Kiedy tonęłam w stawie, próbując ratować psa, nieznajomy wskoczył po mnie. I chociaż nastrój chwili był wątpliwie sympatyczny – gdziekolwiek jest, chcę mu bardzo podziękować.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Doświadczyłam społecznej znieczulicy na własnej skórze. I wiem już też, że zawsze znajdą się ludzie, na których ona nie działa. Często będzie nieidealnie. Twój rycerz na białym koniu nie będzie całował cię po stopach z wdzięczności, że w ogóle pozwalasz mu się ratować (prawdę mówiąc, będzie dużo gorzej). Ale jego poważną zaletą będzie, że po prostu się zjawił.
To była któraś słoneczna niedziela – spędzałam ją na spacerze z psem, w jednym z warszawskich parków. Znamy ten park bardzo dobrze, więc ryzyko, że przytrafi nam się coś niespodziewanego, było nikłe. Czosnek z lubością topił nos w wysokich, soczystych trawach, a potem – w jednej sekundzie – znikł.
Okazało się, że wpadł do stawu, do którego zejść można było jedynie po stromym betonowym zboczu. Wiedział już, że umie pływać (zorientował się w zeszłym roku, kiedy pozazdrościł kaczkom, że dostają chleb), więc mimo głębokiej już od brzegu wody swobodnie się na niej utrzymywał. Niestety, wyjść nie potrafił. Kolejne próby wspinania się po murze doprowadzały go do wyczerpania. Pies wpadł w rozpacz na dole, ja wpadłam w rozpacz na górze. Co będzie, jeśli zupełnie straci siły i nie uda mi się wyciągnąć go na czas? Sama do wody wskoczyć nie mogłam, bo z moją umiejętnością pływania utonęłabym nawet w jacuzzi. Psu nie pomogłabym na pewno, a przy okazji jeszcze bym go osierociła.
Czytaj także:
Uratował dziewczynkę, która była 8 km dalej. „Ten pies jest aniołem”
Mój pies tonął. Dlaczego nikt nie chciał pomóc?
Zaczęłam prosić ludzi o pomoc – i to był zdecydowanie najgorszy moment w całej tej historii. Kiedy tylko próbowałam się do kogoś odezwać, zawołać, o coś poprosić, ludzie natychmiast tracili słuch. Gdy stawałam im na drodze, tracili też wzrok. Odzyskiwali je dopiero po przejściu kilku metrów od miejsca mojej niedoli. W ten sposób minęło mnie kilkadziesiąt rosłych mężczyzn, dla których wyciągnięcie z wody piętnastokilowego pieska nie powinno stanowić wielkiego problemu. Usiadłam na brzegu i zachciało mi się płakać.
Z drugiej strony stawu od dłuższego czasu przyglądała nam się rodzina z dwojgiem małych dzieci. Zachęcony przez żonę mężczyzna po jakimś czasie wstał i ruszył ku mnie. Nie zdążyłam jednak zdecydować, czy soundtrack, który gra mi teraz w głowie jest bardziej z Supermana czy z Roszpunki, bo wybawiciel dość sprawnie pozbawił mnie nastroju.
– Co pani narobiła? Dlaczego pani po tego psa nie wskoczy? – zaczął na mnie fukać. Lecz kiedy już wyłuszczył całą listę grzechów, które u mnie zauważył, przeszedł do ofensywy. Polecił, żebym zsunęła się do wody, złapała psa, a on weźmie mnie za rękę i wyciągnie nas oboje.
Przeliczył się jednak, bo woda była zbyt głęboka, a mur zbyt wysoki, żeby mnie dosięgnąć. Tego, co się później działo, nie potrafię opisać.
Pamiętam tylko, że cała, od stóp do głów, znalazłam się pod wodą. Gdzieś w tle łapałam psa, ale skupiona byłam głównie na fakcie, że nie mam już czym oddychać. I mimo że woda była lodowata, obsypana gęstym, zielonym osadem, a nasz superman nie planował kąpieli, skoczył mi na ratunek i ocalił – chcąc nie chcąc – życie moje i psa.
Kiedy wszyscy byliśmy na brzegu, zdążył mnie jeszcze kilka razy niesympatycznie pouczyć, ale nawet to nie wpłynęło na fakt, że akcja ratunkowa była brawurowa, a postawa godna podziwu. Wszak nawet sam Szymon z Cyreny niewybrednie psioczył, gdy ktoś polecił mu nieść krzyż Jezusa – a jednak został świętym!
W całym oszołomieniu zdołałam jedynie krótko podziękować – nie zdążyłam zrobić nic więcej, nawet zapytać o imię. Jeśli więc spotkacie w Warszawie wysokiego szatyna, który przyzna, że wyłowił z wody nierozgarniętą dwudziestoparolatkę i jej psa o dziwnym imieniu, przekażcie mu moje wyrazy wdzięczności. Od siebie powiedzcie mu, co chcecie. Wszak to, że dożyłam, żeby jeszcze tu dla was pisać, to jego zasługa lub – może bardziej – wina 😉
Czytaj także:
Pitbull uratował z pożaru 7-miesięczną dziewczynkę i jej mamę
Czytaj także:
Lider wyścigu zasłabł tuż przed metą. Co zrobił jego rywal?