do Polski, na dzień dobry stają nad przepaścią. Bo są z innych kultur, mówią w zupełnie innym języku…
Marta Piegat-Kaczmarczyk*: Zaczęłabym nawet wcześniej niż od momentu przyjazdu, ponieważ jakość funkcjonowania tych dzieci, taka psychologiczna i społeczna jest zachwiana dużo wcześniej. Są powody, które skłaniają ich rodziców do tego wyjazdu i jest on krokiem do tego, żeby czuć się i funkcjonować lepiej, ale też często jest ostatnią deską ratunku.
Z jakimi dziećmi pracujesz?
Bardzo wiele z nich to dzieci, które uciekają z krajów, w których panują trudne warunki: wojenno-polityczno-społeczne. Ale są to też dzieci z rodzin przemocowych. Więc różnego rodzaju traumy, które przepracowujemy zaczynają się od tego, że np. dziecko jest poczęte z gwałtu małżeńskiego i mama w ciąży jest wielokrotnie bita. Takie dziecko od urodzenia wychowuje się w środowisku przemocowym, niestabilnym, w którym mama próbuje chronić dzieci, ale sama jest też ofiarą przemocy.
Czytaj także:
Cyrkowcy bez granic. Przywracają dzieciństwo tysiącom maluchów
Więc moment ucieczki przed taką przemocą jest formą ochrony?
Gdy mama z dziećmi wyjeżdża i opuszcza swój kraj, to jest moment wielkiej ulgi – bo jest w stanie fizycznie odłączyć się od źródła przemocy – od ojca dzieci, czy też od mężczyzn, którzy go poszukują, w związku z jakimiś działaniami polityczno-wojennymi, a jednocześnie stosują wobec niej przemoc, bo jest jego żoną.
Kraje takie jak Czeczenia czy Tadżykistan, o których mówi się, że wojny nie ma, że tam jest wszystko w porządku, to nie są miejsca, w których dzieciaki spokojnie i bezpiecznie mogą się wychowywać. Tych uwikłań, takich subtelnych, ale bardzo poważnych, jest dużo. To, że mężczyźni są tam wciąż zaangażowani w jakieś działania polityczne czy okołoprzestępcze sprawia, że kobiety i dzieci bardzo na tym cierpią, ponieważ są włączane w porachunki czy zemsty.
Kiedy takie mamy decydują się odejść z zagrażającego ich rodzinom miejsca i trafiają do Polski, co się z nimi dzieje i jaka jest w tym wszystkim Twoja rola?
Gdy przyjeżdżają do Polski, trafiają do ośrodka dla samotnych uchodźczyń z dziećmi. W naszym kraju jest jeden taki ośrodek na warszwskim Targówku. Oprócz tego ośrodków dla uchodźców jest kilkanaście w całej Polsce, ale taki specyficzny jest jeden i ja tam właśnie pracuję z mamami i z dziećmi.
Spotykamy się w momencie, w którym te kobiety dopiero starają się o to, by uzyskać ochronę w Polsce. Mają zapewnione miejsce, w którym mogą bezpiecznie przebywać na czas tej procedury. Tyle tylko, że nie wiadomo jak długo ta procedura będzie trwała. Powinno to być kilka miesięcy, ale często przedłuża się do roku czy dwóch.
Czytaj także:
Karateka z Aleppo. Ma 6 lat i nie wie, jak wygląda świat bez wojny
Jak wygląda wasza praca?
Zazwyczaj jest tak, że najpierw spotykam się z samymi mamami. Rozmawiamy o rodzinie, o tym, ile mają dzieci i jakie każde z nich ma problemy: że jedno nie może się skoncentrować, drugie wszystkich bije, trzecie krzyczy, a czwarte moczy się w nocy…
Zaczynamy od tego, że przyglądamy się, czego to dziecko w swoim życiu doświadczyło, co widziało, jakie miało warunki do wzrastania, jakie miało trudności i co się działo na kluczowych etapach jego rozwoju. Czy w momencie, kiedy ma się kształtować poczucie bezpieczeństwa – czy były warunki zewnętrzne do tego bezpieczeństwa czy nie.
