Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Z Barbarą Engel – lekarzem kardiologiem, ordynatorem Oddziału Kardiologicznego w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Legnicy, członkinią komisji diecezjalnej powołanej do zbadania przebarwień, jakie pojawiły się na hostii w 2013 r. – rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Co wydarzyło się w Legnicy?
Barbara Engel: W sanktuarium pw. św. Jacka na pierwszej mszy porannej 25 grudnia 2013 r. konsekrowana hostia umoczona w konsekrowanym winie upadła na posadzkę. Poddano ją odpowiedniej procedurze. Umieszczono w vasculum z wodą (z kranu), żeby uległa rozpuszczeniu.
Na początku stycznia jeden z księży sprawdził w tabernakulum, jak to wygląda. Zobaczył czerwoną plamę na hostii. Poruszyło go to. Ksiądz proboszcz poinformował o fakcie ówczesnego księdza biskupa, który zalecił poczekać do momentu, aż hostia się rozpuści.
Trwało to niemal miesiąc. Część niezabarwiona oderwała się, opadła na dno i uległa rozpuszczeniu. Część przebarwiona zmieniła kolor z żywoczerwonego na ciemnoczerwony – i fakturę. Stała się grubsza. Ordynariusz podjął decyzję, że powoła komisję do zbadania zjawiska.
Kolor mógł pochodzić od wina?
Nie było czerwone. Nikt tu nie działał pod tezę. Zostałam członkiem czteroosobowej komisji, wiadomości posiadałam z pierwszej ręki. Poza mną było w niej trzech księży, profesor teologii i dwóch prawników. Zadanie zbadania materii powierzyliśmy Zakładowi Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu.
Po 2 miesiącach otrzymaliśmy wynik. Konkluzja jest taka, że zmieniony fragment hostii z całą pewnością nie jest kolonią grzybiczą ani bakteryjną. Ma charakter tkankowy i najbardziej przypomina tkankę mięśniową, która ulega autolizie (fizjologiczny proces degradacji). Nie stwierdzono, że to tkanka ludzka tylko coś, co ją przypomina. Nieco inaczej wyglądały rozmowy bezpośrednie...
Padały w nich odważniejsze określenia?
Zdecydowane, ale liczy się nie to, co kto powiedział, ale formalna opinia. Wzbudziło to jednak u mnie chęć dotarcia do prawdy. Jeżeli w opiniach naukowych można uniknąć słowa „prawdopodobnie” lub „przypomina”, trzeba drążyć. Gdybania i niedopowiedzenia wynikają raczej z lęku niemerytorycznego.
Stwierdzenie „tkanka ludzka” byłoby na tyle nieprawdopodobne, że publicznie lepiej go unikać?
Tak. O tych preparatach histopatologicznych i obrazach utrwalonych na nośnikach elektronicznych rozmawiałam z wieloma naukowcami. Mniej lub bardziej jednoznacznie mówili, że jest to tkanka mięśnia serca, co dawało mi paliwo do dalszych działań.
Komisja zwróciła się do Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu w Szczecinie. Zastosowano inną technikę. Światło UV w filtrze pomarańczowym bardziej uwydatniło elementy tkankowe. Naukowcy nie mieli wątpliwości, że to tkanka mięśnia sercowego.
Ośrodek słynie z dużego doświadczenia w identyfikacji trudnych materiałów biologicznych. Znaleziono materiał genetyczny DNA, potwierdzając ludzkie pochodzenie tkanki. Werdykt brzmiał jednoznacznie: Tkanka mięśnia sercowego pochodzenia ludzkiego. Opinię podpisał prof. dr hab. Mirosław Parafiniuk.
Sprawa trafiła do Kongregacji Nauki Wiary. Komisja wydała oświadczenie. Jest to „wydarzenie o znamionach cudu eucharystycznego”.
