Wiele czytałam dyskusji o zachowaniu dzieci w kościele – zwłaszcza o tym, jak określić moment, gdy rodzic powinien zareagować na nadmierną ruchliwość czy hałas. Może umknęło to mojej uwadze, ale brakuje mi czegoś o drugim biegunie, czyli nadmiarze dyscypliny. Chciałabym napisać słowo o tym, kiedy rani on i wykoślawia religijność.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jak wychować do wiary?
Zaczyna się od wyboru stroju do kościoła. „Jak ty wyglądasz!”. Słaba to motywacja, by zyskać uznanie proboszcza albo żeby sąsiedzi nie gadali. Dobrze, by dzieci usłyszały, że wybieramy się na spotkanie z Kimś, kto nas kocha, czeka na nas i bardzo nas szanuje. I coś z tej miłości i szacunku – zarówno do nas samych, jak do Niego – może pokazać nasz odświętny strój, wyrażający oczekiwanie na ukochaną Osobę.
Generalnie dojrzałe wychowywanie do wiary polega na odszyfrowaniu napięcia między tym, co zewnętrzne, a tym, co w nas. Jedno ma pomagać drugiemu. Ciekawią mnie kulisy dyscypliny podczas Pierwszej Komunii: niezliczone próby siedzenia w ławce, wychodzenia z niej i klękania. Rozumiem, że dzieci łatwo się rozpraszają i zajmują swoimi sprawami. Rozumiem też, że do dobrej organizacji potrzeba nauczyć się sekwencji zachowań aż do ich zautomatyzowania.
Zastanawia mnie jednak, czy bardziej niż musztra nie pomogłyby elementy ewangelizacyjnej dramy, która dałaby dzieciom doświadczyć, czym jest sama Komunia i co się wtedy dzieje. Nie na poziomie wiedzy, ale właśnie doświadczania. Im bardziej bowiem pozostajemy na poziomie zewnętrznego zachowania dziecka w kościele, tym mniejsze szanse, że damy mu szansę spotkania z wiarą, nie zaś z rytuałem.
Czytaj także:
Czy jest Pan gotów porwać swojego syna? To tylko z pozoru dziwne pytanie…
Kościół jako dom
Przeraża mnie krzyczenie na dzieci, by stały prosto, równo klęczały i trzymały złożone ręce jak gwardziści pod Pałacem Buckingham. Zresztą tu rodzi się ogólne pytanie, czy przez brak szacunku można wychować do szacunku? Nawet dorosły miewa momenty rozproszenia i nie do końca ma pojęcie, co podczas mszy św. robi jego ciało, gdy myśli wędrują ku problemom albo gdy po prostu zaczyna zajmować się liczeniem aniołków w barokowym ołtarzu. Dlaczego więc oczekiwać, że dziecko zachowa sto procent uwagi, nawet jeśli chce dobrze przeżyć ten czas?
Marzy mi się Kościół jako dom. Najpierw ten Kościół przez duże „K”, gdzie jesteśmy wyczekiwani i akceptowani, umiłowani przez Tego, który jest sensem istnienia owej wspólnoty. Dom – to bycie przyjętym. W domu zauważa się, kto z czym się boryka. Jest miejscem wzajemnego szacunku, a jednocześnie bycia sobą. Można w nim dzielić radości, ale i towarzyszyć drugiemu w cierpieniu. W domu cierpliwie i z łagodnością wspieramy się nawzajem w rozwoju. I wreszcie, dom to więzi. Zasady i organizacja życia służą budowaniu wzajemnej bliskości, nie są zaś sztuką dla sztuki. Marzy mi się także, by w kościele przez małe „k” czuć się jak w domu.
Bez krzyku, przemocy, szantażu
Wspieranie w rozwoju wiary wyklucza przemoc, szantaż, poniżanie. Biskup Długosz pisał w swojej książeczce o przygotowaniu do Pierwszej Komunii, by nigdy dzieci nie dyscyplinować Sakramentem Pokuty – „Będziesz musiał się z tego wyspowiadać!”. Podobnie bez sensu jest zaganianie krzykiem do modlitwy. Takie działania pokazują Boga jako policjanta, którego należy się bać, a religię – jako rygor zewnętrznych zasad, nie zaś jako spotkanie z Kimś, kto kocha i obdarza życiem.
Odkrywanie przed dzieckiem zasad zachowania w kościele powinno tłumaczyć ich sens i odbywać się we wzajemnym szacunku (jeśli jesteśmy rodzicami brykających dzieci – zwracamy uwagę po cichu, nie zaś łajając publicznie). Przede wszystkim jednak dziecko potrzebuje wiedzieć, że kościół jest domem, gdzie w ramach określonych granic jest miejsce także dla spontaniczności, a wszystko służy spotkaniu serc – właśnie owej Komunii z Jezusem, który jest przejęty życiem każdego z nas i w Sakramentach wchodzi w nie szczególnie głęboko.
Dobrze jest w rozmaitych naszych odniesieniach do dzieci zobaczyć, co one mówią o naszym przeżywaniu relacji z Bogiem Ojcem. W ten sposób różne sytuacje z dziećmi mogą pomóc nam odkłamywać wykoślawiony obraz Boga – sędziego, tyrana czy księgowego. Razem z dziećmi możemy uczyć się widzieć w Nim właśnie kochającego „Abba” – Tatę.
Czytaj także:
Jak kolejność przychodzenia na świat wpływa na charakter?
Czytaj także:
Synu, spadaj na drzewo! Czyli dlaczego warto zabrać dziecko do lasu