Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Zamykamy oczy i jesteśmy w zatłoczonym indyjskim pociągu, łapiemy stopa na kazachskim stepie, czujemy przeszywający chłód w pakistańskich Himalajach, siedzimy przy ognisku z intrygującymi Maorysami, porozumiewamy się na migi z mieszkańcami maleńkiej birmańskiej wioski, wjeżdżamy w Indiach motocyklem na jedną z najwyżej położonych dróg świata. Podróż była najlepszą decyzją” – piszą.
Dominika Cicha: Zupa z węża, mięso z konia, ogórki kiszone w Iranie, nowozelandzka ośmiornica... Jest coś, czego nie odważyliście się spróbować?
Adam Dzielicki (AD): Karaluchy! Przyszła pani, ściągnęła z głowy talerz pełen robaków i zapytała: może karaluszka? Chciałem spróbować, ale Asia powiedziała: jeśli to zrobisz, zapomnij - nie pocałuję cię do końca życia!
Asia Dzielicka (AS): Załatwiłam sprawę! (śmiech)
AD: Ale jedliśmy też inne rzeczy, np. 16-dniowe kacze jaja. Może to wygląda i brzmi okropnie, ale było to kolejne ciekawe doświadczenie. Zajadają się tym na Filipinach i w Wietnamie.
A noclegi? Namiot na demonstracji w Hongkongu, akademik dla buddyjskich mnichów i posterunki policji na Sumatrze to najdziwniejsze miejsca, w których spaliście?
AD: Może nie najdziwniejsze, ale jedne z ciekawszych. Spaliśmy w namiocie rozbitym na dachu restauracji z widokiem na Himalaje, czy w Australii nad brzegiem oceanu. Często też na stacjach benzynowych, na couchsurfingu, w warunkach bardzo podstawowych, gdzie ze względu na wymianę kulturową chcieliśmy po prostu poznać ludzi. Ale wiele osób - gdyby zobaczyło te warunki - na pewno by na to nie poszło.
Weźmy ślub za 3 miesiące!
Wasz 3-letni wyjazd nie był wcale oczywisty. Adam, dobrze pamiętasz moment, w którym usłyszałeś w słuchawce: „weźmy ślub za 3 miesiące, a potem jedziemy”?
AD: To było kapitalne. Czekałem na ten telefon!
Czyli wierzyłeś, że Asię uda się przekonać?
AD: Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Moje podróżnicze marzenia nie były wtedy jej marzeniami. Były rzeczy, które było trudno Asi zostawić, fajna praca, rozłąka z mamą, ale to pragnienie okazało się większe i też je poczuła.
AS: To był jeden impuls. Decyzję podjęliśmy pod koniec maja, we wrześniu był ślub. Potem Adam wyjechał do pracy do Danii, a ja pracowałam w Polsce.
Czekał Was rok przygotowań. Nie tylko odkładanie pieniędzy, ale szczepienia, plany, testowanie sprzętu, godziny spędzone w internecie…
AD: Wiedzieliśmy, że robimy to dla siebie i ta wiedza zaowocuje. Nauka nie idzie w las, a w nas!
Byliście dobrze przygotowani?
AS: Bardzo! Do tego stopnia, że po pięciu dniach podróży, w Rydze, odsyłaliśmy 5 kg rzeczy przygotowanych na inną część wyprawy, bo było tego za dużo…
Trudno było się przyzwyczaić do tak ciężkiego plecaka?
AD: Teraz jest ciężko, że go nie mam!
AS: Mimo wszystko dużo łatwiej jest podróżować z plecakiem. Jak przyjechałam do Polski i otworzyłam swoją szafę, przeraziłam się. Po co mi tyle ubrań?! W podróży miałam trzy pary spodni, 4 koszulki z krótkim rękawem, kilka na ramiączkach, sukienkę, bluzę. Czasami musiałam zaspokoić swoje zachcianki i coś oczywiście kupowałam. Po powrocie zaczęłam stosować powszechną zasadę: jeśli przez rok czegoś nie założyłaś, już nigdy tego nie założysz. Nawet rzeczy, które bardzo lubiłam - spakowaliśmy do worka i poszło dla potrzebujących.
Anioły istnieją
W podróży spotykaliście ludzi, którzy – nie wiedząc o Was nic – zabierali Was do swoich domów. Za darmo, w pełnym zaufaniu. Jedną z takich osób był Alex. Próbuję sobie wyobrazić Was na tej małej, obskurnej stacji benzynowej w Chinach. Jest ciemno, pod nogami łażą szczury. Wiecie, że nie chcecie spędzić tam nocy. I nagle…
AS: Podjechał biały samochód, z którego wysiadł młody chłopak. Adaś podszedł zapytać, czy przypadkiem nie jedzie 20 km dalej i nie mógłby nas zabrać na kolejną stację. Po angielsku chłopak mówił bardzo słabo, ale Adaś pokazał mu nasz list autostopowy po chińsku, tłumaczył coś na translatorze. W końcu zrozumiał i powiedział: ok. Wsiedliśmy. W międzyczasie stwierdził, że musi podjechać do swojego miasta, że ma jakąś sprawę, którą musi szybko załatwić. Pomyślałam: no nie… Perspektywa wjazdu do wielkiego chińskiego miasta i wydostania się z niego była dosyć ciężka. Ale on się z kimś spotkał i wrócił z pytaniem: jesteście głodni? Nie chcieliśmy mu robić problemów, jednak on sam podjął decyzję. Podjechaliśmy pod restaurację, która już z daleka świeciła złotem, dwupoziomowa, ekskluzywna. Nie jadaliśmy w takich miejscach, więc szczerze powiedzieliśmy, że to nie na naszą kieszeń. On tylko wyjął swój portfel i powiedział: jestem bogaty, to są moje karty, zapraszam was, I pay… Chłopak miał może 22 lata.
