Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Bębny grają nieprzerwanie przez kilka godzin. Po Kraju Tysiąca Wzgórz rozchodzi się wieść o Narodzeniu Chrystusa. Dociera do glinianych chat ukrytych w bananowych gajach całej Rwandy.
Afrykańska gościnność
Ze świąteczną wizytą zaprasza nas do siebie Esperance. Jej imię znaczy: Nadzieja. Kobieta choruje na AIDS. Jej mąż niedawno zmarł na tę chorobę. Z dwójką dzieci mieszka w maleńkiej chacie przykrytej liśćmi z bananowca. Wita nas na progu w lokalnym języku kinyaruanda: umugishya waje iwacu, co znaczy: błogosławieństwo przyszło do domu.
Wchodzimy do środka. To znak, że traktuje nas jak swoich. Całe mieszkanie to jedna niska, niewielka izba. Jedynym wyposażeniem jest stojące pod ścianą łóżko – deska oparta na czterech pieńkach eukaliptusa. Siadamy. Nad głową zwinięta moskitiera. Służy za szafę. W kącie palenisko. W garnku bulgoce fasola.
Dzieci łakomie wyciągają ręce po cukierki. Rozkoszujące się słodyczą w buzi mówią, że to ich pierwszy posiłek. Za chwilę zacznie zmierzchać. Wygłodniałymi oczami śledzą każdy ruch mamy, gdy na dwóch talerzach: dla mnie i misjonarza, wykłada świąteczne przysmaki – ugotowaną fasolę, dziś wyjątkowo z solą, a na wspólnej tacy słodkie banany.
Mam świadomość tego, że jeśli zjemy nasze porcje, ona z dziećmi zostanie głodna. Gdy o tym myślę, natrętnie przypominają mi się poświąteczne śmietniki w Polsce, pełne zmarnowanego jedzenia.
Dziękczynienie i wspólnota: mimo biedy
Esperance zaczyna dziękczynną modlitwę. Dziękuje Bogu za życie, za dzieci, za wszystko, czym Bóg ją obdarzył (patrząc na biedę w jakiej żyje, nie mam odwagi zapytać jej, czym jest to „wszystko”); dziękuje za tę „białą kobietę” i misjonarza, którzy dzień Bożego Narodzenia chcieli spędzić z jej rodziną...
Ta szczera modlitwa ma niezwykłą moc. Misjonarzowi, który mi ją tłumaczy z lokalnego języka, kilkakrotnie łamie się głos. Trudno ukryć nam łzy, gdy Esperance z dziećmi zaczyna śpiewać lokalną rwandyjską kolędę, której refren brzmi tak samo na całym świecie: „Gloria in excelsis Deo...”.
Po chwili chata zapełnia się dziećmi sąsiadów. Dostaję praktyczną lekcję tego, czym jest prawdziwa wspólnota i że nigdy nie jesteś tak biedny, żeby nie móc podzielić się z drugim. Do kolejnych umorusanych łapek trafiają przyniesione przez nas cukierki, a gdy zaczyna ich brakować, dzielone są na coraz mniejsze kawałeczki, tak by każdy z maluchów mógł zakosztować świątecznej słodyczy.
Yezu yatuvukiye! Jezus nam się narodził! Ta prawda raz po raz rozbrzmiewa pod bananowym dachem, gdzie ciemność rozprasza jedynie promyk maleńkiej świecy.
Wigilia: najeść się do syta
Przed mszą wigilijną przez wioskę maszeruje procesja. Rwandyjską biedę zręcznie ukrywają świątecznie doprane koszule chłopców i długie, pełne falbanek sukienki dziewczynek. Dzieci tańczą w rytmie wystukiwanym na bębnach.
Wigilijna msza święta jest jednocześnie zakończeniem Adwentu i Pasterką. W Rwandzie, szczególnie w wioskach, nie odprawia się mszy o północy. Tak jest bezpieczniej – dla wielu nocny powrót do domu przez bananowy gaj mógłby skończyć się kradzieżą albo gwałtem.
