Gdy umierała, miała niespełna 7 lat. Dziś niektórzy przebąkują, że powinna zostać ogłoszona Doktorem Kościoła. Ona – dziewczynka, która w sześć lat z hakiem zdążyła zrobić wszystko, czego nie udaje się czasem zrobić osiemdziesięcio- czy dziewięćdziesięciolatkom.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Tatusiu, ból jest jak materiał: im mocniejszy – tym więcej warty.
Antonietta Meo
Jak Bóg jest w stanie patrzeć na cierpienie dzieci? Teologowie mówią, że patrzy inaczej niż my. Jest jak ktoś, kto czeka w domu na przyjazd rodziny. Wie, że nie będzie łatwo, że po drodze czekają ich wiry, burze i wszelkiej maści przeszkody, ale wie też, że dotrą na pewno, że ta podróż musi skończyć się happy endem, za chwilę wszyscy padną sobie w ramiona.
Z perspektywy człowieka te turbulencje, choroby, śmierć mogą wyglądać jak koniec świata, Bóg widzi, co jest na mecie, daje siłę i mówi tylko: jeszcze tylko chwilę, wytrwaj, przeczekaj.
Czytaj także:
Św. Leopold Mandić – męczennik konfesjonału: Nie potrafiłem wzbudzić żalu u penitenta [Wszyscy Świetni]
Nie była świątobliwym dzieckiem
Dzieci słyszą chyba ten Jego głos wyraźniej. Antonietta Meo urodziła się w 1930 r. w Rzymie. Gdy miała cztery lata, podczas zabawy rozbiła kolano, rana nie chciała się goić. Początkowo zbagatelizowany problem okazał się nowotworem, który najpierw pozbawił dziewczynkę nogi, a następnie przyprawił o śmierć przez uduszenie.
Rodzice Nennoliny (jak wszyscy nazywali małą bohaterkę), gorliwi działacze Akcji Katolickiej, pochowali już wcześniej dwoje dzieci. Gorąco modlili się o zdrowie dla córki. Gdy zachorowała, jeździli po sanktuariach, szarpali za rękaw świętych, odprawiali nabożeństwa.
Nennolina nie była świątobliwym dzieckiem, które odprawiało msze dla misiów i błogosławiło zwierzęta. Bywała uparta, umiała nabroić, nie rezygnowała też z właściwej dzieciom umiejętności rozgrywania – przy pomocy sarnich oczu i miłych słówek – wszystkich członków rodziny, tak, by skakali właśnie nad nią.
Kiedy jednak pojawiło się cierpienie, okazało się, że Nennolina ma „układ” z Bogiem, o którym nie wiedzieli nawet jej rodzice. Jak każdy normalny, mały człowiek, płakała przy zastrzykach, zabiegach, badaniach, nie wpadała jednak w rozpacz.
Listy do Jezusa i Maryi
Nennolina miała w zwyczaju wieczorem dyktować liściki do rodziców, które z czasem przerodziły się w listy do Jezusa i Maryi. Gdy jej matka usłyszała, co dyktuje Antonietta, ile w tym czułości, miłości, a przede wszystkim podanej w dziecinny sposób, ale spójnej teologicznej wiedzy, pobiegła z tym do spowiednika.
Pięcioletnia Nennolina każe napisać: „Kochany Jezu, wlej swoją łaskę do szafki, która jest w mojej duszy”, a gdy matka dopytywała, o co chodzi, mała wyjaśniła: „Wyobraź sobie, że moja dusza to jabłko. W środku jabłka znajdują się te małe czarne pestki, czyli nasiona, a w łupince nasion jest takie białe coś, wyobraź sobie, że to właśnie jest łaska”.
W innych listach pisze, że ofiaruje swoje cierpienie za grzeszników, opisuje detalicznie stany swojej duszy, pozostaje jednak w tym wszystkim dzieckiem. Pyta na przykład Jezusa, czy chciałby, żeby kiedyś była jego żoną, albo – już po amputacji – podchodzi w kościele do tabernakulum, laską odsłania zasłonkę i pyta Jezusa, czy chciałby się z nią pobawić.
Księża poradzili matce, by nie zmieniała w tych listach ani słowa, żeby je gromadziła. Jeden z nich przekazuje list Nennoliny papieżowi, a ten – poruszony do szpiku papieskich kości – przesyła jej swoje błogosławieństwo.
Czytaj także:
Św. Turybiusz de Mogrovejo wybrał wierność Jezusowi, nie ideałom swoich czasów [Wszyscy Świetni]
Widzenia i ekstazy
Pięcioletnia Nennolina przyjmuje Komunię świętą, następnie bierzmowanie. Tydzień później pojawia się wznowa nowotworu. Odkąd wie, że z pewnością umrze, bierze się do pocieszania rodziców. Siostrom, studentom, a nawet profesorom imponuje spokojem, z jakim znosi koszmarne cierpienie (odciąganie ropy z płuc, bolesne przerzuty nowotworu w kościach czaszki).
