Jak przesłuchać świadka wydarzeń sprzed dwustu lat, co robi portator i kim jest adwokat diabła? O meandrach procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych opowiada ks. dr Damian Bednarski, promotor procesu śląskiego męczennika ks. Jana Machy.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Agnieszka Huf: Proszę Księdza, jak zostać świętym?
Ks. dr Damian Bednarski: Najpierw trzeba umrzeć (śmiech). A przedtem żyć w bliskiej relacji z Panem Bogiem i ludźmi, bo nie zbawię się sam – potrzebuję Zbawiciela, ale i drugiego człowieka.
Załóżmy, że ktoś tak właśnie żyje. Co musi się stać, aby kiedyś jego portret zawisł na fasadzie Bazyliki św. Piotra?
Mówimy czasem: zmarł w opinii świętości. To jest pierwszy krok – osoby, które znały danego człowieka, muszą być przekonane, że wyróżniał się cnotami, świętością życia. To przekonanie musi wyrazić się w pragnieniu obwołania kogoś błogosławionym. Następnie musi się znaleźć ktoś, kto stanie za tym procesem – tak zwany powód. Może nim być grupa wiernych, wspólnota zakonna, diecezja.
A co z beatyfikacjami osób, które żyły dawno temu?
Aby takie osoby wynieść na ołtarze, przez cały czas od ich śmierci musi istnieć przekonanie o ich świętym życiu czy męczeństwie. Najczęściej dotyczy to założycieli wspólnot zakonnych – członkowie zgromadzenia przez lata podtrzymywali o nich pamięć, aż dojrzeli do tego, żeby doprowadzić do beatyfikacji.
Jest wola ludzi, zgoda biskupa – co dalej?
Kiedy biskup albo zakon decydują się na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego, wyznaczają postulatora, który zajmuje się całą dokumentacją. On raz jeszcze, tym razem oficjalnie, zwraca się do biskupa miejsca z prośbą o wszczęcie procesu. Biskup prosi o zgodę Konferencję Episkopatu, potem sprawa trafia do Stolicy Apostolskiej. Tam Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych wystawia tzw. Nihil obstat, co znaczy „nic nie stoi na przeszkodzie”. Wtedy w diecezji odbywa się uroczysta sesja otwarcia procesu, a naszemu kandydatowi przysługuje tytuł sługi Bożego.
Co się wtedy dzieje?
Biskup ustanawia trybunał beatyfikacyjny – delegata, który w jego imieniu prowadzi proces, promotora sprawiedliwości, który przygotowuje pytania do przesłuchania świadków i biegłych oraz notariusza. Trybunał przeprowadza proces informacyjny, czyli badanie życia kandydata na ołtarze, i proces apostolski, czyli badanie heroiczności cnót teologicznych i moralnych lub męczeńskiej śmierci sługi Bożego.
Jak się to bada?
Postulator przedstawia trybunałowi listę świadków, których należałoby przepytać na tę okoliczność. Świadkowie opowiadają promotorowi sprawiedliwości o życiu, heroiczności cnót, męczeństwie. Przesłuchanie świadków odbywa się w sposób niejawny, za zamkniętymi drzwiami. Postulatora przy tym nie ma, żeby nie mógł sugerować odpowiedzi.
Postulator chce beatyfikacji, a promotor sprawiedliwości nie? Stoją po przeciwnych stronach?
Tak, dlatego kiedyś promotora sprawiedliwości nazywano adwokatem diabła. Jego rolą jest „szukanie dziury w całym”, podważenie procesu. I choć wydaje się to przeszkadzać, to jego misja jest bardzo ważna – pozwala uniknąć wątpliwości co do świętości życia danej osoby. Dzięki temu nikt nie zarzuci, że proces był ustawiony. Promotor może zadawać dodatkowe pytania, może dopytać o coś, co go zaniepokoiło, może zasugerować, żeby powołać kolejnych świadków.
Ale jak przesłuchać świadków życia osoby zmarłej, na przykład, dwieście lat temu?
Są dwa rodzaje świadków: de visu – spotkali kandydata, mieli z nim bezpośredni kontakt, oraz de auditu – słyszeli o nim z drugiej ręki, np. od rodziców czy współbraci zakonnych. Oprócz tego bada się dokumenty – bywa, że proces opiera się wyłącznie na nich. Powołuje się komisję historyczną, która gromadzi dokumentację dotyczącą sługi Bożego. Biegli analizują dokumenty i wszystkie dzieła – w przypadku księdza homilie, listy, katechezy, sprawdzając ich zgodność z nauczaniem Kościoła.