Albo etap, w którym dziecko ma się usamodzielniać – czy była taka możliwość czy nie? Czy dziecko musiało być bardziej chronione albo czy coś zagrażało jego życiu? Następnie pracujemy krok po kroku nad tym, czego dziecko potrzebuje na obecnym etapie rozwojowym.
To z pewnością ułatwia dzieciom odnalezienie się w zupełnie innej rzeczywistości, jak np. polska szkoła. Wyobrażam sobie, jak wielkim wyzwaniem jest iść na lekcje, gdy nie zna się języka…
Nieznajomość języka to jedna rzecz. Dzieci nie znają też kultury, bo są z innego kręgu. Zasady, choćby takie szkolne, jak się zwracać do nauczycieli, jak się podnosi rękę, co się robi na lekcji są w jakiejś mierze uniwersalne, ale są drobiazgi, które sprawiają, że dzieci-uchodźcy nie czują się w polskim systemie pewnie i popełniają każdego dnia różne drobne błędy obyczajowe.
Co jest dla nich największym kłopotem?
Myślę, że największym kłopotem jest to, że jeżeli są w silnym stresie, posttraumatycznym – związanym z tym, co przeżyły albo adaptacyjnym – związanym z kolejną zmianą, do której muszą się przyzwyczaić, to ich układ poznawczy nie jest gotowy na to, żeby uczyć się nowej wiedzy, nowych zwyczajów, nowego języka.
To jest sensowne, żeby dzieci po przyjeździe do Polski mogły chodzić do szkoły i miały kontakt z polskimi dziećmi, z rówieśnikami i nie wypadały z systemu edukacji i poziomu aktywności fizycznych, umysłowych, kreatywności. Ale jednocześnie taki poziom stresu, który u nich występuje sprawia, że to jest dla nich piekielnie trudne. A kiedy jest piekielnie trudne, to sobie z tym nie radzą.
Czytaj także:
Szef organizacji pomocowej z Libanu: Polska wie, jak pomagać uchodźcom
Jak to się objawia?
Kiedy jakaś sytuacja podniesie im poziom stresu, to zaczynają np. być agresywne albo nadmiernie wycofane. To są reakcje niewspółmierne do sytuacji, przesadzone. Wtedy nauczyciele i dzieci zaczynają mieć takie przekonanie: „No, nie da się z nim czy z nią dogadać, nie da się z nim pracować, zabierzcie stąd to dziecko”. Oczywiście, mówię to w przerysowany sposób, ale sytuacja psychospołeczna takiego dziecka w żaden sposób nie ułatwia mu funkcjonowania w grupie.
Twoja praca polega na tym, że pomagasz im poradzić sobie z tym stresem i jakoś go obniżyć?
Tak. Zajmuję się głównie terapią traumy i zaburzeń lękowych, czasami są to zaburzenia depresyjne. Pracuję nad tym z dzieckiem i pracuję też z mamą. Żeby widziała, że to nie jest jakaś magiczna sztuczka, że dziecko po pracy ze mną wychodzi spokojniejsze, przestaje się jąkać, że układ nerwowy jest bardziej wyregulowany. Mama na sesji może zobaczyć, że są konkretne rzeczy, które ja robię i które może robić ona w sytuacji, kiedy dziecko będzie miało następny atak lękowy. Może wtedy być taką terapeutką interwencyjną swojego dziecka.
Dla mnie to jest ważne, żeby mamy wyposażać w podstawowe umiejętności i wiedzę o tym, jak wspierać dziecko. Często nie wiem, czy zostaną w Polsce na dłużej i będziemy mogli popracować procesowo przez kilka miesięcy, czy też pracujemy raz, drugi, a potem się okazuje, że otrzymali nakaz deportacji albo sami stwierdzają, że jednak nie będą tutaj starać się o ochronę i wyjeżdżają. Dlatego pilnuję, by każde spotkanie było domkniętą całością, by mieli od razu trochę więcej umiejętności jak radzić sobie z tym, co jest dla dziecka najtrudniejsze.
