Podczas mojej ponad rocznej przygody z macierzyństwem doświadczyłam i zaobserwowałam tysiące wątpliwości i pytań. Własnych oraz tych, którymi dzieliły się ze mną moje koleżanki. Dziś czuję się w jakiś szczególny sposób poruszona, ponieważ rozumiem, że rozpoznałam pewną tendencję. Nie usłyszałam podobnych komunikatów od mężczyzn. Były one głosem kobiet. Były wielkim pytaniem o to, czy mam prawo być takim rodzicem, jakim… jestem.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
O marginesach, które robią nam dom
Pierwsze chłodniejsze, jesienne dni. Przychodzę do domu. Mój mąż usypia synka. Zaglądam do pokoju i widzę, że mały leży w łóżku w samym pampersie i podkoszulku. Od razu robi mi się zimno. Po zakończonym rytuale pytam męża nieco rozdrażnionym głosem, dlaczego nie założył małemu całej piżamy. Pytam jego, a tak naprawdę sama konfrontuję się ze swoim wewnętrznym krytykiem, który skarciłby mnie zapewne za to, że położyłam dziecko do łóżka w niepełnym komplecie. Mój mąż tłumaczy mi, że chciał to zrobić, ale młody szybciej odpłynął, że założy mu spodenki, jak już przekona się, że zasnął głęboko.
Ach tak. Rozumiem. Nie wiem czemu, chciałabym się rozpłakać. Po jakimś czasie dochodzę do tego, że dotknęło mnie to, że w wypowiedzi mojego męża nie było ani miligrama autokrytyki. Nie wykopał dołków pod własnym adresem. Nie to co ja, osobista szefowa prywatnego biura do skarg reklamacji i zażaleń.
Zastanawiam się, czemu – metaforycznie rzecz ujmując – męczą mnie te niezałożone gacie, ten margines nieogarnięcia, który właściwie robi nam dom. Zastanawiam się, czemu definiuje mnie dresscode mojego dziecka, przypilnowanie badań, diety, mycia zębów. Nie chcę tu wyjść na łamaczkę tradycji, ale odkryłam pewien niedobór pewności siebie dolegający matkom (prawdopodobnie wszystkich wieków) i jednocześnie wysysający nasze siły.
Czy mogę być taką mamą, jaką jestem?
My, kobiety, z grzeczności, z przyzwyczajenia, z obawy przed „wejściem smoka”, pytamy czy możemy? Zanim damy sobie prawo do bycia takim rodzicem, jakim potrafimy być i chcemy być, czytamy blogi o macierzyństwie, książki pisanie przez zawodowców, słuchamy lekarzy, pedagogów i innych rodziców. Czasem czujemy, że to nas dopełnia, że wpływa na nas wspierająco, a czasem… stajemy się jeszcze bardziej pogubione.
Doświadczamy zgrzytu, takiego gorzko-kwaśnego, gdzieś w okolicy żołądka. To nasza złość. Chciałybyśmy móc kochać nasze dzieci po swojemu, a jednocześnie obsesyjnie domagamy się potwierdzenia dla naszych starań. Porównujemy się z matkami, które poszły do pracy zaraz po urlopie macierzyńskim i opłakujemy ich dzieci. Zastanawiamy się, jak wypadamy przy innych koleżankach, karmiących, niekarmiących, wspomagających się nianią lub ogarniających rzeczywistość na sto procent. Jesteśmy jednym wielkim tłumem wypatrujących oczu. Szukamy atencji. Lub choćby ułamka empatii.
Zraniona intuicja, którą uratował mały chłopiec
Powiedziałam to dzisiaj Ani, cudownej mamie dwóch dziewczynek, które urodziła dziewięć miesięcy temu. „Najważniejsza rzecz, którą wydobyło ze mnie macierzyństwo to umiejętność słyszenia i słuchania swojej intuicji”. Nie umiałam tego wcześniej. Kłaniałam się w pas pomysłom innych. Drżałam, gdy przyszło stawiać mi samotne kroki. Bałam się samotności, właśnie tej, w której zostaje się bez wsparcia w połowie drogi, bo ktoś stwierdzi, że nie chce iść tam, gdzie ty, że to nie jego bajka. Mam tylko dwie nogi, dwie ręce. Tylko?
Dopiero mój synek dał mi doświadczyć, że w swoim pierwotnym rdzeniu jestem mądra, sprawcza i pełna. Pomógł mi się otworzyć i obdarować zaufaniem. Wydobyłam więc z siebie ranę i zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak mogłabym ją opatrzeć. Wypchnięta gdzieś za burtę możliwość pisania własnych opowieści – macierzyńskich, zawodowych, miłosnych, duchowych, cielesnych – została uratowana przez małe ręce i spojrzenie pełne wiary. Otrzymuję je za darmo, każdego dnia.
Finał tej historii jest taki, że coraz bardziej chcę być taką mamą, jaką jestem. Chcę iść za moim wewnętrznym głosem i ujmować się za nim w każdej newralgicznej sytuacji. Chcę kształtować własną ścieżkę. Nie bać się dróg mniej uczęszczanych i autostrad, po których podążają tysiące.
Czytaj także:
Co jest najtrudniejsze w macierzyństwie?
Czytaj także:
Urlop macierzyński wyciśnij jak cytrynę
Czytaj także:
Matka-wpadka. 13 najśmieszniejszych macierzyńskich “porażek”