Miał spędzić w nim spokojną emeryturę, ale stwierdził, że na to jeszcze przyjdzie czas. Rozmontował więc świeżo postawiony dom z bali i zawiózł 400 km dalej.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Teraz będzie służył rodzinie Wiśniewskich, której po sierpniowych nawałnicach sufit wciąż sypie się na głowy. „Po prostu są ludzie, którzy bardziej potrzebują niż ja” – mówi Andrzej Sapieszko.
Żeby znaleźć najbardziej potrzebujących, pan Andrzej zadzwonił do sołtysa Rytla, Łukasza Ossowskiego. Ten skierował go do koleżanki – sołtys Szynwałdu, Kamili Jabłońskiej. Od razu pomyślała o Wiśniewskich.
Ich stuletni dom był w opłakanym stanie. Wiatr zerwał dach, stropy niszczyły się pod wpływem deszczu. Został im tylko jeden pokój, w którym czują się w miarę bezpiecznie. I to w nim spędzą święta Bożego Narodzenia. Mają nadzieję, że już ostatnie. Marzy im się Wielkanoc pod nowym dachem. Do starego domu nie mają już sentymentu. Chcą się z niego jak najszybciej wyrwać, bo 9-letni Wiktor wciąż śni o wichurze. Dobrze pamięta ten potworny strach: żeby tacie nic się nie stało…
Czytaj także:
Siostra z piłą łańcuchową. „Rób, co możesz, gdy potrzebna jest pomoc”
Dom z bali. Z Kamieńczyka do Szynwałdu
Kiedy do Szynwałdu przyjechała ciężarówka wypełniona 12-metrowymi balami ze słowackich świerków, nie trzeba było nikogo prosić o pomoc. Mieszkańcy sami z siebie zakasywali rękawy i brali się do roboty. Po nawałnicy stali się sobie jeszcze bliżsi.
Nigdy nie zapomnę tego, jak pan Stanisław [Wiśniewski] zakleił prowizorycznie swój dach i służył innym pomocą. Kilka dni po nawałnicy, gdy nadal nie było prądu, pojechał ze mną i strażakami o 6 rano do jednego z gospodarstw rolnych w Szynwałdzie, aby podłączyć prawidłowo śrutownik do dużego zewnętrznego agregatu. Dzięki temu rolnicy z całej okolicy mogli uśrutować jedzenie dla swoich zwierząt. To, że pan Stanisław – sam dotkliwie poszkodowany – pomagał innym jak tylko potrafił, chwyciło mnie za serce – w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” mówiła sołtys Kamila Jabłońska.
Czytaj także:
Sprzedał własne mieszkanie, żeby pomóc dzieciom w Nepalu. I to jak!
Kiedy wiatr szalał na Pomorzu, pan Andrzej był w Warszawie i z przerażeniem patrzył na obrazki w telewizji. Decyzja o podzieleniu się domem była impulsem. „Doszedłem do wniosku, że można w ten sposób pomóc komuś, kto tej pomocy potrzebuje. Osiem lat temu przeżyłem pożar, który zniszczył nasz dom od środka. Wtedy też zacząłem budowę nowego – opowiadał „Gazecie Wyborczej”. – Ale plany życiowe się zmieniły. Dzieci zaczęły inaczej widzieć swoją przyszłość i nie chciały już korzystać z domu z bali. Doszedłem do wniosku, że nie jest mi potrzebny. I tak narodził się pomysł przekazania go bardziej potrzebującym”.
Lepszego mikołajkowego prezentu rodzina Wiśniewskich nie mogła sobie wymarzyć!
Czytaj także:
Rodzice harcerzy z Suszka dziękują: „za każdą parę skarpet”, „kubki gorącej herbaty”
Źródła: bydgoszcz.wyborcza.pl, fakty.tvn24.pl