Widuje Jezusa, Maryję, przychodzą też do niej święci („Widzę ich tak, jak widzę ten mebel”). Lekarze kilkakrotnie raportują, że zastali ją w ekstazie. Jeszcze kiedy była zdrowa, mama pyta ją, czy Jezus chce, by pojechała wygłosić jakąś konferencję dla członków Akcji Katolickiej. Nennolina odpowiada, że wyraźnie widzi Jezusa, który „daje znak na nie” (jak się później okaże – miał rację, występ się mamie nie udał, odtąd nie przyjmowała już propozycji prowadzenia takich konferencji).
Odkąd Nennolina zaczęła zdawać sobie sprawę, że jest w stanie terminalnym, zabroniła rodzicom modlić się o swoje uzdrowienie. Mówiła, że poszła z Jezusem na Kalwarię i chce tam z Nim zostać. Mała umiera w strasznych mękach na rękach rodziców 3 lipca 1937 r.
Na pogrzeb przychodzą tłumy ludzi. Po uroczystościach matka pyta spowiednika: „Jak ksiądz myśli, Antonietta będzie w raju? – Co też pani mówi! – odpowiedział. – Bluźni pani! Jeżeli ona nie pójdzie do raju, to gdzie my pójdziemy?”. Następną mszę odprawia już w intencji ogłoszenia Antonietty świętą.
Blisko świętości
Matka Nennoliny ma odtąd przekonanie, że jej córka trafiła wprost do raju, że już bawi się z tym, któremu przesyłała w listach „tysiąc kwiatków”. Kościół podzielił jej odczucia. W 2007 r. papież podpisał dekret uznający heroiczność cnót Nennoliny (przysługuje jej odtąd tytuł Czcigodnej Służebnicy Bożej), teraz trwają jeszcze tylko formalności zatwierdzania cudu.
Gdy się skończą, Nennolina zostanie najmłodszą w historii Kościoła świętą „wyznawczynią” (w Kościele świętych dzieli się na dwie kategorie – wyznawców, u których stwierdza się, że żyli tak, że lepiej nie było można, i męczenników, którzy za wiarę to życie oddali; wyznawców młodszych od Nennoliny nie było, męczennicy byli – np. święci Młodziankowie, czyli wymordowane przez Heroda niemowlęta).
Można twierdzić, że to, co przeżywała Nennolina, to po prostu były urojenia (teza łatwa do obalenia). Można pytać Boga, gdzie był, skoro jest Wszechmocny, albo dlaczego nie pozwolił ludziom wcześniej wynaleźć technik, dzięki którym by żyła i Nennolina, i mój starszy, niedotleniony przy porodzie brat?
To są pytania nas, dorosłych. Dzieci wiedzą, że one nie mają sensu. Dzieci i starsi ludzie – ci, którzy dopiero wyszli z Domu i ci, którzy widzą już jego światła – czują i rozumieją coś więcej niż ci pogrążeni, póki co, po uszy w świecie. Gdy masz w zasięgu wzroku Dom, wszystko inne przestaje się liczyć.
Czytaj także:
Św. Franciszek Salezy: Ewangelia naprawdę ma moc obronić się sama [Wszyscy Świetni]
Dzieci nas wyprzedzają
We wspomnieniach matki Nennoliny, Marii Meo (wydanych w Polsce pt. „Nennolina. Sześcioletnia mistyczka”) znalazła się historia, która o cierpieniu dzieci mówi wszystko. Do leżącej w szpitalu Nennoliny przychodzi jakiś ksiądz i nalega, żeby usiadła wygodniej, chce żeby mniej ją bolało. Sześcioletnie dziecko, zmęczone nagabywaniem, piorunuje go wzrokiem i mówi: „Ojcze, zaskakuje mnie ojciec!”.
Chodzimy wokół chorych dzieci, skaczemy na jednej nodze, tak bardzo chcielibyśmy ulżyć ich cierpieniu, wziąć je na siebie, żeby ten ogień spalił nas, w których jest przynajmniej co spalać, żeby oszczędził tych, co jeszcze nie zdążyli poznać, co to jest szczęście, co to jest grzech czy łzy. Dzieci tego nie chcą. Wyprzedzają nas, trzeba odtąd iść krok za nimi. Razem z nimi milczeć, razem płakać, razem śmiać się. Razem iść, dopóki ich droga nas prowadzi. Gdy znikną nam z oczu – usiąść i wypłakać wszystkie łzy. I pomodlić się do Nennoliny, niech razem tam na nas czekają.
Jest to tekst Szymona Hołowni z cyklu realizowanego dla Aletei, zatytułowanego: Wszyscy Świetni – Wszyscy Święci. Codziennie (zapraszamy na profil FB). Więcej nieoczywistych historii świętych znajdziesz w książce „Święci pierwszego kontaktu”.