Jeśli nie nauczyliśmy się być blisko z rodzicami, nie będziemy w wymiarze duchowym blisko z Bogiem. Jak sobie z tym radzić tłumaczy ksiądz i psychoterapeuta, Grzegorz Kudlak.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Duchowość to relacja osobista z Bogiem. Trzeba umieć ją zbudować. Zazwyczaj uczymy się, obserwując i naśladując rodziców. Kłopot, jeśli nie mogliśmy się tego od nich nauczyć, tak bardzo, że nawet z nimi nie jesteśmy blisko. Wtedy nie nawiążemy relacji także w duchowym wymiarze z Bogiem.
Beata Pawłowicz: Ksiądz mówi, że nasz obraz Boga to przeniesienie tego, czego doświadczyliśmy w relacji z ojcem i matką. Dlatego życie duchowe nie rozwija się, dopóki nie przekroczymy urazów z dzieciństwa. Ale czy modlitwa nie wystarczy? Potrzebna jest psychoterapia?
ks. Grzegorz Kudlak: Wierzę, że można doświadczyć cudu uzdrowienia serca i mimo braku dobrej relacji z rodzicami nawiązać głęboką relację duchową z Bogiem. Jestem wierzącym księdzem i wierzę w cuda. Ale nawet jeśli popatrzymy w Ewangelie, to tam wielu cudów nie ma. Poza tym, rodzi się pytanie o cud, czym on może być? Może tym, że ukaże się nam prawda o naszej relacji z rodzicami?
Prawda o naszym dzieciństwie
Cud jako zobaczenie prawdy o naszym trudnym dzieciństwie?
Może. Może nasz cud doprowadzi nas do tego, że poczujemy to, czego nam zawsze w relacji z rodzicami brakowało, a czego pragniemy? Chodzimy do kościoła i chcemy cudownej relacji z Ojcem Bogiem, ale nie mamy jej z ojcem człowiekiem. Warto więc zastanowić się, dlaczego? Dlaczego tej relacji z ojcem czy z matką nie mam? Co to jest, że przy moim ojcu nie jestem prawdziwy? Że przy matce nie jestem sobą? Mówimy o rodzicach, bo ten obraz w sercu dziecka się przenika.
Wiele zależy od tego, jaki ten obraz jest, bo jak uczy psychologia, rzutujemy go na to, jak widzimy Boga. Jeśli stanie się cud, to mimo że ojciec był niedostępny albo agresywny, nasz obraz Boga ulegnie uzdrowieniu i zobaczymy Go jako czyste miłosierdzie. Bóg jest nie tylko naszym ojcem, ale i matką: czułą, przytulającą, akceptującą. Pięknie tę dwoistość, tę pełnię Boga pokazał barokowy malarz Rembrandt, przedstawiając na jednym ze swoich obrazów Boga z jedną męską, a drugą kobiecą ręką, co ukazuje istotę jego męskiego i kobiecego pierwiastka.
Ale prawda o tym, jacy byli nas rodzice, może zachwiać IV przykazaniem?
A dlaczego ma zachwiać szacunkiem do nich? Prawda wyzwala także z niechęci. Trzeba ją poznać, bo ona dopiero otwiera nas na spotkanie z Bogiem takim, jakim On jest, a nie jakim Go widzimy. Jeśli więc chcemy być blisko Boga, warto właśnie w Adwencie zastanowić się nad tym, jaka jest moja relacja z rodzicami. A jaka chciałbym, żeby była?
Może kiedy zdam sobie sprawę, że matka nigdy wobec mnie nie była czuła i to przepłaczę, to pozwoli mi otworzyć serce na czułą relację z Bogiem? Mam wiele doświadczeń zawodowych, które potwierdzają to, że tędy droga. Ostatnio miałem w psychoterapii pacjenta, który działał w wielu wspólnotach religijnych i nic mu nie wychodziło. Wiecznie doświadczał tego samego: odrzucenie, niezrozumienie, konflikty, awantury – był zupełnie rozbity. W życiu osobistym nie udawało mu się nawiązać żadnych relacji. Przyszedł i zapytał: co jest ze mną nie tak?