Komisja kończy pracę w diecezji. Co dalej?
Następuje ostatnia, uroczysta sesja zamknięcia procesu. Po niej wszystkie dokumenty i protokoły z przesłuchań świadków pakuje się do skrzyń, zabezpiecza pieczęcią biskupią, a specjalnie ustanowiony portator zawozi je do Rzymu, do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Tam dokumenty zostają przyjęte do rejestru i powoływany jest relator sprawy – pracownik kongregacji, który przejmuje odpowiedzialność za proces. Współpracuje z postulatorem rzymskim, wyznaczonym przez biskupa miejsca i zatwierdzonym przez kongregację oddzielnym dekretem. Wspólnie sporządzają dokument zwany positio, korzystając z materiału zgromadzonego w diecezji. Co ciekawe, postulator aż do otwarcia dokumentów w Rzymie nie ma pojęcia, co w nich jest, nie zna relacji świadków ani wyników badań – to wszystko aż do tej chwili pozostaje tajne!
Co zawiera positio?
Przede wszystkim dokładną biografię. Trzeba wykazać heroiczność cnót, a u męczennika udowodnić męczeństwo, czyli dowieść, że prześladowca zabił z nienawiści do wiary, a ofiara wytrwała do końca, nie wyparła się wiary. W positio trzeba też udowodnić, że opinia o świętości istniała w momencie śmierci i że to przekonanie trwa do dzisiaj. Positio zwykle liczy kilkaset stron, czasem kilka tomów.
Co dzieje się z gotowym positio?
Trafia do Kongregacji ds. Kanonizacyjnych, która przekazuje go do studium teologom, a czasem też historykom. Potem przeprowadza się tajne głosowanie – jeśli bezwzględna większość wyrazi zgodę, to materiał otrzymuje komisja kardynałów i biskupów, którzy podejmują podobne studium. Jeśli i ich opinia jest pozytywna, przygotowuje się dekret o heroiczności cnót lub męczeństwie, który trafia do podpisu papieża. W przypadku heroiczności cnót trzeba jeszcze udowodnić cud – przy męczeństwie nie ma takiej potrzeby.
Jest positio, podpis papieski pod dekretem, cud. Coś jeszcze?
To już koniec, pozostaje tylko beatyfikacja, która od 2005 roku odbywa się w miejscu, w którym rozpoczął się proces. Przewodniczy jej legat papieski, najczęściej prefekt Kongregacji ds. Kanonizacyjnych, od września jest nim kard. Becciu.
Po co ta cała biurokracja?
By nikt nie mógł zarzucić prowadzącym proces jakąkolwiek nieuczciwość. Proces musi być od początku do końca przejrzysty. Dzięki tym procedurom mamy wszystko zweryfikowane i opisane, jak w żadnej innej instytucji.
Co można robić z błogosławionym?
Czcić go w danej diecezji, czasami w kraju. Bywają lokalni błogosławieni – na Śląsku czcimy ks. Józefa Czempiela czy ks. Emila Szramka, w Tarnowie ks. Romana Sitko, ale np. ks. Jerzy Popiełuszko jest otaczany czcią w całym kraju.
Kiedy z błogosławionego można stać się oficjalnie świętym?
Kiedy jego kult staje się bardziej powszechny – niekoniecznie musi być czczony na całym świecie, ale musi być bardziej znany. I trzeba wymodlić kolejny cud i przeprowadzić kolejny proces…
Znowu?
Nie od początku, bo do życiorysu już się nic nie dołoży. Trzeba opisać cud, koniecznie taki, który wydarzył się już po beatyfikacji. I tym razem męczennicy nie mają taryfy ulgowej – do ich kanonizacji również potrzebny jest cud za ich wstawiennictwem. A potem pozostaje już tylko uroczysta kanonizacja – tym razem w Rzymie, z udziałem papieża. A postulator może dostać pod „opiekę” kolejnego kandydata na ołtarze…
Czytaj także:
7 nowych świętych Kościoła! Oto ich sylwetki i portrety
Czytaj także:
Nie tylko męczeństwo i heroiczność cnót. Od dziś jest nowy powód do beatyfikacji
Czytaj także:
Cuda się zdarzają. Ale jakie kryteria trzeba spełnić, by były uznane przez Kościół?