separateurCreated with Sketch.

Ostatni kapelan kard. Wyszyńskiego. Świadectwo o autentycznej świętości prymasa

PRYMAS KARDYNAŁ WYSZYŃSKI STEFAN
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Spotkania z jego ostatnim kapelanem otworzyły mi oczy. Jestem głęboko przekonany, że prymas Wyszyński był człowiekiem świętym. I zacząłem robić coś, co dotychczas nawet nie przyszłoby mi do głowy – modlić się za jego wstawiennictwem.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Z Markiem Zającem, dziennikarzem, współautorem książki „Prymas Wyszyński nieznany”, rozmawia Małgorzata Bilska.

Małgorzata Bilska: Cieszy Cię fakt, że bohater Twojej książki został Czcigodnym Sługą Bożym?

Marek Zając: Bardzo. Przez długi czas patrzyłem na prymasa wyłącznie przez pryzmat męża stanu, wielkiego człowieka Kościoła, przywódcy. Człowieka niezłomnego, który zdał egzamin w najtrudniejszych czasach. Ale nie jak na świętego.

Dopiero spotkania z księdzem prałatem Bronisławem Piaseckim, jego ostatnim kapelanem, otworzyły mi oczy. To było jak rekolekcje. Ksiądz do spotkań przygotowywał się bardzo uważnie, przypominał sobie różne wydarzenia i słowa. Na początku powiedział, że to nie ma być zbiór anegdotek, chociaż książka przynosi wiele soczystych, nieznanych historii.

Moja ulubiona jest o tym, jak prymas Wyszyński odbierał poród.

Chociażby... Ta książka to próba zrozumienia człowieka. Z ks. Piaseckim wybrałem się w podróż w głąb duszy prymasa Wyszyńskiego – o ile to w ogóle możliwe. Po wielu miesiącach spotkań mogę powiedzieć jedno. Ja, Marek Zając, jestem głęboko przekonany, że prymas Wyszyński był człowiekiem świętym, w dosłownym tego słowa sensie.

I zacząłem robić coś, co dotychczas nawet nie przyszłoby mi do głowy – modlić się za jego wstawiennictwem. Odwiedzać jego grób w archikatedrze św. Jana w Warszawie, na chwilę skupienia. Od wyobrażenia o niedostępnej wielkości przeszedłem do przeświadczenia o niezwykłej świętości.

To droga w odwrotną stronę niż zwykle. Wraz z postępującym procesem beatyfikacyjnym biografie nabierają cech hagiografii, postacie oddalają się. Jak wpadłeś na pomysł napisania książki?

Zdawałem sobie sprawę z tego, że prymas był dyskretny. Krąg jego najbliższych ograniczał się do domowników, którzy byli jego zaufanymi współpracownikami – oraz tzw. Ósemek. Czytając biografie prymasa, miałem poczucie, że trafiamy na mur, za którym kryje się prywatność. Nikt nie miał wglądu w codzienność prymasa, w zacisze domu. Do jego kaplicy, w prywatne rozmowy.

To była zupełnie inna osobowość niż otwarty i towarzyski Jan Paweł II. Prymas np. nie uczestniczył w żadnych prywatnych przyjęciach. Dyskretne pozostało też całe jego otoczenie.

Wiedziałem, że żyje ostatni kapelan prymasa, ale nie rozmawia z dziennikarzami. Pewnego razu zadzwoniła do mnie Maryla Kania z Wydawnictwa M i powiedziała, że wznowili pierwsze wydanie książki księdza Piaseckiego o ostatnich dniach prymasa. To był taki wyłom w murze (śmiech), jak na razie jedyny. Ale z czasem ksiądz prałat doszedł do wniosku, że może to jest najwyższa pora, żeby pokazać nieznane oblicze prymasa.

Ja zgodziłem się natychmiast. Miałem jednak pewne wątpliwości, bo nie znałem ks. Bronisława. Na spotkanie szedłem z duszą na ramieniu. Czy to nie skończy się na czymś płytkim i ogólnikowym? Ale już początek mnie zmiażdżył. Tu mała uwaga: w książce rozmowy są zredagowane, ułożone w logiczną całość. Pierwsza nie zaczęła się tak, jak cała książka.

(śmiech) A jak?

Ten fragment jest w innym miejscu. Zacząłem banalnie: „Mówimy: Prymas Tysiąclecia, myślimy: mąż stanu”. A ks. Bronisław na to: Pan wie, o czym prymas myślał, kiedy na ówczesnym Placu Zwycięstwa w Warszawie, w czerwcu 1979 roku, Jan Paweł II wygłaszał słynną homilię ze słowami „Niech zstąpi Duch Twój”?

Mówię: Nie. I ksiądz prałat opowiada, jak po mszy wsiedli do samochodu i prymas zaczął wspominać, że na tym placu jako dziecko… bił się z Ruskimi. Była usypana wielka pryzma, chłopcy bawili się w wojnę. Polscy uczniowie bili się z synami oficerów rosyjskiego garnizonu.

