separateurCreated with Sketch.

Jak terapia małżeńska uratowała naszą miłość

DOJRZAŁE MAŁŻEŃSTWO
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Myślę, że jednym ze sposobów, w jaki Bóg zbawia i uzdrawia, jest współpraca z naprawdę dobrymi terapeutami i psychologami.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.


Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Kilka tygodni temu przeglądałam profile przyjaciół na portalach społecznościowych. Nagle moją uwagę przykuł pewien twitt: „Specjalne podziękowania dla terapeutów – napisał Jes Kast. – Wykonujecie świętą pracę. Dziękuję Bogu za mojego terapeutę każdego tygodnia. Jestem wdzięczny za wszystko, co robicie!”. Zanim wyszeptałam szczere amen i kliknęłam na ikonę serduszka, przypomniałam sobie, że kiedyś na podobne wyznanie zareagowałabym zupełnie inaczej…

W trakcie dyskusji na studiach jedna z koleżanek nawiązała do swojego terapeuty. Byłam wówczas, jednym słowem, zażenowana. Wszystko dobrze, jeśli potrzebujesz terapii i spotkania z psychologiem, pomyślałam. Ale powinnaś mieć choć trochę przyzwoitości, by zachować tę wstydliwą tajemnicę dla siebie.



Czytaj także:


 

Skąd wiadomo, że potrzebna jest pomoc terapeuty?

Przeszłam długą drogę. Pamiętam, jak prawie dziesięć lat temu jechaliśmy z mężem na plażę. Nasza kłótnia rozwinęła się do takiego momentu, że dalsza jazda samochodem stała się zbyt niebezpieczna. Żeby było jasne – nie była to fizyczna konfrontacja. Ale oboje byliśmy już tak wściekli, że mój mąż cudem zdołał skręcić w boczną ulicę i zaparkować auto.

Nasza wściekłość stłumiła się wraz z wyłączeniem silnika. Ale cisza, która nastała, wcale nie przyniosła ukojenia. Nie pomogło nawet to, że na siedzeniu spało nasze 6-miesięczne dziecko. Cisza była ciężka jak kamień i zimna jak lód.

Wszystko stało się jeszcze bardziej absurdalne przez fakt, że siedzieliśmy w cieniu palmy zaledwie kilka kilometrów od oceanu. Wtedy wzbudziło się we mnie nowe, okropne pytanie: czy powinniśmy się rozwieść?

Nie pamiętam już, o co się kłóciliśmy, ale to nieistotne. Ważne było to, że nigdy nie przestawaliśmy ze sobą walczyć. Oburzenie i wrogość między nami nie były niczym nowym. Tak wyglądała codzienność od początku naszego małżeństwa. Ale stres i wyczerpanie związane z pierwszymi miesiącami życia naszego dziecka całkowicie zagroziły naszej więzi. Musieliśmy zrobić coś z naszą patologiczną relacją – jeśli nie dla siebie, to dla naszej córki.



Czytaj także:
Chodzisz na terapię? Zobacz, kiedy możesz spodziewać się zmiany

 

Najpierw terapeuta, a nie prawnik

W ciągu tygodnia znalazłam dwa numery telefonów: do prawnika zajmującego się rozwodami i do psychologa małżeńskiego. Gdy wracam do tych dni, drżę na myśl o tym, co by się stało, gdybym najpierw zadzwoniła do prawnika… Ale zadzwoniłam do psychologa z duszpasterstwa, który zorganizował naszą pierwszą wizytę. A właściwie: wizytę mojego męża.

Ja byłam przekonana, że to on jest odpowiedzialny za problemy w naszym małżeństwie i miałam czelność nie stawić się w poradni małżeńskiej. Na szczęście psycholog mnie rozgryzł. Po jednej czy dwóch indywidualnych sesjach z moim mężem przekonali mnie, że też powinnam się tam pojawić.

Tak zaczęła się nasza podróż do uzdrowienia i pojednania. W ciągu kolejnych 18 miesięcy uczestniczyliśmy na przemian w terapii indywidualnej i dla par. Jak się okazało, mieliśmy sporo pracy do wykonania. Szybko zdałam sobie sprawę, że byłam tak samo zraniona jak mój mąż, zdrowiejący alkoholik. Po prostu łatwiej było mi ukrywać swój ból.



Czytaj także:
Terapia kolorowankami – to naprawdę działa!

 

Nie: wciąż zamężna, ale: szczęśliwie zamężna

Nasze dobre samopoczucie jako pary kosztowało nas niewiarygodną ilość czasu i pieniędzy. Ale wstydzę się tego w bardzo niewielkim stopniu. Jestem raczej dumna z naszej ciężkiej pracy, dumna z ofiary, którą złożyliśmy, by zainwestować w nasze małżeństwo.

Minęło kilka lat, od kiedy skończyliśmy naszą wspólną terapię. Mimo że nie ma już regularnych wizyt u psychologa, a nasze wspomnienia z czasu spędzonego na kanapie w gabinecie powoli się zacierają, nadal korzystamy z tego doświadczenia.

Jest w nas mądrość, której nie było wcześniej. W naszych sercach jest też miłość, która poprzednio została wyparta przez rozgoryczenie i żal. Nie jesteśmy już jedynie: wciąż małżeństwem. Jesteśmy szczęśliwym małżeństwem.

Nawet teraz wciąż potrzebujemy pomocy. Mój mąż korzysta z regularnych wizyt u psychologa. Ja z kolei odkryłam, że dla mojego dobrego samopoczucia kluczowe są comiesięczne spotkania z kierownikiem duchowym w lokalnej parafii.

Ta terapeutyczna praca, którą wykonujemy indywidualnie, przynosi niewiarygodne korzyści naszemu małżeństwu.


DOJRZAŁE MAŁŻEŃSTWO
Czytaj także:
Nie uwierzycie, co zrobił dla żony na 40. rocznicę ślubu

 

Terapia – to nie powód do wstydu

Nie tak dawno w naszej parafii odbyły się rekolekcje dla małżeństw. Poszłam na nie zainfekowana moim ulubionym grzechem pychy: w poprzednim roku poświęciłam wiele czasu na czytanie i pisanie o małżeństwie. Wątpiłam, czy uda mi się wynieść coś nowego z tego doświadczenia. Myliłam się. Zawartość rekolekcji była przekonująca, ale najbardziej podobały mi się sesje, podczas których małżeństwa odsyłano z listą pytań do zmierzenia się. Jak zawsze pytania te skłoniły nas do rozważenia naszego życia pod zupełnie nowym kątem, który wcześniej nie był nam dostępny na własną rękę.

Myślę, że jednym ze sposobów, w jaki Bóg zbawia i uzdrawia, jest współpraca z naprawdę dobrymi terapeutami i psychologami. Nie ma powodów do wstydu – to naprawdę święta robota.


PRZYTULONA PARA
Czytaj także:
Rekolekcje małżeńskie są niebezpieczne. Wiesz dlaczego?

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!