AD: I pięć albo sześć złotych kart. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać, okazało się, że grał w kasynach. Bardzo dużo wygrał.
I zamiast wracać na stację, zostaliście z nim trochę dłużej.
AS: Bardzo tego chciał. Mówił, że jesteśmy pierwszymi turystami, których poznał, i z którymi może porozmawiać po angielsku. Chciał nas zabrać do hotelu, bo nie miał w domu drugiego łóżka, ale my mieliśmy swoje materace, śpiwory, mówiliśmy, że nam to nie przeszkadza. Na początku było mu głupio, że chcemy spać na podłodze, ale się zgodził. Spędziliśmy z nim, jego rodziną i znajomymi 3 piękne dni. Ciężko było się rozstać, on sam się popłakał.
Bóg pływa jachtostopem
Ta wyprawa nauczyła Was jeszcze większego zaufania do Boga. Umiecie odpuszczać, bo wiecie, że On ma dla Was coś lepszego?
AD: Wiele razy musieliśmy rezygnować z naszych planów. Wyobraź sobie, że przygotowujesz się do czegoś 3 miesiące, czekasz, czekasz, a w jednej chwili jest ci to wszystko zabrane.
AS: Naszym mottem jest „Powierz Panu drogę swoją, zaufaj Mu, a On wszystko dobrze uczyni”. Całą tę podróż, każdy dzień, powierzaliśmy Bogu. Wiedzieliśmy, że Jego drogi są zawsze najlepsze, że On się o nas troszczy, Jego ręka jest nad nami. On po prostu wie lepiej. Wiadomo, że mieliśmy swoje marzenia i często mówiliśmy o nich Bogu, ale On jednak widzi więcej. Kiedy planowaliśmy drugi jachtostop wszystko ułożyło się idealnie. Znaleźliśmy jacht w supermiejscu, płynął na wszystkie wyspy, gdzie chcieliśmy. Zasypiasz przez 3 miesiące z myślą: Pan Bóg nam pięknie pobłogosławił, ale dalej się modlisz, żeby On tym kierował. I przychodzi jeden dzień, w którym kapitan pisze: „Sorry, nie płyniemy”.
I musieliście powiedzieć Bogu: w porządku…
AD: Wszystko ma sens, mimo że nie widzimy tego od razu.
AS: I może nigdy się nie dowiemy.
Ale jachtostop i tak się udał! Choć inaczej, niż planowaliście.
AS: Jak patrzę na te zdjęcia, myślę sobie: Ludzie, taka skorupka pływała po ocenie... Pan Bóg zatroszczył się o nas. Nie wiem, jak można sobie radzić bez Niego…
Mimo że w podróży mieliście kiepskie momenty: ugryzienie przez pająka, zapalenie wyrostka, złamany kręgosłup czy denga, dopiero po 3 latach zdecydowaliście, że wracacie. I nawet podczas tej drogi spotkała Was niezła przygoda!
AD: Wymyśliliśmy sobie, że wrócimy ze Stambułu prosto do Polski, nie będziemy spać. Około północy wylądowaliśmy niedaleko Belgradu. Po trzykrotnym nazwaniu mnie terrorystą, bandytą i chamem… Była chyba 3.00 w nocy, już przysypiałem. Nagle podjechał kierowca na blachach austriackich. Musiał jechać na Węgry i dalej. Mówię: pójdę, zapytam, ale on stwierdził, że jesteśmy bandziorami, przemycamy narkotyki. Dosyć przykre. Pokazałem mu paszport, ale nie naciskałem. On nie musiał przecież nas wziąć. Wyżaliłem się Asi, że nie rozumiem tej Europy, tak bardzo się pozmieniało. I nagle ten człowiek wraca i mówi: „dawajcie”.
Ruszyło go sumienie?
AD: Przeprosił i przyznał, czemu nie chciał nas wziąć. Siedział w więzieniu za narkotyki, rozbój… Jechaliśmy z byłym kryminalistą, nie wiedzieliśmy, co dokładnie miał za kołnierzem, ale podczas rozmowy widziałem w nim przemianę. Nie przystawiał nam broni, nie stało się nic. Na koniec zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie i rozstaliśmy się.
Wspomniałeś, że Europa nie jest już taka, jak przed Waszym wyjazdem. Polska też się zmieniła?
AD: Żyjemy w kraju, w którym akceptowalne są zachowania, które nie powinny takie być… My z Asią cieszymy się, kiedy widzimy na ulicy osobę z innego kraju, np. z Indii, w turbanie. Zamiast wytykać palcem, obraźliwie wyzywać, możemy się cieszyć, podać mu rękę i życzyć miłego dnia. To sprawia, że i nam, i im żyje się lepiej.