Rozmawiamy z Brianem Birdem, scenarzystą wchodzącej do kin „Sprawy Chrystusa”.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Według Briana Birda, scenarzysty wchodzącego do kin filmu „Sprawa Chrystusa”, jesteśmy głodni nadziei, wiary i miłości, a cynizm, nieuprzejmość i wszelkie okropieństwo naszych czasów otwierają nasze serca na coś głębszego. Dlaczego prawdę trzeba czasem ubrać w nieprawdziwe szatki, dlaczego „Kod DaVinci” może stać się inspiracją w opowiadaniu historii o nawróceniu i co daje ostatecznie satysfakcjonujące odpowiedzi duchowym poszukiwaczom? – Brian Bird, scenarzysta filmu, opowiada Marcie Januszewskiej.
Marta Januszewska: „Sprawa Chrystusa” to nie tylko poruszający film o nawróceniu, to też piękna opowieść o miłości. Dlaczego zdecydowałeś się tak poprowadzić scenariusz? Czy historia Lee Strobla nie była wystarczająco mocna?
Brian Bird: Książka autorstwa Lee, na podstawie której powstał film, to skok na głęboką wodę, jeśli chodzi o dowody przemawiające za Jezusem, za ukrzyżowaniem, zmartwychwstaniem, prawdą o chrześcijaństwie. W każdym z tych obszarów wypowiadają się naczelni światowi eksperci. To jest znakomita podstawa do nakręcenia serialu dokumentalnego, ale nie filmu fabularnego. Wiedziałem, że muszę zbudować scenariusz na bardzo osobistej historii, wokół której zostanie przeprowadzone całe dochodzenie. Udało mi się to dzięki trzem kluczowym wątkom. Po pierwsze, to historia miłości Lee i Leslie, jego „misji” mającej na celu uratowanie ukochanej od czegoś, co wydawało mu się wielkim przekrętem. Po drugie, oziębłość Lee względem własnego ojca i odkrycie podobieństwa tego rodzaju zranienia w relacji ojciec-syn u wielu znanych z historii ateistów (Nietzsche, Freud, Camus, Wolter, Jung – przyp. MJ). Wreszcie to jego praca nad ważną sprawą kryminalną dla gazety w Chicago, którą początkowo przedstawił w fałszywy sposób tylko dlatego, że był ślepy na fakty, co akurat zazębiło się z jego własną duchową ślepotą. Te elementy to niezwykle bogate, prawdziwe wydarzenia, wokół których została poprowadzona sprawa Chrystusa.
Czytaj także:
Robi film o nawracaniu w średniowieczu i… sam się nawrócił. Bartosz Konopka o „Krwi Boga”
Dowód życia Chrystusa
Znasz Lee Strobla osobiście. Czy ta znajomość ułatwiła Ci pracę, czy wręcz przeciwnie?
Jestem przekonany, że nasza przyjaźń miała kluczowe znaczenie dla zrobienia tego filmu. Bardzo chciałem, żeby Lee i Leslie mieli poczucie, że pozostaniemy wierni ich oryginalnej historii. Nie było to dla mnie żadne obciążenie, wiedziałem, że ich prawdziwe przeżycia to gotowy materiał na film. Ale również czułem wielką odpowiedzialność wobec tej spuścizny. Seria książek Lee zmieniła świat, jeśli idzie o apologetykę, obronę wiary. Chciałem mieć pewność, że jedynie uwypuklimy jego dzieło, a niczego mu nie ujmiemy. Moim celem było upewnienie się, że sam Lee będzie zadowolony z każdego fragmentu opowiadanej historii.
Książka Strobla dostarcza ogromnej ilości dowodów przemawiających za wybraniem Chrystusa. W zasadzie niemożliwością jest ubranie ich wszystkich w film. Jakiego klucza użyłeś, by dokonać ich selekcji?
To prawda. Nie ma szans zrobić filmu fabularnego z trzynastoma ekspertami. Dlatego postanowiłem skupić się na dowodach, które w moim odczuciu są najbardziej „filmowe”. Nie jestem wielkim fanem „Kodu DaVinci”, ale jedna rzecz jest świetnie zrobiona w tym filmie: pokazanie śledztwa w ekscytujący i dramatyczny sposób. To była moja inspiracja. Zastosowałem ten pomysł w odniesieniu do kilku dowodów, z których można było ułożyć rozwijającą się epicką opowieść: dowód ukrzyżowania, dowód istnienia ponad pięciuset naocznych świadków, którzy spotkali Chrystusa po zmartwychwstaniu oraz prawdziwość starożytnych kopii Ewangelii.
Czytaj także:
Chrześcijańska odpowiedź na „Kod Leonarda da Vinci” Dana Browna
Prawda dziwniejsza niż fikcja
Jest taki popularny cytat Marka Twaina: „Nigdy nie pozwól, aby prawda zepsuła dobrą historię”. To podobno motto scenarzystów, zwłaszcza w przypadku filmów opartych na faktach. Zatem jak bardzo sfabularyzowana została historia Stroblów?
Twain zdecydowanie miał rację! Jeśli kręcisz dokument, możesz po prostu przedstawić rzeczy tak, jak się wydarzyły i pozwolić widzom wyrobić sobie zdanie. Ale kiedy robisz fabułę – film rozrywkowy – nie można pozwolić, by fakty same z siebie wpłynęły na poprowadzenie opowiadania. Prawda nie zawsze poddaje się klasycznej strukturze trzech aktów, tak potrzebnej w filmie. I proszę pamiętać, że to nie jest jakiś mój wymysł! Taki sposób narracji sięga arystotelesowskich zasad konstrukcji dramatu. Prawda czasami JEST dziwniejsza niż fikcja albo może się wydawać widzowi mniej wiarygodna. Jednak kiedy starasz się opowiedzieć o prawdziwych wydarzeniach, trzeba być tak blisko prawdy, jak to możliwe. W przypadku „Sprawy Chrystusa” Lee i Leslie twierdzą, że film w 80-85 proc. odpowiada ich prawdziwym doświadczeniom. To oznacza, że w pozostałych ok. 15 proc. trzeba było skompresować pewne wydarzenia, dokonać jakichś zmian w czasie, połączyć postaci albo po prostu doczytać między linijkami. Zostawiam tu pole do popisu dla wyobraźni widzów.
„Sprawa Chrystusa” cieszy się wielką popularnością. Dlaczego, według Ciebie, filmy oraz książki dotyczące wiary, potrzeb duchowych, poszukiwania tak bardzo obecnie przykuwają naszą uwagę?
Nie wszystkie osiągają taki sukces jak „Sprawa Chrystusa”, ale są też takie, które są jeszcze chętniej oglądane. Jestem przekonany, że widzowie są głodni nadziei, wiary i miłości. I szukają ich we wszystkich tych historiach. Cynizm, nieuprzejmość, wszelkie okropieństwo naszych czasów otwierają ludzkie serca na coś więcej. Ale trzeba pamiętać, że filmy muszą być robione perfekcyjnie. To nie mogą być propagandowe dziełka. Dobre historie stawiają wielkie pytania i niepokoją duchowych poszukiwaczy, a ostatecznie satysfakcjonującą odpowiedzią na tego typu wątpliwości, według mnie, może być jedynie relacja z Bogiem. Dobre filmy i opowieści właśnie do tego zawsze zmierzają.
Czytaj także:
Niespodziewane nawrócenie Érica-Emmanuela Schmitta. „Rozpalony” przez wiarę
Czytaj także:
Ćpun zostaje mistrzem świata w triathlonie? Najlepsi się nie poddają!