Długo zastanawiałem się, czy w ogóle opisywać tę historię. Jej bohaterka nie lubi raczej rozgłosu. Wszystko to czyni w cichości. Dla innych. Ale właśnie to „dla innych” przeważyło i zadecydowało, żeby jednak nad tematem się pochylić. Bo ta historia nie jest dla tej dziewczyny. Jest dla nas.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Patrycja spotkała pana Józefa przypadkiem. Ot, podczas luźnej rozmowy w pracy – pracuje w jednej z firm udzielających ludziom pożyczek – usłyszała historię człowieka, który znalazł się w tragicznej sytuacji życiowej. Jest sam. Utrzymuje się z kilkusetzłotowej renty. A na domiar złego kilka dni temu całe jego oszczędności ukradło kilku bezlitosnych złodziei.
Patrycja wiedziała, że to temat dla niej. Do tej pory robiła kwesty na rzecz ubogich i zapomnianych. Dbała o groby ludzi, do których już nikt nie przychodzi. Była dla innych. Nie inaczej stało się więc i tym razem. Wiedziała, że musi spotkać się z panem Józefem.
Wizyty u pana Józefa
Gdy przyjechała do jednej z wiosek Pomorza i weszła do mieszkanka pana Józefa, odebrało jej mowę.
– Chciało mi się płakać. Maleńka klitka. Przeraźliwie pusta. I ten samotny człowiek pośrodku. Siedzący na czerwonej wersalce. Wychudzony, jakby wystraszony, pozostawiony samemu sobie – wspomina bohaterka. – Obiecałam wtedy przed samą sobą, że nie mogę tak tego zostawić.
I rzeczywiście. Nie zostawiła. Wiedziała, że nie ma za wiele czasu. Na drugi dzień ogłosiła w pracy zbiórkę. Kwesta miała dotyczyć wsparcia dla pana Józefa. Dorzuciło się kilkoro ludzi.
“Uzbierało się kilka stówek – wspomina dziś dziewczyna. – Było już za co kupić panu Józefowi niezbędne leki. Te, na które przeznaczone były ukradzione pieniądze”.
Do mieszkania pana Józefa udaje się od tamtej pory przynajmniej dwa razy w miesiącu. Zawsze z tym samym promiennym uśmiechem. Zawsze z nadzieją, że da się jeszcze pomóc bardziej. Zawsze z wiarą.
Prosta zwyczajna propozycja
Za którymś razem zabrała ze sobą na wizytę koleżankę z pracy. Pojechały we dwie. Gdy weszły do mieszkanka, koleżankę aż zatkało. Nie miała pojęcia, że w XXI wieku ludzie mogą jeszcze tak żyć. Niemal pozbawieni godności. Koleżanka wzruszyła się głęboko. Ale i zdenerwowała. Musiała wyjść na zewnątrz. Musiała zapalić.
Wyszła za nią i Patrycja. Domyślała się, że nieprzyzwyczajona do takich sytuacji koleżanka może tak zareagować. Trzeba było się nią zająć. Ale w jej głowie pojawiła się naraz jeszcze jedna myśl. Zdumiewający pomysł.
– Panie Józefie, a dawno był pan na dworze? – zagadnęła siedzącego na swojej kanapie staruszka. Niby nic. Proste pytanie. Zdawałoby się zwyczajna rzecz.
– A dawno, dawno… Od lat nie wychodzę. Boję się, że zachoruję. Albo co tam jeszcze…
– To zapraszam do nas. Wyjdziemy na chwilkę tu, pod pana mieszkanko. Niedaleko – uśmiechnęła się, wyciągając rękę. – Śmiało. Ja pomogę.
Na zewnątrz bloku stała już zdenerwowana koleżanka. Paliła papierosa. Pan Józef, widząc to, tylko nieśmiało się uśmiechnął. Patrycja już wiedziała, o co ma zapytać.
– Panie Józefie, a może pan by chciał zapalić sobie papierosa? – sama dziwiła się sobie, że zadaje to pytanie. Nie o takiej pomocy myślała, jadąc do samotnego schorowanego dziadka.
– Ojej… Pani Patrycjo. Nie śmiałbym prosić nawet…
– Ale to my proponujemy – oponowała Patrycja, coraz bardziej rozbawiona skromnością i nieśmiałością swojego rozmówcy.
– W takim razie… Jeśli można… – przyduszony głos pana Józefa brzmiał jakby inaczej. Patrycja jeszcze go w takim stanie nie wdziała.
Zdjęcie frajdy
Wczoraj Patrycja pokazała mi na swoim telefonie zdjęcie. Fotografie opartego na dwóch kulach starszego mężczyzny. Wspierającego się dodatkowo ścianą budynku. Starannie trzymającego w palcach zapalonego papierosa. Cieszącego się jak dziecko. Człowieka, któremu świeciły się oczy. Będącego jakby w innym wymiarze. To był pan Józef. Pewnie sam nie wiedział, że w tak prostej propozycji znajdzie tyle młodzieńczej frajdy.
Frajdę miała i sama Patrycja. Również wtedy, gdy pokazywała mi to zdjęcie. Widać było, że jest szczęśliwa. Że odnajduje radość w pomocy.
– Pani Patrycjo, ale jak ja się pani odwdzięczę za to wszystko? – miał jej powiedzieć za którymś razem pan Józef (gdy okazało się, że dziewczyna załatwiła mu płatną wizytę u lekarza, bo na wcześniejszą – zaplanowaną przed kilkoma miesiącami – nie pojechał, bo zwyczajnie „nie miał go kto zawieźć”).
– Ależ panie Józefie… – odparła z niegasnącym uśmiechem. – Ja właśnie nie chcę, żeby mi pan się odwdzięczał.
Tak naprawdę Patrycja nie ma na imię Patrycja. Zmieniłem jej imię. Ta dziewczyna w swojej skromności raczej nie chciałaby, aby o niej pisano. Ma prawo. W ten sposób jeszcze bardziej urasta w moich oczach. Stwierdzam jednak, że o takich postawach pisać jednak trzeba. Bo jej historia ma przecież przydać się nie jej. Ma przydać się mi. Ma przydać się nam.
Czytaj także:
„Zawsze będę mamą walczącą”. O wcześniactwie swoich dzieci i odkrywaniu sensu cierpienia
Czytaj także:
Młody ojciec nie miał się gdzie podziać. Pomogła… starsza pani
Czytaj także:
Ma 30 lat i… 50 dzieci. Historia bardzo odważnej Amerykanki