Tak, jeśli nazwiemy, opłaczemy to, co się stało. Warto zacząć od tego, by sobie jasno powiedzieć: chcę być blisko z kimś, mieć kogoś, kto o mnie pamięta, czemu więc nie mam? Zazwyczaj pracując nad tym, wracamy do zranień z dzieciństwa. A zranieniem nie jest tylko przemoc.
Zranieniem jest także zaniedbanie. Niezauważenie moich potrzeb jako dziecka. I je też trzeba opłakać: „Mamo, mogło się stać coś dobrego, ale się nie stało. Mogłaś mnie przytulić, żebym poczuł się bezpiecznie, ale tego nie zrobiłaś. Nie dlatego nawet, że byłaś zła czy chora, ale po prostu: byłaś zajęta sobą”. To też jest do przepłakania. My nie obwiniamy rodziców, że byli straszni i skrzywdzili nas.
My przyglądamy się swojemu dzieciństwu z tej perspektywy: co się takiego stało, że teraz nie mogę znaleźć swojego miejsca w świecie? I to daje ukojenie. Bo wówczas możemy przeżyć i złość, i płacz, i smutek, i poczucie bezradności tamtego dziecka. A wtedy zrozumiemy, że te emocje zawsze w nas były, ale hamowaliśmy je nieświadomie. Taki przykład: „Mamo, zostawiłaś mnie jak byłam malutka w szpitalu”. Mama: „Ale mnie nie chcieli do ciebie wpuścić!”. „No, ale ja byłam sama i przestraszona”. Mama: „Nie mogłam tam być, ale nie wiedziałam, że ty tak to przeżywasz” – takie słowa mogą ukoić.
Czytaj także:
Trudne dzieciństwo może być źródłem siły. Jak zmienić swoje myślenie o traumie?
Żal do rodziców…
Taka rozmowa rzadko się udaje…
Tak. Ale mamy i możemy mieć żal, i do rodziców, i do Boga, że nam się krzywda stała. Jeśli jednak nie rozmawiamy z rodzicami szczerze, to też szczerze nie umiemy rozmawiać z Bogiem. Boimy się, myślimy, że nie wypada… I nie mamy bliskiej, osobistej relacji z Bogiem, tylko jedno wielkie udawanie. Mamy być szczerzy, być sobą.
Dlatego warto o tym, co przeżyliśmy, co czujemy, powiedzieć Bogu. Mamy intelektualne przekonanie: „Bóg jest z nami zawsze”, ale wtedy w szpitalu czuliśmy sercem zupełnie co innego. Czuliśmy się porzuceni. I to powiedzmy rodzicom, powiedzmy też Bogu. Powiedzmy mu nie to, co wydaje się nam, że powinniśmy czuć, ale to, co czuliśmy naprawdę: „Zostawiłeś mnie!”.
To trudne nakrzyczeć na Boga?!
To ważne, aby być szczerym wobec bliskich i Boga. Bo bywa też tak, że kiedy nie wiemy, że to ojciec czy matka byli powodem naszego bólu, to dokonujemy tzw. „przeniesienia” czyli zamiast gniewać się na ojca, który bił albo na matkę, która nie obroniła – gniewamy się na Boga. Ateiści nie wierzą w Boga, ale to nie znaczy, że nie uważają Go za ważną figurę.
Czasem też mam wrażenie, że prawda o ateizmie to przeniesienie na Boga nienawiści za całe zło, jakie nas w życiu spotkało ze strony ludzi. Za wszystkie skrzywdzone miłości. Kiedy ateista pyta, dlaczego Bóg stworzył okrutnego wilka, pytam go: kogo okrutnego spotkałeś w życiu? Może to twój ojciec jest takim wilkiem? Zobacz, czy tego, co zarzucasz Bogu nie zarzucasz też ojcu?
