separateurCreated with Sketch.

Marcin de Porres. Mulat z nieprawego łoża, który został św. Franciszkiem Ameryki Południowej

ŚWIĘTY MARCIN DE PORRES
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Elżbieta Wiater - 03.11.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Święty Marcin de Porres potrafił wyczuć, że ktoś go potrzebuje. Zachowały się relacje, że przychodził w środku nocy do ojców, którzy nagle zachorowali i nie mieli siły nawet zawołać o pomoc. Podobno w celu udzielenia pomocy zdarzało mu się przechodzić przez zamknięte drzwi.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Kiedy czytam o św. Marcinie, czuję głębokie współczucie na myśl o bólu, jaki musi rodzić w synu odrzucenie przez ojca. Jednocześnie jestem pełna podziwu co do tego, jak sobie z tym doświadczeniem poradził i jakie owoce to zrodziło w jego życiu.

Marcin de Porres: syn bez ojca

W księgach metrykalnych przy jego imieniu nie ma podanego nazwiska ojca, a był nim szlachcic, Jan de Porres. Nie chciał on, żeby kojarzono go z czarnoskórą kochanką, bo marzyła mu się kariera polityczna. Marcin jako Mulat, do tego z nieprawego łoża, nie mógł liczyć w życiu na zbyt wiele.

Ojciec łożył na jego wychowanie i naukę zawodu. Syn mógł wykorzystać poczucie winy ojca i wymuszać na nim coraz większe kwoty. Mógł też podjąć próbę udowodnienia rodzicielowi, jak duży błąd popełnił, odrzucając syna i w tym celu wybić się za wszelką cenę. Wybrał jednak trzecią drogę.

Odzyskane nazwisko

Pomogło mu to, że poznał dominikanów i postanowił do nich wstąpić. Ich charyzmat, którego początkiem było miłosierdzie, odpowiadał jego współczującemu sercu. Jedyny problem polegał na tym, że w XVI w. z zasady nie przyjmowano do zakonu osób z nieprawego łoża. Marcin uprosił więc, żeby przynajmniej mógł zostać służącym w klasztorze.

Kiedy te wieści dotarły do pana de Porres, ten uniósł się dumą. Syn to syn, nawet jeśli urodzony przez kochankę i o zdecydowanie ciemniejszej karnacji. Zrobił braciom awanturę, dał Marcinowi nazwisko i nagle okazało się, że chłopak może nawet sięgnąć po kapłaństwo.

Ten jednak odmówił – wolał zostać bratem konwersem, czyli dominikaninem bez święceń kapłańskich. Nadal wykonywał prace fizyczne, ale należał już do zakonu. I trzeba przyznać, że na tej zmianie bardziej zyskał ten ostatni.

Dominikanin – miłosierny, mądry i pokorny

Marcin wkrótce stał się słynny w mieście i poza nim z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, był niesłychanie hojny wobec ubogich i troskliwie opiekował się chorymi, także tymi spoza klasztoru. Nawet więcej – potrafił wyczuć, że ktoś go potrzebuje.

Zachowały się relacje, że przychodził w środku nocy do ojców, którzy nagle zachorowali i nie mieli siły nawet zawołać o pomoc. Podobno w celu udzielenia pomocy zdarzało mu się przechodzić przez zamknięte drzwi.

Po drugie, prowadził tak głębokie życie duchowe, że pomimo braku wykształcenia stał się duchowym doradcą wielu ludzi. Furta, na której najczęściej można go było spotkać, stała się czymś w rodzaju skrzyżowania rozmównicy z gabinetem terapeuty. Miał tam przychodzić nawet biskup Limy.

Mimo rosnącej popularności Marcin de Porres pozostał pokorny. Kiedy jego klasztor popadł w potężne długi, wpadł na oryginalny pomysł wsparcia go finansowo. Otóż dogonił przeora idącego negocjować odłożenie spłaty pożyczki i zaczął nalegać na przełożonego, żeby ten go… sprzedał. W końcu był czarnoskóry i pracowity, zyskana kwota mogła wesprzeć wspólnotę, a on sam może zyskałby pana, który potrafiłby go „wreszcie przymusić do porządnej służby”. Oczywiście, do sprzedaży nie doszło, ale świadectwo hojnego serca i miłości do zakonu pozostało.

Święty Franciszek Ameryki Południowej

Obraz dobroci Marcina de Porres pozostałby niepełny bez wspomnienia o jego współczuciu wobec zwierząt. Był założycielem pierwszego znanego schroniska dla nich i do klasztoru sprowadzał nie tylko chorych nędzarzy, ale także ranne zwierzaki.

Zachowała się opowieść o kogucie ze złamaną nóżką, który codziennie sam przychodził do klasztoru na zmianę opatrunku, a także o psie, którego brat skarcił za wdawanie się w uliczne bójki, a następnie pielęgnował, dopóki czworonóg nie odzyskał pełnej sprawności.

Ta opiekuńczość miała też niezbyt ciekawe skutki. Dokarmiane przez Marcina myszy tak się rozpleniły, że przeor zagroził ich eksterminacją. Brat, nie chcąc do niej dopuścić, zwołał je wszystkie i wyprowadził z domu. Podobno nie wróciły tam, dopóki żył ich dobroczyńca.

Rana, z której płynęło miłosierdzie

Odrzucenie, jakiego doświadczył Marcin, w jego życiu stało się źródłem miłosierdzia, bo znając ból opuszczenia, nie był w stanie przejść obojętnie obok potrzebujących. I tak uwierające ziarenko wewnętrznego cierpienia stało się źródłem dobra.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Wesprzyj Aleteię!

Jeśli czytasz ten artykuł, to właśnie dlatego, że tysiące takich jak Ty wsparło nas swoją modlitwą i ofiarą. Hojność naszych czytelników umożliwia stałe prowadzenie tego ewangelizacyjnego dzieła. Poniżej znajdziesz kilka ważnych danych:

  • 20 milionów czytelników korzysta z portalu Aleteia każdego miesiąca na całym świecie.
  • Aleteia ukazuje się w siedmiu językach: angielskim, francuskim, włoskim, hiszpańskim, portugalskim, polskim i słoweńskim.
  • Każdego miesiąca nasi czytelnicy odwiedzają ponad 50 milionów stron Aletei.
  • Prawie 4 miliony użytkowników śledzą nasze serwisy w social mediach.
  • W każdym miesiącu publikujemy średnio 2 450 artykułów oraz około 40 wideo.
  • Cała ta praca jest wykonywana przez 60 osób pracujących w pełnym wymiarze czasu na kilku kontynentach, a około 400 osób to nasi współpracownicy (autorzy, dziennikarze, tłumacze, fotografowie).

Jak zapewne się domyślacie, za tymi cyframi stoi ogromny wysiłek wielu ludzi. Potrzebujemy Twojego wsparcia, byśmy mogli kontynuować tę służbę w dziele ewangelizacji wobec każdego, niezależnie od tego, gdzie mieszka, kim jest i w jaki sposób jest w stanie nas wspomóc.

Wesprzyj nas nawet drobną kwotą kilku złotych - zajmie to tylko chwilę. Dziękujemy!