Z liturgii sprawowanej w lokalnym języku kinyarwnada rozumiem tylko jedno słowo: Emanuel. Bóg rzeczywiście jest z nami. Dziewczęta dziękują za to, tańcząc przed ołtarzem, a maluchy pląsają, wybijając rytm śpiewanych pieśni. Szopka stoi pod bananowcem i pachnącymi cyprysami.
Dzieciaki raz za razem wyglądają przez okno kaplicy, by podpatrzeć przygotowania do wigilijnego obiadu. Dla ubogich Afrykanów święta Bożego Narodzenia kojarzą z dniem, kiedy wreszcie mogą najeść się do syta, a dzieci po raz pierwszy w życiu skosztują mięsa. Bożonarodzeniowe menu to wołowina z kapustą i ryżem. W leżącej u stóp wulkanów parafii w Nyakinama serwuje ją młodzież, która własnoręcznie wszystko przygotowała.
„Biletem wstępu” są biblijne cytaty składane ze słów rozdawanych na Roratach. Dzieciaki, z większą liczbą dziur w tekście niż samych słów, ze smutkiem patrzą na szczęśliwców już pałaszujących rękami świąteczne porcje. Na zachętę nimuze (chodźcie i wy) reagują niepewnie niedowierzając, że i dla nich znajdzie się miejsce i talerz. Często kawałki mięsa zostawiają sobie na później, żeby dłużej nimi nacieszyć oczy. Przeciętna rwandyjska rodzina je mięso raz w roku. Symbolizuje ono czas Bożego Narodzenia.
Dzięki pomocy misjonarzy skończył studia
Parafialny teatr pęka w szwach. Głowa przy głowie siedzą dzieci, młodzież i dorośli. Świątecznym zwyczajem odbywa się właśnie parafialna tombola, czyli loteria fantowa. To nie tylko budująca wspólnotę zabawa, ale i konkretna forma wyjścia z pomocą do potrzebujących. Każdy ściska w ręku wymiętą karteczkę. Niektórzy układają z losów prawdziwy wachlarz.
Jak magnes zadziałał rower – główna nagroda i szczyt marzeń. W biednych rwandyjskich wioskach to prawdziwy skarb. Może być typowym środkiem lokomocji, ale też pojazdem do przewożenia bananów albo „taksówką” zarabiającą na rodzinę. „Zebraliśmy wiele fantów i każdy los wygrywa” – mówi Gaston.
Jest sierotą i samotnie wychowuje pięcioro młodszego rodzeństwa. Aktywnie włącza się jednak w parafialne prace, by, jak mówi, podziękować. Dzięki pomocy misjonarzy skończył właśnie studia. Do szkoły chodzi też jego rodzeństwo. Z talentem komika losuje kolejne szczęśliwe numery i podbija emocje.
Za wszystko dziękować
Jęk zawodu słychać, gdy chłopcy nie stają się posiadaczami skórzanej piłki. Śmiech rozlega się, gdy starszy mężczyzna wygrywa elegancką sukienkę. Z siedzącą obok kobietą szybko wymienia ją na elegancką marynarkę. Mama z kilkorgiem dzieci wygrywa roczne ubezpieczenie zdrowotne dla rodziny. Nie wierzy swemu szczęściu. Z przejęcia robi znak krzyża i nie może wymówić ani słowa.
Radość budzi nawet wygrany cukierek, lizak, zwykły długopis czy kolorowy ołówek. To, co na europejskich dzieciach nie robi już najmniejszego wrażenia, dla małych Rwandyjczyków jest skarbem.
Eugenia i Deodatus są rodzeństwem. Tryskają radością. Wylosowali maszynę do szycia. Pięć lat temu oboje skończyli kurs krawiecki, jednak pracowali u innych, gdyż nie było ich stać na kupno maszyny. Teraz otworzą rodzinny biznes. W ramach wdzięczności ich wuj przynosi mi w świątecznym prezencie ogromną kiść bananów prosto z drzewa. Tym gestem na me ręce wyraża wdzięczność dla wszystkich rodziców adopcyjnych z Polski, dzięki którym jego najbliżsi mogą się uczyć. „Wszystko jest przecież darem, za który powinniśmy dziękować” – mówi Fidel Habarurema, którego rwandyjskie nazwisko oznacza „Bóg konieczny w życiu”.