Mam dylematy. Mnóstwo dylematów. Nie odnajduję się zupełnie w tradycyjnej szkole wychowywania dzieci, w której to dorośli (i tylko oni) decydują, co dziecko ma robić, jeść, lubić, mówić, odpowiadać, czuć lub nie czuć.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Mam alergię (nieuleczalną) na komentarze w stylu: „za moich czasów dzieci się słuchały…”, „nie noś, bo rozpuścisz”, „nie daj na sobie wymuszać”, „on tak specjalnie”. Dostaję gęsiej skórki, gdy ten czy inny, całkiem rozumny pełnoletni człowiek stara się mi udowodnić, że dziecko, to czy inne, całkiem rozumne, nie zasługuje na zaufanie.
Czytaj także:
Magda Frączek: Kim jest dziecko?
Dziecięca potrzeba bliskości
Nie dogadam się z entuzjastą dawania kar i nagród, fizycznych i psychicznych, przekupywania i rozstawiania dzieci po kątach oraz uważania ich za człekopodobny twór skoncentrowany na wystrychnięciu dorosłego (rodzica, babci, dziadka, cioci, wujka) na dudka. Wierzę w nieogarnioną, ludzką potrzebę bliskości i dostępności, którą nosimy w sobie od poczęcia, a z której to sukcesywnie jesteśmy odzierani, uważając ją za podejrzanie interesowną, na wyrost, a czasem po prostu głupią.
Z powodu wyżej wymienionych wniosków, stałam się szczęśliwą adresatką takich uwag, jak: „Chyba powinnaś odpuścić” (ponieważ za bardzo przejmuję się losem dzieci), „On musi się nauczyć samodzielności” (a ja mu w tym przeszkadzam, dając mu poczucie przystępności), „Bez przesady” (ewentualnie – daj spokój, gdy respektuję go i szanuję jako człowieka), „Teraz to już zawsze będziesz musiała go nosić” (uwielbiam, jak ktoś tak bezinteresownie przejmuje się moim losem).
Jedną z najciekawszych rzeczy, jaką starsze pokolenie (ale nie tylko!) przekazało mi w kwestii opieki nad dzieckiem było wykrycie w nim zdolności konspiracyjno-terrorystycznych, takich jak płacz, okazywanie złości czy niechęć do przedłużania jakiejś czynności (np. leżenie na plecach). W oczach wielu ludzi, to nie komórki bojówkowe, ale właśnie dzieci stoją na czele organizacji, przed którymi trzeba się bronić ze wszystkich sił i wszystkimi środkami.
Czytaj także:
Masz dziecko? To zaprzyjaźnij się z tym uczuciem
Dzieci chcą nas naśladować
Dorośli mnie nie lubią, ponieważ wytykam im ich agresję i brak refleksji wobec najmłodszych, czasem zakamuflowaną przez społeczne przepisy czy konwenanse. Jak każdy pionier, mam po prostu przerypane, bo przecież to właśnie robimy, traktując dzieci tak, jak należy. Sprawiamy, że przybliża się nowe. Burzymy kolejny mur.
Zastanawiam się, skąd bierze się aż tak wielka dyskryminacja wobec własnego gatunku. Nie rozumiem, dlaczego problemy dwulatka są mniej poważne niż moje. Skąd irracjonalna potrzeba wykluczania najmłodszych z ogólnodostępnego świata, traktowania ich z góry, doprowadzania ich do jakiś wymyślonych wzorców, ideałów, nie mających nic wspólnego z ich predyspozycjami i potrzebami. Bardzo poruszyły mnie słowa André Sterna, mężczyzny, który nigdy nie chodził do szkoły (na początku byłam tym bardzo zszokowana, z czasem zaczęłam rozumieć, jak ważne i obnażające dla naszej cywilizacji jest jego doświadczenie):
Jeśli poprosimy dziecko, by wybrało zabawkę, zawsze wybierze taką, która jest najbardziej zbliżona do rzeczywistości. Po to, by do swojej zabawy wprowadzić prawdziwy świat. Dzieci chcą nas naśladować! Zabawki, o których mówicie (red. dziennikarka zapytała o różowe, plastikowe garnuszki i dmuchane młotki), pokazują ironiczne podejście dorosłych do dzieci. W efekcie dzieci myślą, że nie zasługują na to, by je traktować poważnie. Czują się dyskryminowane.
Weźmy sposób, w jaki mówimy do dzieci: „O, cio za piękniutki czerwony kubraczek. Ubrałaś płaszczyk przed wyjściem ź domku?”. To je upupia. Sugeruje im, że jesteśmy lepsi. Gdybym mówił tak do osoby czarnoskórej, miałbym kłopot, mam nadzieję. Ale do dzieci można, to przecież takie słodkie. Wcale nie! Dajemy im sygnał: jeszcze nie należysz do grupy osób, które zasługują na to, by mówić do nich normalnie. Wykluczamy dzieci, a neurobiologia dowodzi, że wykluczenie to największy ból, jaki może spotkać człowieka. Albo nikogo nie oburza teza, że dzieci potrzebują ograniczeń. Ale zdanie „Kobiety potrzebują ograniczeń” już nie brzmi dobrze.
Może to dziwne, ale lektura publikacji Sterna, Kohla, Juula czy innych autorów i rodziców, postrzegających swoje dzieci w duchu miłości bezwarunkowej, stała się (i nadal się staje) motorem mojej duchowej przemiany.
Czytaj także:
Dziecko to nie obiekt, w który trzeba inwestować
Odbicie miłości Boga
Odkryłam, że taki właśnie jest Bóg. Że miłość rodzica do dziecka to nie wymysł cioci Ireny, naszych dziadków czy teściowych, ale odbicie miłości Ojca do mnie. Świadome rodzicielstwo dało mi całkowicie nową perspektywę. Urealnia miłość, w każdym jej wymiarze. Prowadzi mnie do Źródła.
Chciałabym napisać więcej, ale poczekam do następnego poniedziałku. Nie o to przecież chodzi, aby przytłoczyć nadmiarem wniosków. Jak napisała Emily Dickinson:
Mów całą Prawdę – lecz stopniowo –
Ostrożnie i okrężnie –
Nie zniesie błysku nagiej Prawdy
Nasz Zachwyt niedołężny –
Jak Błyskawica – gdy się Dziecku
Naturę jej naświetli –
Tak prawda niech olśniewa z wolna,
Abyśmy nie oślepli –
Czytaj także:
Synu, spadaj na drzewo! Czyli dlaczego warto zabrać dziecko do lasu