Ale to nie jest tylko świetna anegdota, tylko też ważny przypis do historii. Prymas urodził się pod zaborem rosyjskim. Ksiądz prałat porównywał jego losy z Wojtyłą, urodzonym już po odzyskaniu niepodległości…

…w dawnym zaborze austriackim.

Mieli inną życiową perspektywę.

Martwi mnie fakt, że teologia narodu prymasa Wyszyńskiego bywa wykorzystywana do legitymizowania nacjonalizmu. Czy po beatyfikacji tego typu poglądy nie złapią wiatru w żagle?

Rozmawiałem sporo na ten temat z prymasem Wojciechem Polakiem, który kiedyś – zgodnie z nauczaniem Kościoła – skrytykował skrajny nacjonalizm jako postawę niechrześcijańską. Po internecie do dziś krążą niby kontr-cytaty z prymasa Wyszyńskiego, przede wszystkim z „Kazań świętokrzyskich”. Dowodzi się w nich, że rzekomo zdradzamy dziedzictwo Prymasa Tysiąclecia.

Tyle że to jest typowa lektura ahistoryczna. Trzeba sobie zadać pytanie, w jakim kontekście prymas Wyszyński – a przede wszystkim w jakim znaczeniu – używał słowa nacjonalizm? W tamtych czasach jedyną inną propozycją dla Polaków był bolszewicki internacjonalizm albo… Moczarowski antysemityzm. A Prymas Wyszyński pokazywał, czym jest zdrowy nacjonalizm, czyli patriotyzm.

Natomiast dziś mamy jasny podział na patriotyzm, który Kościół mocno wspiera, i nacjonalizm, z którym jest problem. Bo on wychodzi z założenia, że opinie, interesy czy potrzeby naszego narodu są z założenia ważniejsze niż innych narodów. Nie mówiąc już o szowinizmie, który ma brzydką, nienawistną twarz. Jak widać, to często kwestia użycia właściwego pojęcia lub jego rozumienia.

Masy nie analizują pojęć, ulegają zbiorowym emocjom. Łatwo się żongluje autorytetami – to powiedział Jan Paweł II, tamto prymas Wyszyński… Szukając poparcia dla ideologii.

Wypowiedzi są wyrywane z kontekstu. Współcześni nacjonaliści nie cytują jakoś obficie prymasa Wyszyńskiego…

…który krytykował nacjonalizm jako egoizm narodowy.

I który nierzadko, cierpko i krytycznie mówił też o własnym narodzie. Oczywiście, kochał ten naród, poświęcił mu swe życie. Zapłacił też za to bolesną cenę. Ale ks. Piasecki zwrócił mi uwagę na intrygującą rzecz. Sam bym tego nie zauważył. Mianowicie prymas nie mówił o Polakach jako o narodzie katolickim. Precyzyjnie używał określenia: naród ochrzczony. Co się za tym kryje? Formalnie przyjęliśmy chrzest, ale zadanie stania się autentycznymi chrześcijanami jest wciąż przed nami.

Działania prymasa miały służyć „moralnemu odrodzeniu narodu”. Dokonało się?

Nam daleko do moralnego odrodzenia. Ale innej drogi nie ma. Wszystko się zaczyna od sumienia każdego z nas, ale chodzi także – i myślę, że wszyscy za tym tęsknimy – o to, żeby Polacy w ogóle stali się ciut lepsi. Prałat stawiał gorzkie pytanie, które nadal chodzi mi po głowie. Mamy prawie 30 lat wolności. Wszyscy podskórnie czujemy, że nasz naród potrzebuje nowego przełomu i impulsu, bez względu na barwy polityczne. Czujemy, jakbyśmy wpadli w ślepą uliczkę, trzeba coś zmienić.

Ale przez minione 30 lat nasz Kościół – poza pielgrzymkami Jana Pawła II – nie wypracował żadnego nowego programu dla społeczeństwa i narodu. Ostatni coś takiego potrafił uczynić prymas Wyszyński z jego Wielką Nowenną.

Jesteśmy narodem skłóconym.

Najgorszą rzeczą, absolutną katastrofą i wypaczeniem idei prymasa będzie sytuacja, kiedy potraktujemy jego beatyfikację wyłącznie jako kolejny dowód na to, że Polska jest mistrzem Polski.

Naród dał światu kolejnego świętego.

I bardzo dobrze. Bylebyśmy nie wbili się w pychę, bo wiadomo – w pokorze nikt nas nie prześcignie (śmiech). Każdy święty jest trochę jak lustro. Powinniśmy się w nim przejrzeć i zobaczyć, czy nasze rysy choć trochę się zbliżają do jego oblicza. A może jesteśmy tylko jego karykaturą?

Marek Zając - konsultant ds. mediów, niezależny publicysta, prezenter. Sekretarz Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej przy Premierze RP.