separateurCreated with Sketch.

O. Maksymilian Kolbe i Niepokalana w kimonie. Dlaczego nieufni Japończycy zaakceptowali Polaka?

MARYJA AZJATYCKA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Już po 2-3 tygodniach od przyjazdu do Japonii o. Kolbe zaczął drukować „Rycerza Niepokalanej”. To w ogóle jest cud, bo nie znał japońskiego. Znalazł tłumaczy i rozdawał gazetę na ulicach, na stacjach kolejowych. Szybko potrafił do siebie przekonać sceptycznych Japończyków.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Z Tokiko Ishibashi-Piękoś - pianistką, żoną prof. Wiesława Piękosia - pianisty, mamą dr Justyny Marii Etsuko Piękoś-Kędzierskiej - pianistki, rozmawia Małgorzata Bilska.

Małgorzata Bilska: Jest pani katoliczką w trzecim pokoleniu. Jak to jest - być katolikiem w Japonii?

Tokiko Ishibashi-Piękoś: Trudno. Jest bardzo mało kościołów. Jeśli ktoś mieszka daleko, to na mszę jedzie czasem pociągiem. Nie jest łatwo regularnie chodzić do kościoła i być aktywnym.

Pierwszym katolikiem w mojej rodzinie był dziadek ze strony matki. Był lekarzem, nigdy nikomu nie odmówił pomocy, nawet jeśli musiał jechać godzinami wiele kilometrów. W zdobyciu wykształcenia pomógł mu ksiądz katolicki. Dziadek był w grupie pierwszych ginekologów, którzy ukończyli uniwersytet w Tokio.

Skąd pochodził?

Z miasta Nagasaki, które ma duże tradycje katolickie. My już tam nie mieszkaliśmy, ale moja babcia była dobrą katoliczką. Ostatnie lata w Japonii mieszkałam z nią. Pokazywała mi, jak wygląda życie chrześcijan. Modliła się od rana. I nigdy nie narzekała. Miała ciężkie życie - troje dzieci straciła, mąż umarł szybko. Po wojnie nie miała nic, a była pogodna i uśmiechnięta. Zawsze wierzyła w Boga.

Ojciec Maksymilian Maria Kolbe był w Japonii w latach 1930-1936. Pamiętają go tam?

Wszyscy go znają. Już po 2-3 tygodniach od przyjazdu w 1930 roku zaczął drukować „Rycerza Niepokalanej”. To w ogóle jest cud (śmiech), bo nie znał japońskiego. Znalazł tłumaczy i rozdawał gazetę na ulicach, na stacjach kolejowych itd.

A Japończycy są bardzo sceptyczni. Przez ponad 300 lat kraj był zamknięty na świat. Katoliccy księża przyjechali tu nie sami, ale z wojskiem, z handlarzami. Japończycy się zorientowali, że czasem cel przybyszy nie był religijny, tylko bardziej polityczny.

Misjonarze pojawili się z europejskimi kolonizatorami.

Jako pierwszy przyjechał ks. Francis Xavier, jezuita [Franciszek Ksawery SJ – MB]. Dzięki niemu katolicyzm szybko zaczął się rozszerzać.

W XVI wieku.

Jak przyjechał ojciec Kolbe, ludzie bardzo uważnie go obserwowali. Szybko jednak potrafił do siebie przekonać sceptycznych Japończyków. Zaufali jego autentyczności. Żył tak, jak św. Franciszek. Kiedy chciał zbudować klasztor, proponowali mu różne miejsca w Nagasaki.

Jego klasztor „Ogród Niepokalanej” nadal działa?

Oczywiście! Miejsce wybrał obok, za wysoką górą. Mówił, że w Nagasaki nie, bo tu będzie ogień.

Miał wizję proroczą? Amerykanie zrzucili bombę atomową na Nagasaki w 1945 roku.

Spadła bomba i całe miasto zostało zniszczone. Musiał to doskonale wiedzieć dużo wcześniej. Dlatego klasztor przetrwał, a teraz jest rozbudowywany. Na początku była zbita z desek chałupka. Od czasu do czasu bracia wieszali na poddaszu kiełbasę, którą dostali z Polski (śmiech). W ten sposób ją suszyli. Kiedyś im ją ukradł ktoś z miejscowych.

Czyli ojciec Kolbe przywiózł wam w pakiecie Niepokalaną i kiełbasę (śmiech). Nie jest chyba zbyt znana w Japonii.

Teraz tam jest potężny kościół, klasztor plus szkoła – męskie gimnazjum. Dobrze się rozwija. Pochodzą z niego kolejne powołania kapłańskie. I dalej drukują też gazetę, co miesiąc dostawałam ją przez mamę. Wysyłają ją na cały świat.

Do japońskich imigrantów?

Tak, dużo japońskich katolików jest na przykład w Brazylii. Ojciec Kolbe zostawił w Japonii kilku swoich bliskich współpracowników, polskich braci. Moja mama często miała kontakt z bratem Sergiuszem, którego ja też osobiście poznałam. Razem z ojcem Kolbe pracował brat Zeno [br. Zenon Żebrowski – MB]. Po wojnie widział biedę dzieci, które straciły rodziców. Zajął się wychowaniem tych dzieciaków. Z pewną Japonką, chrześcijanką, zbudował dla nich miasteczko. Nazwali je „Miasto mrówki”.

Dlaczego mrówki?

Nie wiem. Dzieci były malutkie, niczego nie miały. Japonia była zupełnie zrujnowana. Potem cesarz uhonorował brata Zeno i na jego cześć postawił pomnik. Bracia kontynuowali pracę ojca Kolbe i tak jest do dzisiaj. Są też japońscy franciszkanie.

Przyjechała pani do Polski na studia, z miłości do Fryderyka Chopina. I zakochała się w pianiście. Katolicyzm pomógł poznać naszą kulturę?

Nie bardzo. Mój ojciec nie był katolikiem, choć szukał Boga. Akceptował to, że byłam wychowana po katolicku, chodziłam do szkoły sióstr zakonnych. Ale nie podobało mi się u nich. Było za dużo bogatych ludzi, kłamstwa. Dopiero przed wyjazdem do Polski przypadkowo trafiłam na książkę ojca Kolbe po japońsku, dziś nie pamiętam jaką. Zrobiła jednak na mnie duże wrażenie. Była trudna. On naprawdę wymagał od chrześcijan.

To było takie prawdziwe chrześcijaństwo?

Tak. Zastanawiałam się nad tym. Przyjechałam do Warszawy w latach siedemdziesiątych XX wieku. Weszłam do pierwszego z brzegu kościoła i zobaczyłam jego duży obraz. W tym czasie został ogłoszony błogosławionym [rok 1971 – MB] i wszędzie witały mnie jego portrety.

Czy katolicyzm w Japonii jest Maryjny?

Japończycy bardzo lubią Maryję. To matka. Tylko japońska Maryja nosi kimono.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!