Zanim to się stało, pojechałam do Lanciano we Włoszech, gdzie w VIII w. miał miejsce cud eucharystyczny. Podwójny – przemiana hostii konsekrowanej w tkankę mięśnia serca i wina w krew. Pomyślałam, że gdybym stamtąd dostała fragment materiału, można by porównać DNA... Był on przebadany w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX w., ale wtedy jeszcze DNA nie badano.
Materiału nie dostałam, przeczytałam jednak oryginał raportu z badań z lat osiemdziesiątych. Odbyły się one w 6 niezależnych ośrodkach, 4 europejskich plus Nowy Jork i Tel Awiw. Zrobiono ponad 530 badań, raport ma ponad 30 stron. Już przy 10 wiedziałam, że nie chcę badać nic więcej.
Pierwsze, co się rzucało w oczy, to totalna bezradność. A to byli poważni naukowcy, pierwsze „garnitury”. Do tego agnostycy, uzbrojeni naukowo po zęby. Odkryli mnóstwo dziwnych rzeczy, których nie byli w stanie rozsupłać. Poza wątpliwością był natomiast fakt, że jest to tkanka mięśnia serca i krew. Drobiazgi nie zmieniły istoty rzeczy. Pojęłam, że mamy do czynienia – nie trzeba się bać tego słowa – z cudem. Pan Bóg nie daje cudu, żeby nas pogrążyć. To objaw miłości i troski. Stworzył nas ludźmi wolnymi, nie postawi nas pod ścianą…
Nie zmusi nas do wiary?
Dokładnie tak. Do miłości do siebie. Ludzie też nie są w stanie zmusić siebie do miłości. Jeżeli to, co mamy, nie wystarczy, to inne dowody też już nie przekonają. Co Pan Bóg ma nam jeszcze udowodnić?
A może jednak warto wysłać fragment hostii z Legnicy do 6 niezależnych ośrodków badawczych?
Po co? Właśnie to chcę powiedzieć. Czytając raport zrozumiałam, że to bezcelowe. Raportu z Lanciano nawet nikt nie pokazuje. On nic nie wnosi do prostego badania zrobionego 10 lat wcześniej. Raport kończy się pytaniem: „Kim ty jesteś?”. Bezsilność nauki.
Co na to Kościół?
Ksiądz biskup pojechał ze stosownymi pismami i wynikami badań do Watykanu. Odpowiedź z Kongregacji Nauki Wiary przyszła bardzo szybko. W Wielki Czwartek. Biskup nazwał to „wydarzeniem o znamionach cudu”. Komisja zakończyła działalność. Zjawisko jest obserwowane. Jeśli będą towarzyszyć mu jakieś cuda, wyjątkowe wydarzenia, zyska miano cudu eucharystycznego.
Fragment hostii, wystawiony jako relikwia, przyciąga do Legnicy pielgrzymów, również zza granicy. O co się modlą?
Zapytałam o to kiedyś księdza proboszcza. Proszą o nawrócenie, o zdrowie, o miłość, o dzieci i wnuki. Tak, jak w każdym sanktuarium i na każdej mszy. Usłyszałam o kilku spektakularnych nawróceniach, ksiądz proboszcz notuje zjawiska, które ludzie zgłaszają jako cuda. Jest bardzo rozważny, odróżnia emocje od racji.
Jak praca w komisji wpłynęła na pani życie?
Dostałam duży zastrzyk wiary. To doświadczenie nauczyło mnie pokory, cierpliwości, a przede wszystkim czegoś, co teoretycznie zawsze wiedziałam. Na własnej skórze poczułam nieprawdopodobną wielkość i siłę Boga.
Patrzy pani dziś inaczej na Eucharystię?
Najpierw pomyślałam, przyjmując komunię, że nie jestem godna. A potem – zaraz, przecież On przyszedł dla takich, jak ja! Nie do świętych, tylko całkiem ułomnych. Jestem niby taka sama, ale mam zdecydowanie większą wiarę. I wiem, co to znaczy smak życia.