Ale jeśli powiem tak, to przeżyję złość do ojca, a to niechrześcijańskie?
Złość jako emocja, na którą nie mamy wpływu nie jest grzechem. Jest nim dopiero zawiść, czyli postawa zależna od naszej woli. Rzadko mówi się o tym ważnym rozróżnieniu, dlatego boimy się emocji. A kiedy tłumimy je wystarczająco długo, boimy się eksplozji, w której tracimy kontrolę. Rodzice przysłali do mnie raz 21-latka.
Początek jego życia, a on siedzi na fotelu i mówi, że przysłali go, bo całymi dniami siedzi przed komputerem, ale on sam nie widzi w tym problemu. Zapytałem go o satysfakcję z życia. Jak je ocenia? Na 3 plus. Pytam: co się stało w pana życiu, że nie chce się panu pełniej żyć? „Nie chcę czuć”. Dobrze, ale jak coś jest na 3 to zaraz będzie na 2. Życie nie lubi stagnacji: nie spada tylko to, co rośnie.
Czytaj także:
Wszystkie błędy mojej mamy, których nie chciałabym powtórzyć
Bóg przychodzi nie patrząc, czy „posprzątaliśmy” już w życiu
Adwent, ale co z tymi, którzy np. tak jak ja, żyją w związkach niesakramentalnych itd.? Czy mamy prawo Boga do nas zapraszać? Może zaprosić Go dopiero, jak zrobimy remont, posprzątamy?
Bóg się narodził w stajence, więc i do twojego domu, do twojego życia przyjdzie. Zapraszasz go do siebie – to istota Adwentu, do swojego życia takim, jakim ono teraz jest. Niewyremontowanego, zabałaganionego. W tym bałaganie przecież tkwi źródło twojego cierpienia.
Sprzątasz i nie możesz posprzątać, tynk się ciągle sypie. Jaka to jest piękna wizja: Bóg przychodzi i jest z tobą w tym cierpieniu, wcale się nie brzydzi i nie obraża. W tym niewyremontowanym życiu, w bałaganie, który próbowałaś ogarnąć tysiąc razy. Wyobraź sobie taką scenę: On jest z tobą w tym twoim niepoukładanym życiu, w cierpieniu, w tych niewykorzystanych szansach, w bezradności, w rozpaczy, we wstydzie. Gdyby ktoś przyszedł i powiedział: „Ja teraz z tobą będę, bądź taka, jaka jesteś, i tak będę z tobą” to…
To byłaby miłość.
I Bóg nas kocha i z nami takimi jest. Ale my nie wierzymy, nie możemy uwierzyć w to, jeśli nasi rodzice nie byli z nami, jeśli musieliśmy zabiegać o ich miłość, udawać innych niż jesteśmy, starać się nieustannie zbierać punkty. Adwent to próba uwierzenia w to, że to możliwe, żeby Bóg zawsze chciał być z nami, chociaż ojciec czy matka nie chcieli. Adwent to nadejście – to jego istota. Pukanie do drzwi jest dobrym obrazem.
Ale co, jeśli ktoś czuje, że postąpił nie tak jak trzeba, że na przykład wybrał człowieka, a nie Jezusa? On przyjdzie mimo to?
We Franciszkowym duchu, tak. Przyjdzie. Papież pokazuje nam przecież od czasu swojego pontyfikatu inną perspektywę, perspektywę miłosierdzia. I to jest mi bliskie. Bo ja też uważam, że dorastamy do decyzji, że ona wymaga czasu. A zobowiązania, które przyjmujemy na siebie wobec drugiego człowieka są istotnymi elementami naszego życia. I nie o to chodzi, by bezdusznie powiedzieć: jeśli żyjesz z człowiekiem w związku niesakramentalnym to od niego odejdź.
