Spotkałem go po kilku miesiącach niewidzenia. Był jakiś inny. Radośniejszy. Owszem, zwykle taki był, jak z nim rozmawiałem. Ale teraz był jakby jeszcze bardziej.
– Radosny jesteś jakiś… – zagadnąłem.
– Tak, tak… – odpowiedział z niegasnącym uśmiechem. – A bo wiesz… Spotkałem świętego. Niezwykłego człowieka. Do dziś nie mogę wyjść ze zdumienia. Zresztą, to długa historia. Nie chcę cię zanudzać.
– Nie, nie! Nie zmieniaj tematu, proszę. Wcale nie zanudzasz. Ja wręcz potrzebuję takich historii ludzi świętych. Z tego żyję – dodałem uczciwie. – Poza tym za mało takich wiadomości wokół nas. Trzeba o tym pisać. Trzeba o tym mówić. Zatem dawaj śmiało.
Trzy tygodnie po ślubie
– Bo widzisz… ożeniłem się – rozpoczął nieśmiało.
– Gratulacje, stary! – wykrzyknąłem radośnie. – Super sprawa!
– Tak, tak. Super! Dzięki – uśmiechał się dalej. – I właśnie ze ślubem wiąże się poniekąd ta historia z tym dobrym człowiekiem. Bo nawet nie wiem, jak go inaczej nazywać.
– Zamieniam się w słuch…
– Jak pewnie wiesz, pracuję jako przewodnik i pilot grup.
– Wiem, wiem. Pamiętam.
– No właśnie. W tym roku trafiło mi się całkiem niemało grup pielgrzymkowych do Włoch. To na okazję 50. rocznicy śmierci św. Ojca Pio. I setnej otrzymania przez niego stygmatów. Byłem więc niedawno na odprawie pilockiej w biurze, z którym współpracuję. I tam się dowiedziałem…
– Że… – starałem się pomagać kumplowi w jego powolnej narracji.
– Że przyszedł do biura jeden z zakonników, z którym miałem lecieć za kilka miesięcy. Chciał zapytać, kim jest pilot i przewodnik. Czym się zajmuje. Co robi. I takie tam. Szefowa biura oznajmiła, że się żenię i na ich pielgrzymce będę równo 3 tygodnie po ślubie. Ojciec miał wtedy zapytać szefowej, gdzie podczas tej pielgrzymki będzie moja żona. Na co ta z zupełną szczerością i oczywistością odparła: „Jak to gdzie? Pan pilot będzie z wami w pracy we Włoszech. A małżonka, jak mniemam, zostanie w kraju i będzie również pracować”. Reakcja tego ojca przeszła wszelkie moje oczekiwania.
Prezent z Nieba
– Szanowna pani… – zaczął powoli i spokojnie zakonnik. – Ten pan nie może z nami jechać…
– Ale dlaczego? To naprawdę bardzo dobry pilot. Ręczę za niego. Proszę się nie obawiać… – w głosie kobiety dawało się wyczuć delikatne zdenerwowanie i zająknięcie.
– … On nie może jechać tam sam. Bez niej. Musi pojechać z małżonką. Bardzo mi zależy, aby ci młodzi polecieli z nami. Razem.
– Ale proszę ojca…
– Proszę się nie przejmować. Za tę panią zapłacę ja.
Historia, o której nie powie się w wiadomościach. Nie przeczyta w gazecie. Nawet lokalnym dodatku. Zresztą, ten zakonnik z całą pewnością wcale by tego nie chciał. Jak zdążyłem się zorientować, jest aż nazbyt skromny. Nazbyt cichy i pokorny.
– A wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? – kontynuował mój kumpel.
– Mogę się tylko domyślać. Ale i tak pewnie nie trafię.
– Że moja żona od dzieciństwa marzyła o podróży do Italii. Kto by się spodziewał, że nieznany nam obojgu tajemniczy zakonnik, którego nawet imienia nie znamy, zaprosi nas na swego rodzaju podróż poślubną do miejsc, o których od dzieciństwa marzyła moja żona? Nas bowiem na taki wyjazd zaraz po ślubie raczej nie bardzo byłoby stać. Były inne wydatki.
– Rzeczywiście: prawdziwy prezent…
– Prezent z Nieba – dokończył za mnie.
Radość płynie dalej
Celowo nie piszę, o jakiego zakonnika chodzi. Jak miał na imię, do jakiego zgromadzenia należy. Ani o tym, z jakim biurem pielgrzymkowym leciał mój kolega. Bo nie o to w tym wszystkim dziś chodzi. Chodzi o to, aby pokazać, że takie rzeczy rzeczywiście się dzieją. Wokół nas. Maleńkie przysiółki dobra. O których trzeba mówić.
Ta historia pokazuje poza tym wszystkim coś jeszcze. To, że Kościół się ostoi. Właśnie dzięki takim ludziom. Bezinteresownym, mądrym i do granic możliwości pokornym w swojej cichości. Wiernym powołaniu. Wiernym swemu chrześcijańskiemu męstwu. Dobrze, że posłuchałem tej historii. Radość udzieliła się również mi. Idę się pocieszyć dalej.