A czy w tym codziennym życiu dzieci, które mieszkają w ośrodku na Targówku mają czas i przestrzeń na to, na co mają dzieci normalnie, czyli zabawa, uprawianie sportów?
Tak, oczywiście. Jest tam podwórko z placem zabaw, ulica zamknięta dla ruchu, gdzie dzieci mają miejsce na zabawę, na swobodę. Jest też świetlica, są różne zajęcia organizowane przez wolontariuszy albo zatrudnionych wychowawców, animatorów, którzy zapewniają dzieciom atrakcyjne spędzanie czasu.
Są zajęcia z języka polskiego, wspólne odrabianie pracy domowej. Tu wielki ukłon dla organizacji pozarządowych, one to wszystko ogarniają, że dzieci mogą się czuć zaopiekowane. I mogą z jednych zajęć chodzić na drugie i trzecie. Albo pójść na podwórko, na plac zabaw i po prostu pozajmować się swoimi sprawami czy ponudzić się.
Myślę, że praca z Tobą i zajęcia z wolontariuszami w ośrodku pomagają choć trochę wyrównać szanse tych dzieci. Za jakiś czas będą wchodzić w dorosłość z lżejszym bagażem.
To jest bardzo ważne, aby dzieci uchodźcze mogły wyjść z traumy. Bo jeśli z tego nie wyjdą to będzie tylko trudniej, tylko gorzej. Zwłaszcza, że te problemy z nadmiernym stresem bardzo rzutują na rozwój dzieci, a one mają jednak rozwijać się intensywnie – poznawczo, społecznie i emocjonalnie. Dlatego warto pracować nad tym , żeby mózg mógł się przełączyć z trybu przetrwania, który jest charakterystyczny dla dzieci po różnych trudnych doświadczeniach na tryb rozwoju, jaki mają zdrowo funkcjonujące dzieci.
Czytaj także:
#Nieśmiertelni – polscy artyści pomagają dzieciom w Syrii. Ty też możesz!
Co najbardziej lubisz w pracy z tymi dziećmi, z tymi mamami?
Lubię to, że się lubimy. To, że jesteśmy w dobrych relacjach, mimo że pracujemy nad bardzo bolesnymi sprawami. Lubię też kiedy mogę obserwować skuteczność naszych wspólnych działań. Gdy przychodzi mama z dzieckiem i mówi „no, dzisiaj w nocy był koszmar, ale sobie z nim poradziliśmy”. Wtedy wielkie brawa dla całej naszej trójki! Lubię też to, że komunikujemy się ze sobą i pracujemy mimo różnych barier językowych.
Bardzo szanuję te kobiety, z którymi pracuję, bardzo się cieszę ze wszystkich postępów, które są w stanie wykrzesać z siebie, mimo że same są w takiej sytuacji, że potrzebują wsparcia.
Imponuje ich wdzięczność za to, co mają. Kiedy porównuję to, jak wygląda życie mojej rodziny i tych rodzin, z którymi pracuję, to myślę, że powinniśmy być wdzięczni życiu i cieszyć się ze wszystkiego, co mamy.
*Marta Piegat-Kaczmarczyk – psycholożka, terapeutka, trenerka. Od kilkunastu lat prowadzi warsztaty dla dzieci i rodziców, terapię dla dzieci oraz szkolenia dla różnych grup profesjonalistów. W fundacji Polskie Forum Migracyjne wspiera uchodźcze rodziny z różnych stron świata, a w Pracowni Terapii i Psychoedukacji – rodziny polskie. Prywatnie szczęśliwa żona i mama dwójki dzieci.