Nie, trzeba się przyjrzeć temu: kim ten człowiek dla mnie jest, jaką relację z nim zbudowałem, w jakiej sytuacji życiowej to się stało? Ważne jest tu cierpienie: wydaje mi się, że tak wybrałem i tak chcę, ale kiedy zaczynam dojrzewać duchowo, czyli odczuwać chęć, by być blisko Boga i prawdziwego siebie, a na drodze pojawia się przeszkoda – cierpię. I właśnie tam, w tę przestrzeń cierpienia, mam zaprosić Boga.
Czytaj także:
Katarzyna Grochola: Jesteśmy po to, żeby się nauczyć kochać [wywiad do oglądania i czytania]
Iść czy nie iść do rodziny…
Cierpienie bywa ogromne… Zdarzają się łzy w Kościele.
Moje doświadczenie jest takie, że jak ktoś przyjmie Boga, uwierzy, że on chce przy nim być, przyjmie Go jako konkretną osobę, to będzie łatwiej. Sami często jesteśmy bezradni wobec cierpienia fizycznego, psychicznego innych ludzi. Nie umiemy w nim ulżyć, patrzymy na nie bezradnie. Ale moi pacjenci często mówią: „Nie sądziłem, że dożyję takiego momentu, że będzie mi łatwiej z moim cierpieniem”. Jestem więc przekonany, że właśnie ci, którzy taki obszar cierpienia mają w sobie, tam właśnie powinni Boga zaprosić i tam go przyjąć. W swojej stajence, w najciemniejszym miejscu.
Chciałbym, żeby ten Adwent był wyjątkowy, tak jak ten konkretny moment mojego życia. Bo może następny Adwent spotka mnie w całkiem innej rzeczywistości? Dlatego ten obecny jest niepowtarzalny. Rok temu było inaczej i za rok będzie inaczej. Jezus zaś dziś, teraz puka jak stary przyjaciel do Twoich drzwi, do Twojego życia: czy masz posprzątane, czy nie. Zaprosisz Go?
Trudno zaakceptować to, że nie dość, że mieliśmy bolesne dzieciństwo, to jeszcze ono dewastuje naszą bliskość z Bogiem. A tu za chwilę będzie opłatek…
Iść czy nie iść do rodziny? Udawać, czy być prawdziwym? Co robić, przeżyć te emocje, a może nie? Mogę widzieć problem, ale nie być gotowym się nim zająć. Zapytaj więc siebie, co chcesz? Nie pytaj: co wypada? Nie pytaj: jaka jest tradycja, co należy, co powinienem? To może być nazwane psuciem świąt. Zapytaj siebie: czy i gdzie ja chcę iść? Jeśli uznasz, że chcesz zostać sama, może płacząc albo tęskniąc – tak zrób. Być może ten akt prawdy wobec siebie i innych, to przeżycie bólu i autentycznego cierpienia sprawi, że pojawi się przestrzeń na Przyjście i Narodzenie. A następne święta mogą być lepsze.
Ksiądz mówi: możesz nie iść do rodziców na Wigilię?
Obrażą się, że nie robisz, jak oni chcą? Bądźmy dorośli: podejmujemy decyzje, które są dobre i potwierdzają nasze życie w prawdzie. Bliscy, którym na Tobie zależy uszanują Twoją potrzebę. Najważniejszą osobą w święta nie jest przecież matka czy teściowa albo obrażony tatuś, ale Ten, który przychodzi i nie gardzi żłóbkiem mojego serca. Moje zadanie polega nie na przerabianiu żłóbka na pałac, ale na przygotowaniu go dla Niego. Zgody, by do tej stajni wszedł właśnie On, po to, by rozpocząć moje zbawienie.
W przypowieści o Pannach mądre okazały się te, którym nie zabrakło oliwy. Nie tej do smażenia karpia! Ale do oświetlania drogi dla Oblubieńca. Oświetlania mojej wstydliwej ciemności. Twój żłóbek otworzony ma być dla Niego, a nie dla tradycji. To trudniejsze, niż przyklejony uśmiech i kurtuazje nad zimnym barszczem. Ale zbawienne.