Kiedy ktoś mówi o swojej żonie lub mężu, że jest dla niego czy dla niej krzyżem, staram się usłyszeć sedno tego komunikatu: ból. „Ta relacja mnie boli”. „To, co ten człowiek robi, rani mnie, jest dla mnie trudne”. Jednak myślę, że utożsamianie drugiego człowieka z krzyżem nie służy – ani relacji, ani osobie, która ten ból przeżywa.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Czy druga osoba może być moim “krzyżem”?
Przypisanie drugiej osobie etykiety „krzyż” ma dla naszego myślenia dalekosiężne skutki. Po pierwsze, sklejamy człowieka z problemem, jaki w naszym odczuciu ciąży nam w relacji. „Ty jesteś problemem”. Na swój sposób ten skrót myślowy drugą osobę jakoś skreśla, stawia na przegranej pozycji, kwestionuje możliwość dobra. Przypisuje też tylko jednej stronie dobrą wolę, co nie zawsze jest prawdą.
Rozumiem, że często za opisywaną takimi słowami sytuacją stoi doświadczenie ogromnej bezradności i bezsilności. I nie chciałabym umniejszać małżeńskich dramatów, jakie nieraz naprawdę rozdzierają rodziny. Nie nazywałabym drugiego człowieka krzyżem nie dlatego, że ból w małżeństwie nie istnieje. Raczej dlatego, że gdy się pojawia, warto zbadać jego przyczyny i zorientować się, jak można pomóc – sobie i swojemu małżeństwu.
Myślę, że generalnie trud w małżeństwie może pochodzić z dwóch źródeł: z tego, co jest we mnie, albo z tego, co przychodzi od drugiej strony w związku. Czasem ból wynika z moich własnych zranień, głodów i niedojrzałości. Czasem jest tak, że moje potrzeby, choć są dla mnie ważne i żywe, nie są możliwe do spełnienia przez męża czy żonę. Dzieje się tak, gdy na przykład oczekuję, że druga strona da mi taką miłość i troskę, jakiej zabrakło kiedyś moim rodzicom. Gdy potrzebuję ciągłej troski i czytania w myślach, a najmniejsza krytyka zwala mnie z nóg. Albo gdy drugi człowiek akurat nie ma tego, co mi przydałoby się najbardziej. Czy jest to jego winą? Nie.
Wolność w związku
Mogę też mieć infantylne wyobrażenia o wolności, jaka nie jest możliwa przy zobowiązaniach życia rodzinnego. Boleć może nas także to, że drugi człowiek jest po prostu zupełnie inny, niż sobie wyobrażaliśmy albo niż byśmy chcieli. Gdy ten rodzaj trudu pojawia się w małżeństwie – potrzebujemy zająć się samymi sobą i naszymi przekonaniami o tym, czym jest więź w małżeństwie.
Wyzwalające może być oddanie wolności drugiemu człowiekowi, poznawanie go takim, jakim jest – i uczenie się bezwarunkowej akceptacji. „Dobrze, że jesteś”. „Lubię cię takim/taką, jakim/jaką jesteś”. „Nie musisz się zmieniać, ale jeśli chcesz – jestem gotowa/gotowy cię wspierać w sposób, jaki potrzebujesz”. Żeby mieć wewnętrzne zasoby do takich postaw, trzeba najpierw poszukać pomocy, by poczuć się samemu osobą głęboko wartościową i kochaną.
Drugi rodzaj bólu – to ten, gdy działania drugiej strony rzeczywiście są destrukcyjne dla małżeństwa. Mogą to być nałogi, przemoc albo niewierność, które przynoszą bezmiar cierpienia, poczucia przytłoczenia i bezradności. Jednak znowu – nazwanie drugiego człowieka „krzyżem” potęguje bezsilność, podczas gdy dla ratowania rodziny potrzebne może być postawienie granicy. „Nie trzeźwiejesz całymi tygodniami, dlatego musisz się wyprowadzić”. „Będziemy w separacji, dopóki nie pójdziesz na terapię, na której zajmiesz się swoją agresją i rękoczynami”. Granice nie są zemstą, ale sposobem, by uratować związek i dać mu szansę zaistnieć na nowych zasadach.
Bóg nie jest autorem cierpienia
I wreszcie – Bóg nie jest reżyserem i autorem cierpienia, dlatego drugi człowiek nie jest zesłanym przez Niego krzyżem. Wierzę, że On dla każdego chciałby pełni życia i rozwoju. Cierpi tak samo jak zaniedbana z powodu nałogów żona albo zdradzony mąż. Jest blisko ze swoim współczuciem, by osobom skrzywdzonym w małżeństwie przywracać to, co stracone – poczucie własnej wartości, nadzieję, sens kolejnych dni.
Podobnie pragnie, by strona, która stała się sprawcą zła – z Jego pomocą podjęła drogę przemiany. I w końcu – pozwala przebaczyć. Nie oznacza to rozmycia zła, ale przyjęcie, że dla drugiego człowieka na tym etapie jego życia i rozwoju nie są dostępne inne, lepsze środki myślenia i działania.
Choć są sytuacje, które odczuwamy jako ciężar i postrzegamy jako krzyż – drugi człowiek nim nie jest.
Czytaj także:
Jak zmienić relacje w związku? Prosta teoria, trudna praktyka. Spróbuj!
Czytaj także:
Rozmowa bez porozumienia, czyli jak zranić ukochaną osobę…
Czytaj także:
Ja daję z siebie wszystko, a ty mi nic… Kiedy poświęcać się dla małżonka, a kiedy myśleć o sobie?