Jednym z największych błogosławieństw dla mojego życia i małżeństwa był moment, w którym zdałem sobie sprawę z tego, że dużo ważniejsze od tego, co powinienem jest to, czego potrzebują ci, których kocham.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Postawienie potrzeb nad powinnościami na pierwszy rzut oka wygląda na niezbyt udaną prowokację. Dla chłopaka wychowanego w tradycyjnej, katolickiej rodzinie taki paradygmat ociera się wręcz o bluźnierstwo. Wiele lat zajęło zanim zrozumiałem, że tylko w ten sposób mogę mieć życie w obfitości.
Zasady są po to, aby ich przestrzegać
Zawsze słyszałem i zewsząd nadal słyszę, jaki „powinienem” być, które cechy mojego charakteru działają na moją korzyść, a nad jakimi powinienem pracować. Zarówno jako człowiek, mąż, ojciec, ale również jako chrześcijanin, katolik. Taki sposób myślenia stworzył w mojej głowie ideały, którym – mimo usilnych prób – ostatecznie nie jestem w stanie sprostać.
Dzisiaj wiem, że wzorce – skądinąd warto jakieś mieć – nie są najważniejsze. Przeglądając się w historii mojego życia, wyglądam śmiesznie za każdym razem, gdy buntuję się przeciwko prawdzie, że człowiek chce jedynie kochać i być kochanym.
I choć z pozoru te słowa brzmią banalnie, a przez wiele lat wycierałem sobie nimi spoconą od udawania twarz „wiecznego chłopca”, to w mojej codziennej walce o najlepszą wersję siebie, na pierwszym miejscu bardzo chcę stawiać miłość i pragnienie jedności z żoną. To właśnie potrzeby mojej rodziny są rzeczywistością, wobec której wszystkie pozostałe „powinności” bledną.
Czytaj także:
Twój mąż jest świetnym tatą? Oto 9 pomysłów, jak go w tym wesprzeć
Czy sakrament „załatwia” wszystko?
Jako katolik urodzony w Polsce, gorliwie służący Bogu, doskonale wiem, o co chodzi w małżeństwie. Sakramentalny znak miłości Chrystusa i Kościoła to dla mnie nie tylko bezduszna teologia. To jednocześnie jedna z tych powinności, którą czasami ciężko mi dźwigać na słabych barkach. Nawet wtedy, kiedy w moim sercu głęboko zakorzenione jest doświadczenie spotkania pod Damaszkiem.
Przez krótki czas naiwnie sądziłem, że dzięki sakramentowi małżeństwa, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, stanę się silniejszy, bardziej męski, odpowiedzialny i mądry (katalog tak naprawdę nie ma końca).
Czy zatem sakramentalne „tak” wystarcza, by żyć długo i szczęśliwie? Nie. Oczywistą rzeczą jest, że w momencie ślubu otrzymaliśmy od Boga wielką łaskę, jednak sakrament małżeństwa nie działa magicznie i z dnia na dzień nic nie stanie się prostsze niż jest, jeśli nie wykonamy określonej pracy. Bez trudu codzienności, nici z mojego „otwartego serduszka”.
Czytaj także:
Czym jest szczęście i co Ci daje w życiu radość?
Nigdy nie jest za późno
Być może się mylę, ale mam wrażenie, że w Kościele ciągle zbyt rzadko mówi się o małżeństwach, do małżeństw. Nie chodzi o doktrynę, tylko o prowadzenie. Nie ma za wiele przestrzeni, by porozmawiać z nimi o ich wierze, trudach w codziennym przeżywaniu komunii (lub jej braku) z Bogiem. O ich dążeniu do jedności, o „domowych” sposobach na świętość. O przedkładaniu potrzeb nad powinności. Jeśli my, zanurzeni w mistycznym ciele Chrystusa, nie potrafimy wchodzić w małżeństwo, jak mają poradzić sobie „niedzielni katolicy”?
Jeden z duszpasterzy zwykł mawiać: „Kiedy przychodzą do mnie młodzi małżonkowie i mówią, że małżeństwo im się nie udało, odpowiadam: Macie jeszcze jakieś pięćdziesiąt lat, żeby uczyć się wspólnego życia!”. Słowem: nigdy nie jest za późno! Nigdy nie jest za późno, by zacząć, może pierwszy raz w życiu, pracę nad relacją! Nigdy nie jest za późno, by na nowo oddać wszystko pod Jego stopy. Wreszcie, nigdy nie jest za późno, by zacząć żyć łaską sakramentu!
Dać miłość i przyjąć miłość
(Ef 5, 22;25) Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu. Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie.
Święty Paweł doskonale pojął istotę małżeństwa. Miłować żonę to nic innego, jak stawiać jej potrzeby nad własne. Być poddaną mężowi to z kolei ciągła gotowość (wbrew pozorom, to nie takie proste) żony do przyjmowania miłości męża. O co bowiem chodzi w małżeństwie, jeśli nie o wzajemne obdarowywanie prowadzące ich do jedności?
Im dłużej jestem mężem, tym intensywniej odkrywam, na czym polega zwyczajna codzienność prowadząca do świętości. Dlatego jestem przekonany i Bogu dziękuję za jedno z największych błogosławieństw dla mojego życia i małżeństwa – moment, w którym zdałem sobie sprawę z tego, że dużo ważniejsze od tego, co powinienem jest to, czego potrzebują ci, których kocham.
Czytaj także:
Czy powinniśmy się rozwieść, bo już nie czujemy się kochani?